Denis Johnson "Syn Jezusa"

 Dałam się skusić na książkę amerykańskiego, nieżyjącego już,

pisarza Denisa Johnsona "Syn Jezusa" (Karakter 2020; przełożył Szymon Żuchowski). Po pierwsze Karakter należy do tych wydawnictw, których ofertę pilnie śledzę. Po drugie zainteresowała mnie informacja, że Johnson w swoich opowiadaniach pokazuje Amerykę (czytaj Stany), jakiej niechętnie się przyglądamy. Jego bohaterowie to ludzie z marginesu, alkoholicy i narkomani na bakier z prawem. Lubię sięgać po literaturę eksplorującą obszary społeczne zupełnie mi obce, które pozostają poza głównym nurtem zainteresowania. Między innymi dlatego całkiem niedawno  przeczytałam znakomity reportaż - "Eksmitowanych" Metthew Desmonda.  Tym razem decyzja była szybka - opowiadania Johnsona kupiłam pod wpływem impulsu i od razu przeczytałam. Przyznam, że o autorze wcześniej nie słyszałam, chociaż w Polsce jakiś czas temu ukazały się dwie jego powieści. Jak się dowiedziałam, uznawany jest za jednego z wybitniejszych pisarzy amerykańskich, a "Syn Jezusa", wydany na początku lat dziewięćdziesiątych zeszłego wieku, za jego najlepszą książkę, która dorobiła się miana kultowej. Nie cierpię tego słowa, ale trudno, niech będzie. To przetworzone literacko historie, które przydarzyły się Johnsonowi naprawdę w latach siedemdziesiątych.

Szybko zorientowałam się, że nie czytam zbioru osobnych opowiadań, tylko teksty składające się w całość - połączone osobą głównego bohatera, jednocześnie narratora, o mało zachęcającej ksywie Pojeb, opowiadane z perspektywy czasu. Kim jest ich bohater? Alkoholikiem i narkomanem chwytającym się dorywczych prac. Miał żonę, a potem kilka (?), wiele (?) krótszych lub dłuższych związków z rozmaitymi kobietami. Jeśli nie pracuje, czas spędza w barach lub w samochodach - wiem, że to śmiesznie brzmi, ale mam wrażenie, że on stale gdzieś jeździ - w towarzystwie podobnych sobie, włócząc się po odpychających rejonach miasta, które, jak pisze, uwielbiał. Opowiada o swoich kumplach, bliższych lub dalszych, i o przygodnie spotkanych ludziach. Wśród tych outsiderów pełno jest dziwaków i świrów, którym przydarzają się  nieprawdopodobne, absurdalne historie. W tym świecie wśród powszedniej pijatyki, wspominek, rozmów o niczym, nic nieznaczących kłótni śmierć jest tuż za zakrętem. Banalna, nagła, nieopłakana. Z czyjejś ręki albo z przepicia czy z przećpania. Wydaje się, jakby dla ludzi, wśród których obraca się bohater, był to chleb powszedni. Jakby przeżarci alkoholem i dragami nie mieli dostępu do emocji i uczuć. Tylko Pojeb reaguje. Pewnie dlatego, iż zdaje sobie sprawę, że i jemu mogła się przytrafić. Miał po prostu więcej szczęścia niż oni. Bo wbrew pozorom jest człowiekiem wrażliwym i refleksyjnym. Zdradza go też język, jakim snuje swoje wspomnienia. Niby oszczędny, ale inkrustowany a to porównaniem, a to metaforą, a to inną frazą, której bliżej do poezji niż do prozy.

 Jakiś mężczyzna w ciemnych okularach podążał za Michelle jak cień po wielkich schodach, aż do drzwi i nucił jej coś łagodnie do ucha. Pewnie modlitwę.

Pokropili mi wodą święconą policzek i plecy, ale nic nie poczułem. Jeszcze przez wiele lat.

A co, gdyby był tylko śnieg? Wszędzie śnieg, zimny i biały, wypełniający całą przestrzeń? A ja przemierzam tę zimę w pogoni za sensem, aż docieram do białego zagajnika. A ona wpuszcza mnie do środka. 

Czy tak opowiada prostak? Menel?

Muszę jednak uczciwie przyznać, że mam mieszane uczucia. Początkowo trudno mi było wejść w tę opowieść. Chciałam nawet  odłożyć książkę, nie żeby porzucić na wieki, ale wziąć się za nią w innym czasie. Potem się wciągnęłam, jednak nie mogę powiedzieć, aby wywarła na mnie wielkie wrażenie. Jakbym nie miała do niej dostępu, jakbym ślizgała się po powierzchni. Kiedy już, już wydawało się, że odkrywam coś więcej niż tylko nieco dziwną opowieść, niestety po chwili przychodziło rozczarowanie. Stale zestawiałam ją z moimi ukochanymi opowiadaniami Lucii Berlin "Instrukcja dla pań sprzątających", może dlatego, że ich bohaterka też porusza się w podobnych rejonach. Zestawienie wypadało na niekorzyść Johnsona. Jego prozie brakuje tego czegoś, co porywa. Najwyraźniej nadajemy na różnych falach, bo jeśli wierzyć nielicznym świadectwom z internetu, jakie udało mi się znaleźć, innych czytelników przecież zachwycały i zachwycają. A ja mogę tylko powtórzyć za klasykiem - jak zachwyca, kiedy nie zachwyca. Nie wiem, czy to wina tego, że za mało wiem o autorze i o świecie, o jakim pisze, że za słabo znam kontekst, a oszczędny sposób opowieści nie ułatwia zadania? Przeszkadzało mi, że tak niewiele mogę powiedzieć o bohaterach tych opowieści i o ich narratorze. Skąd się wywodzi? Dlaczego tak żyje? Jak znalazł się na oucie? Nie żałuję lektury, ale do olśnienia daleko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty