Piotr Siemion "Bella, ciao"

Powieść Piotra Siemiona "Bella, ciao" (Filtry 2022) szła jak burza

przez  światek czytających, a kulminacja następuje teraz - pojawia się w różnych podsumowaniach, których wysyp następuje wraz z kończącym się rokiem. Przyznam, że nie zamierzałam po nią sięgać, bo ani nie znam żadnej z wcześniejszych książek autora (cóż to za argument), ani niespecjalnie interesowała mnie tematyka, a może bardziej gatunek - dystopia, postapo, mniejsza o nazwę, wiadomo, w czym rzecz. Ale jakąż perswazyjną moc może mieć rozmowa z autorem odsłuchana w jednym z podcastów! To nie jest oczywiście tak, że sięgam po każdą książkę, o jakiej opowiada pisarz, ale czasem się zdarza. Tak było w tym wypadku. Nagle poczułam, że chcę tę powieść przeczytać, choćby z czystej ciekawości, czy rzeczywiście taka znakomita.

To awanturnicza historia osadzona w postapokaliptycznym świecie. Świecie nienazwanym dokładnie, przypominającym trochę ten po drugiej wojnie, ale nie jeden do jednego. Są Polacy, są Niemcy, są Rosjanie, są nowe granice, nowe nazwy starych miast, niedokładnie jeszcze wiadomo jakie, są przesiedleńcy, czasem nazywani bieżeńcami, uciekinierzy, jest nowa, ludowa, władza, i są jej przeciwnicy. Jest wreszcie zniszczony, zrujnowany świat. Po lasach błąkają się dzikie niemieckie dzieci, ocaleńcy z zagłady miasteczka, jej jedyni świadkowie. Wojna już się skończyła, ale to nie oznacza końca horroru. Nie wiadomo, komu można zaufać, człowiek człowiekowi wilkiem. Niebezpieczni są rosyjscy żołnierze, zwani tutaj jegrami, którzy wracają na wschód do siebie, grabiąc miasteczka, w których zatrzymuje się wiozący ich pociąg, i oczywiście traktując napotkane kobiety jak wojenny łup. Postój oznacza pohulankę, jak mówi ich dowódca, zachęcając do nieskrępowanej zabawy. Bezwzględni wobec swoich wrogów są przedstawiciele ludowej władzy, którzy jakoś próbują ogarnąć ten apokaliptyczny chaos, ale naprawdę są wobec niego bezradni. Z napotkanymi po drodze przeciwnikami nie patyczkuje się siedmioosobowa drużyna, która przemierza ten świat pod wodzą pułkownika Tyńskiego. Zbieranina, każdy z innej parafii, wśród nich jedna dziewczyna, Spinka. Nie mniej bezwzględna niż oni, a może nawet bardziej. Na rozkaz pułkownika, z którym łączy ją dziwna trochę miłosna, trochę nienawistna, trochę ojcowska relacja, zabija bez skrupułów. Czy przypomina wojowniczkę z komiksu albo gry komputerowej? Może. Przyznam, że słaba jestem w tego typu popkulturowych tropach. Idą na północny zachód, nad morze, gdzie mają jakąś tajemniczą misję do spełnienia. Jaką? Wie tylko pułkownik. Kim są? Partyzantami? Żołnierzami wyklętymi? Na pewno ludźmi, którzy stracili wszystko i nie mają dokąd wracać.

Idzie ich siedmioro, przez kraj bez map, przez bezmiar. Wokół mają bezpański świat - skrwawione prześcieradło ziemi, całun o świcie. Nie królestwo zgody, lecz zdeptane boisko milenium. Nowa ziemia wyłania się przed nimi z niebieskiego oparu (...) Są przemytnikami, co ze starej ziemi unieśli jedynie szelest krwi, spółgłoski pospolitej mowy polskiej, rozwiewane po niebie przedzimia.

Ten cytat nie tylko wprowadza w klimat powieści, wyznacza ramy tego postapokaliptycznego świata, daje także próbkę językowej wirtuozerii autora. Ale jeśli ktoś, kto czyta te słowa, obawia się, że zwiastuje nadęte nudziarstwo, przerost formy nad treścią, to pragnę zapewnić, że jest w błędzie. Bo ten kunsztowny język znakomicie łączy się z trzymającą w napięciu akcją. Bohaterowie mają do wykonania zadanie, muszą przedostać się na wyższy lewel, a za każdym rogiem, a właściwie krzakiem, czyha na nich przeciwnik. Albo oni, albo on. Nieprzypadkowo użyłam tu słowa lewel, bo wędrówka tych siedmiorga zabijaków przypomina akcję komputerowej gry. Przynajmniej tak mi się wydaje, bo, muszę wyznać, że nigdy nie złapałam bakcyla - nie gram. 

Tu zrobię skok w bok w kierunku znakomitego "Internatu" Serhija Żadana, którego kompozycję również przyrównywano do gry. Skojarzenie powieści  Siemiona z powieścią  Żadana przyszło mi na myśl w czasie pisania. I tu muszę przyznać, że "Internat" to jednak książka o niebo lepsza, po prostu wybitna. Pisana na serio, osadzona w konkretnym czasie i miejscu. Jej bohater, człowiek przeciętny, ceniący święty spokój, rośnie w ciągu tych kilku dni. Zyskuje sprawczość, świadomość, staje się za kogoś odpowiedzialny. A ja mu kibicowałam, tak bardzo nie chciałam, aby zginął! Głęboko, z trzewi współczułam też tym wszystkim ludziom zaskoczonym przez wojnę, zdezorientowanym, zrozpaczonym, których spotyka w czasie swojej wędrówki-misji. Powieść Siemiona nie ma tej powagi, jest przesycona ironią. Chociaż odpowiada mi jej klimat, chociaż nie mogłam się od niej oderwać, to nie potrafiłam na serio przejąć się losami głównych bohaterów, którzy poza pułkownikiem i Spinką przypominają figury w grze.  Jeśli kogoś było mi żal to Naty, tego bezimiennego tłumu zgromadzonego na dworcu kolejowym, szwedzkiego lekarza, chociaż to w gruncie rzeczy niezły drań, dzikiego dziecka z lasu. A tych siedmioro traktowałam tak, jak traktuje się postaci z powieści przygodowej. Chociaż trzeba przyznać, że autor łamie jej schemat, ale w jaki sposób, tego nie mogę zdradzić.

Mimo przygodowej konwencji "Bella, ciao" jest według mnie powieścią pesymistyczną. W tym zniszczonym, ogarniętym chaosem świecie nie ma nadziei, nie ma żadnej stałej, nie ma punktu zaczepienia. Nie wiadomo, co dalej, a może wiadomo - wielkie nic, wieczna płynność i chaos. Nawet jeśli pojawiają się przebłyski nadziei, też nie chcę zdradzać jakie, to i tak raczej nic z tego. Gdzieś za morzem jest wprawdzie nietknięty wojną świat, ale pilnie strzeżony. Nikt tu nie jest jednoznacznie dobry. No może Nata, niemiecka dziewczyna, która w nieoczekiwany sposób dołącza do tych siedmiorga. Trzeba jednak przyznać, że bywa też odwrotnie - ci źli noszą w sobie jakiś zalążek dobra, czasem nawet więcej niż zalążek. To wojna sprawiła, że stali się bezwzględni, niewrażliwi, że gwałcą, kradną, zabijają.

W słowie odautorskim Piotr Siemion wymienia nazwiska pisarzy, którzy go świadomie lub nieświadomie zainspirowali. Lista jest dość spora i godna. Same tuzy. Przyznam, że mnie onieśmieliła, bo nijak nie widzę tych literackich nawiązań i aluzji, no może poza jedną. To rosyjscy żołnierze, jeden kanalia, drugi jednak w głębi duszy porządny człowiek unurzany w bagnie wojny. Trochę jak u Mickiewicza w "Panu Tadeuszu". Czy moje rozpoznanie jest trafne? Czytając powieść, miałam za to inne skojarzenie. Chodzi o stodołę z Jedwabnego. W powieści Siemiona jest scena, która stanowi jej odwrotność. Wprawdzie nie ma stodoły, tylko hala dworcowa, nie ma Żydów, są Niemcy i Polacy, których chcą w akcie zemsty spalić Rosjanie. Aby ich ocalić, na moment zjednoczą się skonfliktowani ze sobą Polacy, odwieczni wrogowie. Jakby autor chciał zmazać tamtą jedwabieńską winę - o ile to dobry trop. Czy im się uda? No i co dalej? Co stanie się z tymi ludźmi, jeśli ich nawet ocalą? Jaka przyszłość ich czeka w tym zrujnowanym świecie?

"Bella, ciao" jest rzeczywiście powieścią bardzo dobrą, która jakoś się  we mnie osadziła, ale czy aż tak znakomitą, jak zewsząd słyszę? Może zgodziłabym się z tym stwierdzeniem, gdybym potrafiła odczytać te wszystkie literackie powinowactwa, które autor w niej zaszył. Ponieważ nie potrafię, to czegoś mi jednak brakuje. Ale polecam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty