"To tylko wiatr"

Jak przekonać kogoś, aby obejrzał ten film? Obawiam się, że "To tylko wiatr" Benedeka Fliegaufa zobaczy garstka widzów. Takie niezalecające się do widza filmy z góry skazane są na niepowodzenie. Nie pomoże mu też brak reklamy i promocji. Kto o nim usłyszy? Jest zupełnie niekomercyjny, bardziej przypomina dokument niż fabułę: jeden dzień z życia romskiej rodziny. Nic atrakcyjnego, dzień jak każdy inny. A przecież to film niezwykle ważny. "Węgierskie "Pokłosie"", kątem oka dostrzegłam tytuł recenzji Janusza Wróblewskiego zamieszczonej w "Polityce". Ja też miałam takie skojarzenie. Pomyślałam sobie, że tym razem to węgierski reżyser wyciąga trupa z szafy. Trupa całkiem świeżego. Chociaż opowieść pokazana w filmie jest fikcyjna, to nawiązuje do zdarzeń autentycznych. Opowiada o pogromach romskich rodzin, jakie miały miejsce na Węgrzech kilka lat temu. Tak, to, co widzimy na ekranie, zdarzyło się naprawdę. To nie film, tak było. Tym bardziej przeraża. Nie wiem, jaką frekwencję miał ten obraz na Węgrzech, w Polsce na pewno mizerną. A przecież powinno się "To tylko wiatr" zobaczyć! Mimo że jest tak ostentacyjnie nieatrakcyjny i smutny. Zapewniam jednak, że ogląda się go z zainteresowaniem. Może to przekona niezdecydowanych. I jeszcze gwoli uzupełnienia podaję informację, że na ostatnim Berlinale zdobył Srebrnego Niedźwiedzia. Naprawdę nie powinno się go przeoczyć. A jeśli ktoś już w kinie był, może czytać dalej.

Właściwie od początku wiadomo, co się zdarzy, a mimo to oglądałam film w napięciu. Reżyser umiejętnie buduje atmosferę zagrożenia. Jest zwyczajny dzień, cała rodzina wyrusza do swoich obowiązków, ale gdzieś czai się niepokój. Może właśnie o sile tego filmu decyduje kontrast pomiędzy  wręcz celebrowaną przez twórców codziennością a zbrodnią, która wisi w powietrzu. Obserwujemy jeden dzień z życia romskiej rodziny. Domyślamy się, że będzie to dzień ostatni. Nic nadzwyczajnego się nie wydarzy. Jest jak zawsze. Pierwsza wstaje matka. Musi nakarmić starego ojca, wydać polecenia dzieciom, nie ma czasu na zjedzenie śniadania. Kamera pokazuje brudną, zabałaganioną kuchnię. Potem zrobi to jeszcze dwukrotnie: kiedy ze wspólnego łóżka zwloką się dzieci. Najpierw starsza Anna, potem młodszy Rio. Każde z nich odbędzie też podobną drogę: ścieżką pomiędzy krzewami, przez las rozświetlony słońcem do drogi, gdzie jest przystanek autobusowy. Ten zielony las, właściwie aż nienaturalnie żółty, przez kontrast jeszcze bardziej wydobywa brzydotę otoczenia. Nędzną chatę, brudną i zaniedbaną. Stary bunkier, w którym gromadzi swoje skarby Rio. Zniszczony dom innej romskiej rodziny, która niedawno została zamordowana. Pobocze szosy sprzątane przez  Ptaśkę. Byle jaką wioskę. Zapijaczonych, zaćpanych ludzi. W takim świecie żyją Romowie. Nędza, beznadzieja, brud, bylejakość, brak perspektyw, wrogość otoczenia. Z niechęcią, pogardliwymi uwagami zetkną się bohaterowie opowieści w ciągu tego dnia kilkakrotnie. Niewiele osób jest im życzliwych. Ale są. Szefowa zmiany Ptaśki, która przyniesie jej reklamówkę używanych ubrań i powie, aby uważała na siebie. Wytatuowane koleżanki Anny, dla których projektuje tatuaż. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że reżyser nie pokazuje świata Romów w czarno-białych barwach. Z całą bezwzględnością wskazuje problem. Piją, ćpają, zajmują się lewymi interesami, nie dbają o otoczenie, wdają się w bójki i w kłótnie. Anna nie stanie w obronie swojej molestowanej przez kolegów koleżanki z klasy. Woli wyjść i udawać, że niczego nie widzi. Dlaczego? Pewnie sama boi się o siebie. Może, żyjąc w takim świecie, zobojętniała na zło? Może ta koleżanka jej dokuczała? Gdzie tu jest skutek, a gdzie przyczyna? Ile tu winy samych Romów, a ile ich węgierskich sąsiadów? Kto odpowiada za ten stan beznadziei? Nie chcą czy nie mogą żyć inaczej? Czy alkohol i narkotyki to ucieczka? Opium, które ogłusza i pozwala zapomnieć, ale jednocześnie uniemożliwia wyrwanie się z tego zaklętego kręgu.

Film świetnie charakteryzuje troje bohaterów. Ptaśka, zmęczona życiem, twarda, o zaciętej twarzy. Kiedy trzeba, potrafi być złośliwa, walczyć o swoje. Odpłacić pięknym za nadobne. Wykonuje najgorsze, słabo płatne zajęcia, wierzy, że wkrótce z dziećmi wyjedzie do Kanady, dołączy do męża. Oschła, nie ma siły albo nie potrafi okazać dzieciom uczuć, chociaż domyślamy się, że są dla niej ważne. Tak jak ważny jest ojciec, którym się opiekuje. Rio, samowolny, chodzi własnymi ścieżkami. Uparcie buduje kryjówkę, do której znosi różne skarby, owoc swoich wypraw po okolicy. Anna, zamknięta w sobie, nieśmiała, samodzielna, próbuje w tych warunkach być normalną dziewczyną. Ubierać się jak one, zyskać ich zainteresowanie, uczyć się. Ale pozostaje na uboczu, jest wycofana, samotna. Zdana na siebie. Potrafi współczuć i troszczyć się o innych. Łapią za gardło sceny, kiedy zabiera małą, śliczną Zitę nad jezioro. Zajmuje się nią, myje jej włosy, rozczesuje. Jest coś rozczulającego, wzruszającego w tych codziennych czynnościach. Anna jest delikatna i czuła. Zita piękna jak z obrazka, przypomina księżniczkę. Jaki los ją czeka? Co dobrego może ją spotkać w zapijaczonym domu? Ich rozstanie naznaczone jest przeczuciem tego, co się wydarzy. Jest w nim coś tragicznego i smutnego. Zita wraca do chaty, w której nikt na nią nie czeka, Anna zmierza ku swemu przeznaczeniu. To ich ostatnie spotkanie. Kto umyje małej Zicie włosy? Kto się do niej uśmiechnie? Kto zainteresuje?

Anna i Rio są nad wiek dojrzali. Mimo że tego nie pokazują, doskonale zdają sobie sprawę z zagrożenia. Rio w poszukiwaniu swoich skarbów wchodzi do chaty sąsiadów, którzy zostali zamordowani. Ogląda to, czego na pewno nie powinien widzieć kilkunastoletni chłopak. Jest świadkiem rozmowy, która nie powinna dotrzeć do jego uszu. Wie, co im grozi, dlatego szykuje kryjówkę. Jego na pozór chłopackie, beztroskie życie, życie rodem z przygodowych, dziecięcych książek zaprawione jest odorem rozkładu i śmierci. Rio jest jak dziecko wojny bawiące się w zgliszczach zbombardowanych domów. W getcie jego rówieśnicy pewnie też wymyślali sobie jakieś zabawy. Anna również nie jest głucha i ślepa. Kiedy rozmawia z ojcem, prosi go, aby przyjechał. Robi się niebezpiecznie. Powinien przy nich być, chronić. Bez niego są jeszcze łatwiejszym celem. Oczywiście to poczucie bezpieczeństwa, które miałby im dać, jest złudne.

Zwyczajny dzień pełen rutynowej mitręgi, ale i chwil przyjemnych, zbliża się ku końcowi. Groza narasta. Jakieś nieuchwytne zło czai się gdzieś obok. Czujne, zalęknione spojrzenia lustrują las. Gdzieś mignie jakiś człowiek, jakiś samochód. A może to tylko wyostrzona niepokojem wyobraźnia podsuwa groźne obrazy? Kiedy każde z bohaterów samotnie wędruje przez zmierzchający las, czujemy ich niepokój. Byle do domu, byle do rana. Noc niesie jeszcze większy strach. Trudno zasnąć. To tylko wiatr, pocieszają się wzajemnie. Ale następnego dnia już nie będzie. Suche strzały rozdzierają ciszę. Wszystko dzieje się tak szybko. Egzekucja, chociaż na szczęście jej nie widzimy, budzi przerażenie. Dlaczego? Dlaczego ktoś z premedytacją strzela do ludzi? Co z tego, że są ubodzy, brudni, zaniedbani? Odpowiedź jest tyleż oczywista, co banalna i zatrważająca. Bo są inni, obcy.

Na koniec jeszcze dwie refleksje. Przeraża obojętność otoczenia i sytuacja bez wyjścia. Zagrożona romska społeczność może liczyć tylko na siebie. Nikt im nie pomoże. Dwaj policjanci prowadzący śledztwo zamiast chronić po cichu sprzyjają mordercom. Pochwalają ich intencje. I refleksja druga. Dopiero śmierć sprawia, że Ptaśka, Anna i jej dziadek pięknieją w swoich paradnych, trumiennych strojach. I dopiero teraz mogą liczyć na szacunek troskliwie ubierani przez pracownika kostnicy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty