Woody Allen powraca do Nowego Jorku, na szczęście.

Wreszcie obejrzałam najnowszy film mojego ukochanego Woody Allena. (Celowo nie podaję tytułu, bo polskie tłumaczenie jest wyjątkowo idiotyczne. Szłam z lekkimi obawami, bo według mnie ostatni prawdziwy Allen to "Życie i cała reszta". Kolejne, te kręcone w Europie, to już nie to samo! Owszem, on nigdy nie schodzi poniżej pewnego poziomu, ale jednak czegoś mi brakowało. Nawet "Vicki, Christina, Barcelona" pozostawiła po sobie niedosyt. Kto widział "Tajemnicę morderstwa na Manhatanie", nie mógł zachwycić się filmem "Scoop - Gorący temat", kto uwielbia, jak ja, "Zbrodnie i wykroczenia", temu marną kopią mogło wydać się "Wszystko gra". Na szczęście powrót do Nowego Jorku wpłynął korzystnie na jego twórczą formę i ten film to stary, dobry Allen, może nie z tych najwybitniejszych, ale bez wątpienia miłośnicy jego twórczości odnajdą tu wszystko, za co go kochają (a niech tam, trochę egzaltacji nie zaszkodzi). Szkoda tylko, że sam mistrz nie gra już w swoich filmach. Patrząc na Borisa (Larry David), cały czas przed oczyma miałam Woodego Allena.

Główny bohater najnowszego filmu Allena to postać dobrze nam znana z jego poprzednich obrazów. Hipochondryk, ogarnięty fobiami, zgryźliwy cynik, pesymista, wciąż rozmyślajacy o okropnościach świata, mistrz ciętej riposty i dowcipu. Najbardziej przypomina Davida Dobela z "Życia i całej reszty". Z tamtą postacią łączy go wiek i to, że staje się mentorem, tym razem, młodej dziewczyny Melody. Można powiedzieć, że stara się ją edukować niczym profesor Higgins Elizę Doolittle. Rezultat średni, bo Melody nie jest najmądrzejsza. Jak papuga powtarza po swoim mistrzu i ukochanym jego opinie i poglądy, starając się zaimponować nowym znajomym, potem matce i ojcu. Niestety, wypada to marnie, bo nie jest w stanie zapamiętać wiernie jego mądrości. Tu pojawia się nowy wątek, dotąd niespotykany w filmach Allena (przynajmniej ja sobie nie przypominam): zderzenie mentalności Północy (ścislej Nowego Jorku) z mentalnością Południa. Melody i jej rodzice to dla Borisa, profesora fizyki, który, jak twierdzi, otarł się o Nobla, reprezentanci zacofanego ciemnogrodu, buraki. Nowy Jork szybko jednak wydobywa z Marietty i Johna ich prawdziwe ja. Paradoks polega na tym, że w tym filmie starzy się buntują, przeobrażają, wywracają swój świat do góry nogami, a młodzi po początkowym zanegowaniu swojej przeszłości szybko wracają w utarte koleiny. Tylko Melody i Randy tworzą konwencjonalną parę.

Poza tym znajdziemy w tym filmie motywy znane nam z innych obrazów Allena. O konstrukcji głównego bohatera już wspominałam. Jest jeszcze relacja starszy mężczyzna - młoda dziewczyna (np. "Manhattan" czy "Mężowie i żony"). Pojawia się zwariowana matka, zupełnie jak w "Życiu i całej reszcie". Mamy wspomnienia poprzedniego, oczywiście nieudanego, związku - wątek obecny w wielu jego filmach. Jest też opowieść o porzuceniu, chociaż tu rozegrana zupełnie inaczej (ileż to razy allenowskiego bohatera porzucały kobiety!). Film jest nieodparcie śmieszny dzięki dialogom, ironii i przedziwnym zbiegom okoliczności. Jak na komedię przystało, wszystko znajduje swój szczęśliwy, chociaż przewrotny, finał. No i na dodatek rozważania o roli przypadku w życiu, miłości i podejściu do tego, co nas spotyka. Dawny, dobry Woody Allen.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty