"Mój rower" Piotra Trzaskalskiego

Już dawno powinnam była napisać o najnowszym filmie Piotra Trzaskalskiego "Mój rower", który wchodził do kin w atmosferze euforycznej. No może trochę przesadzam, w każdym razie poprzedziła go fama czegoś, co koniecznie należy obejrzeć. Swoje zrobiła reklama i nagroda za scenariusz w Gdyni. Muszę przyznać, że po serii filmów ciężkich "Mój rower" obejrzałam z przyjemnością, chociaż przypisywanie mu głębi uważam za przesadę. Ot, sprawnie zrobiony, sympatyczny film o wyprawie trzech skonfliktowanych ze sobą mężczyzn z jednej rodziny. Dwaj z nich są skrajnymi egoistami zapatrzonymi w siebie. Starszy, grany przez Michała Urbaniaka, to  Piotruś Pan. Jego syn, w tej roli oschły i niesympatyczny Artur Żmijewski, myśli tylko o swojej muzycznej karierze, jest do bólu pragmatyczny i wyprany z empatii. Ojciec przynajmniej zdaje sobie sprawę z własnych przewin, syn jest przekonany o swojej nieomylności. Cierpi na tym najmłodszy. Wykorzeniony, wychowywany tylko przez matkę,  bez ojca, z dala od rodziny. Zgadzam się z tymi, którzy twierdzą, że najlepsze partie filmu to spotkanie dwóch dawnych kumpli (myślę o bohaterach granych przez Urbaniaka i Witolda Dębickiego). Scena, kiedy pijani, przy akompaniamencie pianina śpiewają piosenki Maryli Rodowicz, jest rzeczywiście i  śmieszna, i nostalgiczna. Do tego dobre role Krzysztofa Chodorowskiego (gra najmłodszego z tej trójki)  i wspomnianych już Urbaniaka oraz  Dębickiego. Żmijewski zrywający ze swoim wizerunkiem ujmującego przystojniaka też może być. Jak potoczy się akcja można w zasadzie przewidzieć, zaskoczeń specjalnych nie ma. Nawet irytująco sentymentalnego zakończenia można było się domyślić . To tyle. Fajny, sympatyczny film, ale dorabianie mu na siłę gęby głębokiego obrazu psychologicznego jest przesadą. Inspirowana tym, co na ekranie, dyskusja na temat na temat kondycji mężczyzn ograniczyłaby się do kilku banałów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty