O książce terapeutycznej.

Miało być inaczej. W weekend wybierałam się na dwa filmy: najnowszego Allena i hiszpański "Ja też". Niestety los zmienił moje plany. Kino będzie musiało poczekać, a ja napiszę coś o książce. A ponieważ czytam teraz dość grubą powieść rumuńską ("Fortepian we mgle" Eginalda Schlattnera) i jeszcze chwilę potrwa, zanim ją skończę, więc przyszło mi do głowy, że w tych trudnych chwilach napiszę o książce, która dla mnie była wielokrotnie pocieszeniem, rodzajem terapii. To "Noce i dnie" Marii Dąbrowskiej. Niemodne? Pewnie tak. Kto dziś czyta takie powieści? Kto ma czas, aby oddać się lekturze ponad tysiąca pięciuset stron (tyle ma wydanie, które mam na półce)? Moim zdaniem warto. Kto lubi powieści-rzeki, sagi rodzinne, potoczystą, epicką, rozwlekłą prozę, kto lubi śledzić ludzkie losy, pozornie zwyczajne, ale jednocześnie cudownie zawikłane, ten powinien sięgnąć po "Noce i dnie". Ja pierwszy raz przeczytałam ją jako licealną lekturę, od razu w całości, chociaż obowiązkowe były tylko dwa pierwsze tomy. Pamiętam, że nie mogłam się od niej oderwać. Potem kilkakrotnie wracałam, najczęściej w momentach dla mnie trudnych. Pewnie jeszcze kiedyś po nią sięgnę. Długo wymieniałam ją jako swoją ulubioną książkę, dziś chyba już bym tego nie zrobiła, ale nadal jest dla mnie ważna.

Zastanawiam się, jak pisać o tej powieści? Jeszcze parę lat temu, pewnie większość miłośników literatury wiedziałaby, co kryje sie na jej kartach, ale dziś? Może znana jest trochę za sprawą filmu Antczaka, a szczególnie jego wersji serialowej, która od czasu do czasu przypominana jest w telewizji? Tak na wszelki wypadek podaję, że jest to historia rodu Niechciców i Ostrzeńskich, głównie Bogumiła i Barbary oraz ich trójki dzieci. Retrospekcje sięgają jeszcze czasów Powstania Styczniowego, a akcja poowiesci urywa się w roku 1914, zaraz po wybuchu  pierwszej wojny światowej.

A teraz najważniejsze: dlaczego nazwałam ją moją powieścią terapeutyczną? Wszak jest to książka o zwykłym życiu, zmaganiach z codziennoscią, kłodach rzucanych przez los pod nogi, niespełnionych marzeniach, zawiedzionych nadziejach młodości, rozczarowaniu życiem, karmieniu się iluzjami, stracie, przemijaniu, szczęśliwej i nieszczęśliwej miłości, ale także o etosie pracy i czerpaniu radości z tego, co niesie dzień. Mogłabym tak jeszcze długo wyliczać, bo to powieść - studnia bez dna. Jednak w gruncie rzeczy pesymistyczna, o takim właśnie zakończeniu. Bywało, że zamykałam ją ze łzami w oczach (pocieszenie znalazłam, w pierwszym tomie dzienników pisarki, z którego dowiedziałam się, że jej matka, pierwowzór powieściowej Barbary, dotarła szczęśliwie tam, gdzie zmierzała; ale tak przecież robić nie wolno: powieść to nie biografia!). Więc dlaczego terapeutyczna? Pewnie dlatego, że dla mnie jest jak katharsis. Jak szczepionka, która aplikując organizmowi zarazek w małej dawce, uodparnia na chorobę. "Noce i dnie" uodparniają na życie. A poza tym, jak już wspomniałam, to bogactwo fascynujących, powikłanych ludzkich losów i tłum barwnych postaci. Odległy świat, którego już dawno nie ma. Naprawdę warto zatopić się w kosmosie stworzonym przez Dąbrowską, nawet jeśli trzeba mu oddać kawał czytelniczego czasu!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty