Po dość świeżo wydaną książeczkę Krzysztofa Środy o długaśnym i intrygującym tytule "Podróże do Armenii i innych krajów z uwzględnieniem najbardziej interesujących obserwacji przyrodniczych" (Czarne 2012) sięgnęłam z sentymentu. Skusiła mnie Armenia, po której podróżowałam w czasie ubiegłorocznych wakacji. Właściwie nie czytałam nawet specjalnie notki wydawniczej, Armenia była wystarczającym magnesem i rekomendacją. Dziwiła nieco ta druga część tytułu, ale co tam. Napiszę krótko: spodziewałam się reportażu z podróży. A co dostałam? Wspomnienia, refleksje, wrażenia, rozmyślania i te tytułowe obserwacje przyrodnicze, przede wszystkim ornitologiczne. Po prostu esej. Jeśli, czytelniku tej notki, po przeczytaniu mego wstępu sądzisz, że się pomyliłam, rozczarowałam i zostałam nabita w butelkę przez własną ignorancję, spieszę wyprowadzić cię z błędu. Nie! Nie! Nie! Ta książeczka mnie zachwyciła! Wciągnęła, uwiodła, porwała hipnotyczną siłą.
Krzysztof Środa w sposób chaotyczny i przypadkowy wspomina fragmenty swoich podróży nie tylko do Armenii, chociaż właśnie ona jest w centrum jego zainteresowania. Jest tu i Litwa, i Chorwacja, i polska wieś Olszewo, i Rumunia, i troszkę Paryża, i nawet ociupinkę Stanów, i niezrealizowana podróż do Iranu. Ciąg wspomnień wydaje się przypadkowy, chaotyczny. Wszak w taki sposób pracuje często ludzki umysł: nasze myśli skaczą dość dowolnie, jedna z drugiej wypływa dzięki jakiemuś skojarzeniu. Trafnie ujęła to Kora w rekomendacji umieszczonej na okładce książki: "Książka Krzysztofa jest jak kalejdoskop, ukochana zabawka mojego dzieciństwa.". Bo rzeczywiście wspomnienia i rozmyślania układają się w dość dowolny wzór, pojawiając w przypadkowej kolejności. Do niektórych zdarzeń, miejsc czy ludzi autor wraca kilkakrotnie, lubi opowiadać niechronologicznie, o sobie raz pisze w pierwszej osobie, innym razem w trzeciej, obserwując niczym jakiegoś anonimowego turystę. Wspomina ludzi, przede wszystkim Ormian, tych, których spotkał tylko raz, i tych, z którymi się zaprzyjaźnił. Jest wnikliwym obserwatorem, takim, którego interesuje raczej szczegół, kocha ptaki i motyle, snuje trochę rozważań historycznych, troszkę filozoficznych. Podróżuje powoli, niespiesznie, celebruje chwile i spotkania. Wraca do miejsc, do ludzi, bo jak pisze: "Wszystko powinno odbywać się jak ruch planet (...)". Dlatego lubi odwiedzać pewne miejsca w czasowych cyklach, oczekując, że wszystko, co przeżył, powtórzy się jeszcze raz. I czasem rzeczywiście tak jest, ale przecież nie zawsze. Jednak to wszystko, o czym napisałam, pewnie nie wywołałoby we mnie takiego zachwytu, gdyby nie język tej opowieści. Krzysztof Środa pisze po prostu pięknie. Jego język przyciąga, magnetyzuje, uspokaja. Nie umiem o tym pisać. Zresztą, po co gadać, trzeba przeczytać, aby zrozumieć.
No cóż, przyznam się tu do uczuć niegodnych: zazdroszczę autorowi takiej umiejętności przelewania myśli na papier i takiej wrażliwości na drobiazgi, szczegóły, mgnienia świata. Też bym tak chciała, nie potrafię. Koniecznie trzeba sięgnąć po ten niewielki zbiór esejów bez tytułów. Nie ma tu informacji o zabytkach czy turystycznych miejscach, jest za to znacznie więcej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz