"Peryferie". Znakomite rumuńskie kino!

Po kilku filmowych niedosytach i rozczarowaniach wreszcie spełnienie: bardzo dobry film rumuński w reżyserii debiutanta Bogdana Georga Apetriego według pomysłu Cristiana Mungiu (tego od "Czterech miesięcy, trzech tygodni i dwóch dni"). Kto widział obraz Mungiu, może się spodziewać podobnego klimatu. Cóż, mimo że akcja toczy się współcześnie, a nie w Rumunii komunistycznej, nie jest to film krzepiący. Okoliczności się zmieniły, ale komplikacje ludzkich losów nie. Tym razem jednak nie ustrój jest winny, ale życiowe wybory, jakich kiedyś dokonała Matylda, główna bohaterka. Przeszłość wlecze się za nią i nie pozwala o sobie zapomnieć. Napiszę tylko tyle, że Matylda wychodzi z więzienia na dwudziestoczterogodzinną przepustkę. Obserwujemy jej poczynania w ciągu tej doby. Więcej nie zdradzę. Film jest znakomicie zrobiony, historię bohaterki śledzimy z zapartym tchem, twórcy stopniowo zdradzają jej kolejne tajemnice, ale nie odkryją wszystkiego. Wiele musimy sobie dopowiedzieć sami. Na osobną uwagę zasługują zdjęcia i aktorstwo, szczególnie Any Ularu w roli głównej bohaterki. Polecam wszystkim, dla których kino jest czymś więcej niż tylko weekendową rozrywką. Kto już widział, może przeczytać ciąg dalszy. Zapraszam.

Co wiemy o Matyldzie? Czy można ją polubić? Na pewno jej współczułam, żałowałam, ale czy polubiłam? Raczej nie. Jakie są jej zamiary? Ile w jej poczynaniach precyzyjnego planu, a ile improwizacji? Dlaczego znalazła sie w sytuacji beznadziejnej? (Chociaż ona jest przekonana, że ma perspektywę.) Ale po kolei.

Matylda wychodzi z więzienia na przepustkę i od razu wie, że nie wróci. Wszystko szczegółowo zaplanowała i z determinacją chce zrealizować. Stopniowo odkrywamy jej tajemnice. Film podzielony jest na trzy części, jak trzech mężczyzn ważnych w jej życiu. Każda zaczyna się podobnie: Matylda idzie długim korytarzem, raz będzie to blok, raz hotel, raz sierociniec, puka do drzwi i zawsze słyszy to samo: "Co słychać?". Jej odpowiedź też za każdym razem brzmi: "W porządku.". Jakby rozstała się z tymi, których odwiedza, wczoraj. Tymczasem nie widziała ich, odkąd trafiła do więzienia, a może dłużej.

Najpierw jest brat. To jedyna życzliwa jej osoba, początkowo najeżony, zaskoczony i zły, robi jej wyrzuty, oskarża o śmierć matki, ale z czasem staje się milszy. Może byłby gotów jej pomóc, gdyby nie żona, od początku wrogo do niej nastawiona. Ale Matylda nie ułatwia mu sytuacji, zaskakuje go informacją, że jest matką ośmioletniego syna. Prosi, aby wziął go na wychowanie. On chyba, z dwojga złego, wolałby dać jej pieniądze. Czy można się dziwić, że radośnie nie zgadza się na  propozycję? Przecież o istnieniu jej syna, Tomy, dowiedział się właśnie przed chwilą! Doskonale też potrafi przewidzieć reakcję żony. Może dlatego nie mówi jej prawdy, tylko rozmawia o pieniądzach dla siostry, chociaż ona nie o to go prosiła. Stopniowo dowiadujemy się coraz więcej o przeszłości Matyldy. Wiemy już, że przed laty uciekła z rodzinnego domu, przysparzając tym matce zgryzot. Dlaczego? Czy był to tylko bunt młodości? Czy chęć odcięcia się od rodziny, od życia na wsi? Czy ucieczka do chłopaka? A jeśli tak, to czy był to Paul, ojciec jej dziecka, czy jeszcze ktoś inny? Wydaje się natomiast pewne, że tamten krok zdeterminował jej los. Wszystko, co zdarzyło się potem, miało swój początek właśnie wtedy. Nie mogła czy nie chciała wrócić do rodziny? Może odpowiadało jej życie, które prowadziła? Może zaślepiona miłością do Paula, nie potrafiła od niego odejść, gotowa wysługiwać się mu w imię miłości? Wiele na to wskazuje. Przede wszystkim historia Seleny, obecnej towarzyszki Paula. Matylda ostrzega ją przed nim, ale tamta, zakochana, nie chce słuchać jej rad. Jest zazdrosna, sądzi, że Matylda zjawiła się, aby jej go odebrać. Wystarczy kilka pięknych słówek, zapewnień o miłości, kilka czułych gestów, aby Selena zrobiła to, czego on chce. Możemy domyślać się, że ta dziewczyna powiela los Matyldy. Paul traktuje kobiety instrumentalnie, wykorzystuje ich ślepą miłość i płaci nimi niczym monetą w interesach, zapewne brudnych. To przez niego Matylda trafiła do więzienia, jak się domyślamy, niekoniecznie za swoje winy, raczej dlatego że wzięła na siebie jego winę. Teraz szantażując go policją, chce odzyskać pieniądze, które zgodnie z  umową jej się należą.

Paul to wyjątkowa kanalia. Świat, w którym się obraca, to świat brudnych interesów, podejrzanych typów, dziwek. Elegancki hotel, którego jest najprawdopodobniej właścicielem, to tylko przykrywka. Nie chce oddać Matyldzie pieniędzy, najchętniej widziałby ją dalej za kratami. Podobnie  brat, a na pewno jego żona. Nieoczekiwane zjawienie się Matyldy to dla nich tylko kłopot. Wiedzą, że są jej coś winni, albo dosłownie (Paul), albo z powodu więzów krwi (brat), ale nie chcą lub nie mogą jej pomóc. Paul, o czym wspominałam, traktuje kobiety przedmiotowo, jak obiekt seksualny, który służy do zaspokojenia jego żądzy i pomaga w interesach. Nie czuje żadnego bliższego związku ani z nimi, ani z dziećmi, które pewnie sprowadził na świat przypadkowo. Tomę oddał do sierocińca, zresztą nie tylko jego. Wkrótce Matylda przekona się, że jej syn ma tam  brata, Daniela.

Toma to kolejny mężczyzna w życiu Matyldy, jej ośmioletni syn. Nie wiemy, od jak dawna go nie widziała, prawdopodobnie odkąd trafiła do więzienia, ale pewności, że wcześniej się nim opiekowała, też nie mamy. Trudno powiedzieć, kiedy decyduje się zabrać go z sierocińca i razem z nim uciec za granicę. Czy gdyby jej brat, Andrea, zgodził się nim zaopiekować, wzięłaby Tomę ze sobą? Na te pytania w filmie nie ma jednoznacznej odpowiedzi, można snuć spekulacje. Wydaje się, że to postanowienie przychodzi powoli. Początkowo mówi tylko, że chce go odwiedzić. To najsmutniejsza i najprzykrzejsza część filmu. Reżyser stopniuje napięcie, począwszy od rodzinnego spotkania, które mimo że nieprzyjemne, bo zakończone kłótnią i rozstaniem, jest jednak niczym w porównaniu z wizytą u Paula. Kulminacja to spotkanie z synem. Najpierw sierociniec: miejsce okropne. Widz ma wrażenie, że nikt tam nad niczym nie panuje, dzieci pozostawione są same sobie, a Matylda bez kłopotu może nie tylko wejść do pokoju chłopców, ale i niezauważona wyjść  z Danielem. Wydaje się, że mali mieszkańcy mogą niepostrzeżenie opuszczać budynek, kiedy tylko chcą. To dlatego Matylda nie znajduje tam Tomy. Nie jest zresztą specjalnie zdziwiona, nie wszczyna awantury, nie ma do nikogo pretensji. Po prostu zabiera starszego brata swojego syna i nie opowiadając się nikomu, wyrusza z nim na poszukiwania. Spotkanie matki i syna wcale nie jest radosne, nikt nikomu nie rzuca się na szyję, dziecko jest wyraźnie onieśmielone i rozdarte między matką, a bratem. Daniel za wszelką cenę chce iść z nimi, ale Matylda jest bezwględna: nie tylko go odtrąca i pozostawia, ale robi to bardzo brutalnie. Czy musi być taka okrutna? Czy musi bić i kopać chłopca? Dlaczego nie decyduje się zabrać go razem z Tomą? Cóż, kolejne dziecko, to dodatkowy balast, a poza tym Daniel jest synem Paula. Czy dlatego tak go traktuje?

Toma, mimo że ośmioletni, jest doświadczony i zdegenerowany. Najrawdopodobniej był wykorzystywany seksualnie przez pedofila, pewnie nie tylko on. Może sprzedawał się za pieniądze czy drobne prezenty. Charakterystyczna jest scena, kiedy następuje przełamanie lodów pomiędzy matką i synem. Toma prosi Matyldę o papierosa, ona bez zdziwienia i bez mrugnięcia okiem spełnia jego prośbę. Nie obawia się też, że ktoś zwróci jej uwagę, wszak wszystko dzieje się na korytarzu w pociągu! Dopiero kiedy tak wspólnie, ramię w ramię wydmuchują papierosowy dym w okno, matka okazuje czułość synowi, a on wreszcie się uśmiecha. To bardzo smutna i przerażająca scena. Ale najgorsze dopiero nastąpi: ośmioletni Toma ukradnie matce pieniądze i zniknie. Co z nimi zrobi? Pewnie wróci do brata. Nie tylko nie łączy go z matką żadna więź, ale woli ucieczkę i tułaczkę, niż bycie z nią. Jest w tym dziecku coś smutnego i dorosłego, nie przypomina ośmiolatka, nie uśmiecha się, patrzy poważnie dużymi, czarnymi oczami, milczy, nie wiadomo, co myśli i czuje (podobnie Matylda, też milcząca, ponura, zamknięta w sobie). To, co robi, nie przypomina wybryku małego, nieświadomego dziecka. Nie, Toma kradnie pieniądze i opuszcza matkę świadomie, on doskonale wie, co robi! Takie rozwiązanie trudno było przewidzieć. Raczej  spodziewałam się, że plany Matyldy zostaną zniweczone przez Paula, a nie przez ośmioletnie dziecko!

Jaka przyszłość ją czeka? W ostatniej scenie widzimy główną bohaterkę spacerującą po nabrzeżu w blasku wschodzącego słońca. Nie rozpacza, nie szuka Tomy, chodzi w kółko i pali papierosa. Nie widzimy jej twarzy. Jest zrezygnowana? Zobojętniała? A może jednak zrozpaczona? A jeśli tak, to zniknięciem Tomy czy raczej utratą pieniędzy, bo to odbiera jej możliwość ucieczki? A gdyby nawet się udało, to jaka przyszłość czekałaby ją gdzieś tam, gdzie chciała się znaleźć? Przecież pieniędzy nie starczyłoby jej na długo!

Ważniejsze jest jednak pytanie, jak to się stało, że życie Matyldy potoczyło się w taki beznadziejny i smutny sposób. Przecież jej brat żyje zwyczajnie: ma rodzinę, pracę, mieszkanie. Nie zszedł na drogę przestępstwa. Wydaje się, że to nie środowisko, z którego się wywodzi, zamknęło jej drogę. To ona, podejmując w przeszłości jakieś decyzje, znalazła się w takim położeniu. Na życiowych peryferiach. Czy stąd tytuł filmu? Jaki jest bilans jej życia? Zerwane więzi z rodziną, beznadziejny związek z wykorzystującym ją Paulem, prostytucja, więzienie, opuszczone, zdeprawowane ośmioletnie  dziecko. Żadnej nadziei, żadnego pokrzepienia czy happy endu! Świat Matyldy jest zły, brzydki i zdegenerowany. To wrażenie potęgują jeszcze barwy użyte w filmie przez operatora. Wszystko pokazywane jest w szarej, ciemnej tonacji. Taki jest Bukareszt: kamienne, szare miasto, takie jest niebo, dworce, pociąg, krajobrazy przesuwające się wzdłuż drogi, takie są wnętrza, do których trafia. Przytłaczające, zagracone, a co charakterystyczne, filmowane w cieniu, nigdy w kadrze nie widzimy tych wnętrz dokładnie, podobnie zresztą twarzy bohaterów, kiedy ze sobą rozmawiają. Jakże inna jest scena na wsi, na pogrzebie matki. Wydaje się być sielankowa, jak ze starego rodzinnego zdjęcia. Wszyscy zgromadzeni wokół stołu, a w tle dom rodzinny i zieleń. Ale to tylko pozory sielanki. Dalsza rodzina milczy, wrogo nastawiona do Matyldy, a między nią, a bratem i bratową od złych emocji aż kipi. Czy gdyby przyjęli ją inaczej, zrezygnowałaby ze swoich straceńczych planów? Gdyby brat spełnił jej prośbę i zdecydował się zabrać do siebie Tomę, nie brnęłaby dalej? Może jej przyjazd na pogrzeb, a potem udział w stypie, to desperacka próba szukania rodzinnej bliskości, która mogłaby ją ocalić? Odrzucona, trafia znowu na peryferie, tym razem rodziny. 

Na koniec jeszcze raz podkreślę, że film jest świetnie zrobiony, cały czas trzyma w napięciu, a twórcy umiejętnie dozują  kolejne niespodzianki związane z Matyldą, zaskakując widza co jakiś czas. Ale najważniejsze, że jest przejmujący i prawdziwy, chociaż przykry. Nie odnajduję w historii pokazanej na ekranie żadnego fałszywego, wydumanego tonu. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty