Tomasz Łubieński "Wojna według Karskiego"

Nie pamiętam, jak to się stało, że dowiedziałam się o "Wojnie według Karskiego" (Iskry 2019) Tomasza Łubieńskiego, w każdym razie było to niedawno. A ponieważ akurat miałam w planach przeczytanie biografii Poli Nireńskiej, ostatniej żony Karskiego, pióra Weroniki Kostyrko, stwierdziłam, że to świetna okazja, aby sięgnąć także i po tę książkę.


Czym jest "Wojna według Karskiego? Nie może być klasyczną biografią, skoro liczy ledwie ponad sto stron. Zgodnie z informacją wydawcy znajdziemy tu wprawdzie opowieść o życiu Karskiego, ale także wgląd w jego poglądy, sposób myślenia i bardzo dużo dygresji, dlatego znacznie bliżej tej książce do eseju niż do klasycznej biografii. Myśl autora płynie swobodnie. Bardzo często zestawia Karskiego z osobami, które urodziły się mniej więcej w tym samym czasie, a których on nie znał. Wskazuje na pokrewieństwo losów albo na ich rozejście się, bo dokonane wybory sprawiły, że ich droga życiowa przebiegła inaczej. Bywa, że tworzy się z tego cały łańcuch postaci. Autor stawia sporo pytań, snuje refleksje, zastanawia się, jak mogło być, dlaczego bohater jego książki postąpił tak, a nie inaczej. Podążanie za strumieniem myśli Tomasza Łubieńskiego, za jego tokiem rozumowania, za jego erudycją sprawia przyjemność. Zdarzało się jednak, że drażniło. Działo się tak wtedy, kiedy autor odnosił do jakichś książek i polemizował z przedstawionymi w niej poglądami. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby czytelnik był w stanie wyrobić sobie jakieś zdanie, spróbować zdecydować, kto ma rację. Niestety jeżeli nie zna się książki, z którą Łubieński się nie zgadza, nie sposób opowiedzieć się po jednej ze stron, bo szczupłość "Wojny według Karskiego" sprawia, że nie miejsca na szersze przedstawienie poglądów autorów, z którymi polemizuje. Czas jednak przejść do meritum - jak widzi Karskiego Tomasz Łubieński?

Jako realistę, pragmatyka, człowieka skromnego, oddanego sprawie, której służył, człowieka, który niezwykle trzeźwo potrafił ocenić sytuację i dla którego wiara była bardzo silnym fundamentem życiowym i to właśnie wiara broniła go przed skrajnym pesymizmem. Bo Karski miał poczucie, że jego misja, misja, z której jest w Polsce najbardziej znany i z której tak lubimy być dumni, nie zakończyła się sukcesem, okazała się daremna. Wielokrotnie podkreślał, że nie uratował ani jednego Żyda, a miał przecież nadzieję, że przyczyni się do zmiany ich tragicznego losu. Tak się jednak nie stało, jego relacja trafiła w próżnię z wielu powodów. Mówił potem, że odtąd wszyscy zamordowani Żydzi stali się jego rodziną, że Holokaust to drugi grzech pierworodny ludzkości. Być może dlatego tak bardzo chciał chronić swoją żonę, Polę Nireńską, że trzymał ją pod kloszem, a ona nie potrafiła mu się przeciwstawić, mimo że kiedyś potrafiła o siebie walczyć? Dźwigał też brzemię winy za śmierć kilku osób. Najpierw tych, którzy zginęli, bo pomogli w zorganizowaniu jego ucieczki z niemieckiego więzienia, potem obwiniał się za to, że nie udało mu się uratować brata, któremu tyle zawdzięczał u progu swojej kariery, i wreszcie Poli. Oboje skutecznie targnęli się na życie. 

Ale Karski to nie tylko wojna i działalność konspiracyjna - jego czas bohaterski. Łubieński przygląda się temu, co było wcześniej i co zdarzyło się później. Zastanawia się, jak oceniał Polskę przedwojenną - rządy sanacyjne, przewrót majowy, sterowanie ku państwu autorytarnemu, narastający antysemityzm. Niewiele na ten temat wiadomo. Na pewno do końca życia miał wyrzuty sumienia, że nie potrafił czynnie przeciwstawić się ekscesom antysemickim na lwowskim uniwersytecie, gdzie studiował. Mówił otwarcie, przyznawał się do tego, że bał się, bał się pobicia i związanego z tym bólu. Strach przed bólem i jego konsekwencjami skłonił go później do próby samobójczej, kiedy w czasie swojej kurierskiej misji został złapany przez gestapo i trafił do więzienia. No dobrze, a jak w czasach swojej młodości, kiedy był w służbie dyplomatycznej, oceniał sanacyjną Polskę? Nie wiemy, ale Łubieński słusznie zauważa, że był wtedy młody, dużo przebywał za granicą, więc nie odczuwał na własnej skórze atmosfery tamtych ponurych lat, dlatego nie powinno dziwić, gdyby nie był krytyczny wobec tego, co się w kraju działo. Na pewno cezurę stanowiła klęska wrześniowa. Po latach przyznawał, że i on uległ propagandzie, która głosiła: nie oddamy guzika od munduru, jesteśmy silni, zwarci gotowi. Potem, we wrześniu 39 roku, na własne oczy zobaczył, jak to wyglądało. Chaos, wściekłość ludzi, bezsilna, słaba armia i ucieczka rządu.

Wiele miejsca poświęca Łubieński amerykańskiemu okresowi życia Karskiego, kiedy stał się wiernym obywatelem USA i wiernie służył swojej nowej ojczyźnie, nie tylko pracując na katolickim uniwersytecie, ale w rozmaitych dyplomatycznych misjach. Zastanawia się, dlaczego zdecydował się związać swoje losy z Ameryką i dlaczego przyjął amerykańskie obywatelstwo. Tu odpowiedź jest w miarę prosta - na pewno przyczyniło się do tego rozczarowanie Polską. Jego misja dobiegła końca, pewien rozdział życia został zamknięty, zaczął się kolejny. I kolejne pytanie - jak on, polski bohater, katolik, potem amerykański obywatel pracujący dla rządowej administracji, oceniał bardzo często dwuznaczną politykę Stanów Zjednoczonych? Co myślał o wojnie w Korei, wspieraniu krwawych dyktatur południowoamerykańskich w imię walki z komunizmem? Nie wiadomo. Wiemy za to, że popierał wojnę w Wietnamie. Łubieński snuje swoje rozważania dalej. Zadaje kolejne pytania, na które nie znamy odpowiedzi - przygląda się azjatyckiej podróży Karskiego zorganizowanej w 1955 roku przez rządową Agencję Informacyjną i zastanawia się, jak oceniał antykomunistyczne reżimy, czy dostrzegał biedę na ulicach, czy korzystał z uroków życia?

Autor zastanawia się też, jak potoczyłyby się losy Karskiego, gdyby po wojnie wrócił do Polski. Kim byłby w PRL-u? Ten wytworny, lubiący dobre życie mężczyzna? Czy trafiłby do więzienia? A jeśli tak, czy wytrzymałby tortury, on, tak nieodporny na ból? Czy może związałby się z Cyrankiewiczem, którego bardzo cenił w czasie wojny? Wszak znacznie później, już w niekomunistycznej Polsce, dobrze wyrażał się o prezydenturze Kwaśniewskiego, który przecież miał za sobą partyjną (czytaj pezeteerowską) przeszłość? A może współpracowałby ze środowiskiem PAX-u? 

Pisze wreszcie Tomasz Łubieński o spojrzeniu Karskiego na Polskę, dodajmy - bardzo trzeźwym spojrzeniu. Już w czasie okupacji był pesymistą co do powojennych losów Polski. Doskonale zdawał sobie sprawę, i wtedy, i później, że nasz kraj jest tylko pionkiem w grze wielkich mocarstw i wszystko, co możemy, to wykorzystać dobrą dla nas koniunkturę, jeśli taka się zdarza, a poza tym od nas samych nic więcej nie zależy. Po wojnie przegraliśmy, bo musieliśmy przegrać. Rozumiał to, co nie znaczy, że się z tym godził. Niestety wielka polityka nie ma nic wspólnego z moralnością. Był realistą, nie lubił pokrzepiania serc, bo uważał, że pokrzepione i rozgrzeszone serca wracają do przekonania o własnej niewinności, która (...) nie występuje między narodami. Uważał też, że rozpamiętywanie własnych cierpień sprawia, że stajemy się nieczuli na cierpienie innych, na przykład Żydów w czasie wojny, dziś można by dodać, że uchodźców. Jakie było jego przesłanie dla Polski i Polaków, które wygłaszał w wystąpieniach czy w wywiadach w czasie swoich pobytów w kraju po roku 1989? Szansę Polski widział w związaniu jej losów z Unią, rezygnacji z rozpamiętywania krzywd, bo nikogo nie obchodzą, przyznanie się do błędów, zrozumienie, że dla ludzi ważne jest ich indywidualne życie. Cóż, nic dziwnego, że taki Karski nie może stać się bohaterem polskiej polityki historycznej, prawica nie postawi mu pomników i nie umieści w panteonie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty