Po lekturze wyjątkowo dołującej powieści "Czas huraganów"
meksykańskiej pisarki Fernandy Melchior musiałam sięgnąć po coś lżejszego. W poszukiwaniu takiej książki zaczęłam przekopywać mój czytnik. Nie było łatwo. W końcu wybór padł na kupioną już sama nie wiem kiedy powieść syryjskiego pisarza mieszkającego w Niemczech Rafika Schami'ego - "Sofia albo początek wszystkich historii" (Noir sur Blanc 2019; przełożyła Elżbieta Zarych). W Polsce ukazało się kilka jego tytułów, ja mam jeszcze jeden - "Ciemną stronę miłości", którą kupiłam dobrych kilka lat temu. Nie słyszałam wcześniej, ani potem, o Rafiku Schamim, więc zakup podyktowany był ciekawością - bardzo lubię sięgać po literatury niszowe. Gwarancję jakości dawało wydawnictwo.To wielowątkowa epicka (epicka w pierwotnym znaczeniu tego słowa) opowieść, której akcja rozciągnięta jest na dziesięciolecia. Retrospekcje sięgają lat dwudziestych zeszłego wieku, koniec to styczeń 2011, kiedy w krajach arabskich zaczynają się protesty nazwane potem arabską wiosną. Czym to skończyło się w Syrii, wiadomo, więc wydźwięk tej historii musi pozostać gorzki. Tę gorycz najlepiej oddaje zdanie skierowane do Salmana, głównego bohatera tej historii, który w latach siedemdziesiątych musiał uciekać z kraju, bo był zaangażowany w partyzantkę antyrządową. Kiedy w końcu w grudniu 2010 roku przyjeżdża z wizytą do Damaszku, upewniwszy się najpierw, że już żadna z kilkunastu tajnych służb specjalnych nic do niego nie ma, od swojego kolegi, towarzysza tamtej walki, który niestety nie miał tyle szczęścia co on i spędził lata w syryjskim więzieniu poniżany i torturowany, usłyszy słowa brzmiące mniej więcej tak - ty wyjedziesz, my tu zostaniemy.
Początek tej historii zaczyna się jednak dużo wcześniej, kiedy tytułowa Sofia była młodą dziewczyną i zakochała się z wzajemnością w Karimie. Ona chrześcijanka, on muzułmanin. Rodzice wybrali jej innego męża, bogatego złotnika. To ich synem będzie Salman. Karim i Sofia jeszcze jakiś czas utrzymywali swoją relację. Potem ona pomogła jemu, kiedy został fałszywie oskarżony i groziło mu więzienie, a on obiecał jej, że jeśli kiedyś będzie miała problemy, może zwrócić się do niego z prośbą o ratunek. Taka okazja nadarzy się właśnie pod koniec 2010 roku, kiedy to Salman po zapewnieniach, że będzie bezpieczny, przyjedzie odwiedzić krewnych, przyjaciół i ukochane miasto, Damaszek. Dlaczego Sofia będzie zmuszona prosić o pomoc swoją dawną miłość, tego nie mogę zdradzić. Powieść, która do tego momentu przypomina trochę rodzinną sagę, teraz nabiera charakteru sensacyjnego. Czy Karimowi uda się spełnić złożoną niegdyś obietnicę? Czy pozostanie bezpieczny, on i jego ukochana Aida? Jak to się wszystko skończy i rozwikła?
Jak już wspominałam, kupiłam tę powieść z ciekawości, sięgnęłam teraz, aby trochę odetchnąć od trudnych tematów. Kto czytał uważnie, pewnie się zorientował, że skoro tłem tej historii jest syryjska polityka, to nie może być przyjemnie. Tak jest w rzeczywistości. Nie uniknęłam opisów więzienia, a przede wszystkim tortur, chociaż nie było ich jakoś specjalnie dużo. Jest to taki typ powieści, który w sposób atrakcyjny, nieprzesadnie ciężki opowiada o sprawach trudnych. Można by ten typ literatury określić mianem deserowej albo pluszowej. Oba określenia zaczerpnęłam od kogoś, nie ja na nie wpadłam, czego żałuję. Czyta się więc "Sofię" bardzo dobrze, może nawet za dobrze.
Czy zaspokoiłam swoją ciekawość? Tak. Na pewno sporo dowiedziałam się o Syrii, szczególnie o okresie lat siedemdziesiątych, kiedy to lewicowa partyzantka walczyła z reżimem. Najciekawsze jednak było tło obyczajowe. Mieszanka kultur, religii, życie codzienne. A największą przyjemność sprawiły mi opisy Damaszku. Autor szczegółowo opowiada o swoim mieście, dokładnie wykorzystując jego topografię. Gdybym miała plan, mogłabym śledzić wędrówki bohaterów. Oczywiście da się to zrobić w internecie, ale nie chciałam, aby komputer czy smartfon odciągał mnie od lektury, a poza tym jestem przywiązana do map papierowych. Mogłam też sobie znakomicie wyobrazić wnętrza domów, wewnętrzne dziedzińce, wspaniałe ogrody, uliczki starego miasta, kawiarnie i wiele innych miejsc. Cóż, lubię taką rozlewną literaturę, lubię, kiedy autor dzięki opisom pozwala mi wyobrazić sobie świat, o którym opowiada. Nie zawsze zwięzłość jest cnotą, chociaż mam wrażenie, że dziś jest w cenie. Zwięzłość, nie cnota.
Jeśli ktoś po przeczytaniu tego wszystkiego, co już napisałam, nabrałby przekonania, że jestem powieścią Rafika Schami'ego zachwycona, to się myli. Uczucia mam mieszane. Do plusów, które już wymieniłam, dorzuciłabym jeszcze barwne, pogłębione portrety bohaterów, opowieść o rozczarowaniu Salmana po przyjeździe do Damaszku, jakie niesie nieuchronne zderzenie wspomnień z rzeczywistością, która od nich odstaje. Salman w swoim rodzinnym mieście nie czuje się już do końca u siebie, nudzą go krewni i znajomi, z którymi bez przerwy musi się spotykać, niewiele ma już z nimi wspólnego, smucą zmiany, jakie zaszły. Interesujący jest też wątek późnej miłości dwojga bardzo dojrzałych ludzi, którzy mają za nic, co sąsiedzi o nich powiedzą. Ale właśnie między innymi z tym wątkiem łączy się to, co mnie w tej książce irytowało. To sposób opowiadania o uczuciach, nieco egzaltowany, naiwny, przypominający baśń. Być może autor czerpał z tradycji arabskiego snucia opowieści, której nie znam i nie czuję. Tak więc ciekawość i przyjemność mieszały się z irytacją, a z czasem nawet ze znużeniem. Dopiero kiedy powieść nieoczekiwanie przybrała formę sensacyjną, irytacja zniknęła, a ja zwyczajnie byłam ciekawa, jak poradzi sobie bohater, jak wyrwie się z matni i uniknie niebezpieczeństwa.
Czytać? Nie czytać? Jak kto chce. Ja na pewno kiedyś sięgnę po tę drugą powieść Rafika Schami'ego, skoro mam ją w czytniku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz