Letnie filmowe remanenty (II) - "Dunkierka", "Twój Vincent"

Ciąg dalszy filmowych wakacji, czyli nadrabiania zaległości, a to wszystko dzięki mojemu ulubionemu kinu (Więcej na ten temat w przydługim wstępie w poprzednim wpisie z tego cyklu). Tym razem obejrzałam dwa hity - "Dunkierkę" i "Twojego Vincenta".

Do mającej bardzo dobre recenzje i sukces frekwencyjny "Dunkierki" przymierzałam się kilkakrotnie, wahałam się, zastanawiałam, jak mi się to czasem zdarza. A że z kinem komercyjnym od dawna mi nie po drodze, w końcu nie poszłam. No ale za osiem złotych w czasie letniej kanikuły? Żal taką okazję zmarnować. "Dunkierka" jest rzeczywiście znakomicie zrobiona. Akcja rozgrywa się na trzech planach - na miejskich plażach, gdzie na ewakuację oczekują brytyjscy i francuscy żołnierze, na morzu i w powietrzu. Film trzyma w napięciu, ma świetne zdjęcia i zapierające dech w piersiach sceny powietrznych pojedynków czy nalotów na plaże. Nie mniej emocjonujące i straszne są widoki zatapianych okrętów. Tak bardzo dałam ponieść się emocjom, że w pewnym momencie stwierdziłam, iż chyba nie potrafię dotrwać do końca. A przecież doskonale znam reguły gatunku, więc wiedziałam, że większość głównych bohaterów przeżyje, no ale przecież ktoś zginąć musi. Oczywiście z kina nie wyszłam. Uwagi zgłaszam dwie. Pierwsza - może wstyd się przyznawać, ale nieco mylili mi się dwaj główni bohaterowie i niestety nie bardzo potrafiłam odróżnić od siebie samoloty, które brytyjskie, które niemieckie, a to rzecz podstawowa. No ale winy twórców w tym pewnie nie ma. Druga uwaga - patetyczne i ckliwe zakończenie. Tego nie znoszę. Ale oczywiście największą wartością "Dunkierki" jest wydobycie z niepamięci nieprawdopodobnej operacji z czerwca 1940 roku, kiedy to dzięki pospolitemu ruszeniu brytyjskich jachtów, stateczków wycieczkowych, kutrów i tym podobnych jednostek z plaż Dunkierki udało się ewakuować ponad trzysta tysięcy żołnierzy. Większość angielskich z Brytyjskiego Korpusu Ekspedycyjnego, reszta to Francuzi. Obie armie były spychane przez niemieckie wojska w stronę morza, zostały wzięte w kleszcze, żołnierzom groziła śmierć albo w najlepszym razie niewola. Tragedia polegała też na tym, że gdyby armia brytyjska straciła tylu ludzi, Wielka Brytania stałaby się bezbronna. Dlaczego do ewakuacji posłużono się pospolitym ruszeniem lekkich, małych jednostek? Bo wielkie okręty wojenne nie mogły przecież podpływać na samą plażę, tylko do mola czy falochronu. W ten sposób udałoby się uratować nielicznych. Były też oczywiście celem ataków z powietrza. Kiedy zaczynała się ta brawurowa, pełna poświęcenia, nieprawdopodobna akcja, Churchill liczył, że uda się ewakuować około pięćdziesiąt tysięcy żołnierzy. Skala przerosła najśmielsze oczekiwania. Te informacje, które zdobyłam po wyjściu z kina, bo oczywiście nie z "Dunkierki" tego się dowiedziałam, są wartością, którą dzięki filmowi zyskałam. Plus świadomość, co widać na ekranie, ilu ludzi zginęło w czasie tej operacji. Nie tylko żołnierzy, ale też lekarzy, pielęgniarek, kobiet służących w jednostkach pomocniczych i ochotników prowadzących swoje jachty czy kutry. Cierpienie, przerażenie, panika, śmierć.

A teraz o "Twoim Vincencie". Dlaczego nie poszłam do kina wcześniej na obsypany nagrodami i mający świetne recenzje film? Bo jest animowany. Wiem, to głupie i nieprofesjonalne, żeby mieć uprzedzenie do animacji tylko dlatego, że kojarzy się z kinem dla dzieci. Ale tak mam i trudno mi się przełamać. A z "Twojego Vincenta" wyszłam zachwycona! To film, który budzi zachwyt na wielu poziomach. Po pierwsze życie van Gogha przestaje być białą plamą. Podziwiamy jego obrazy, ale co o nim wiemy? Że odciął sobie ucho i miał opinię szaleńca. Najczęściej tyle. Tymczasem film Doroty Kobieli i Hugha Welchmana, którego akcja wprawdzie toczy się już po śmierci malarza, opowiada o jego życiu. Dowiadujemy się, jak tragicznie żył i jak wielkie znaczenie miała dla niego sztuka. Chociaż doceniany przez innych artystów, był zupełnie nieznany. Za życia sprzedał tylko jeden obraz! Utrzymywał go brat, który nie był przecież zamożnym człowiekiem. Charakter miał niełatwy i cierpiał na psychiczne problemy. To w skrócie. Aby zainteresować widza, twórcy posłużyli się kryminalną intrygą. Akcja toczy się już po samobójczej śmierci malarza, ale główny bohater, który ma doręczyć bratu van Gogha odnaleziony list, zaczyna podejrzewać, że malarz został zastrzelony i chce rozwiązać zagadkę jego śmierci, a przy okazji coraz więcej się o nim dowiaduje. Rzeczywiście pojawiła się taka teoria, ale znawcy życia malarza raczej ją dyskredytują. Kryminalna zagadka to oczywiście druga zaleta filmu, który  dzięki niej trzyma w napięciu. Kolejny zachwyt to oczywiście wspaniała plastyczna forma. Wiele scen i kadrów to przeniesione na ekran obrazy malarza, inne zostały trochę przekształcone, pozostałe techniką nawiązują do malarstwa van Gogha. Dlatego na ekranie pojawiają się postacie z jego obrazów, najczęściej ludzie, których znał. To oni są bohaterami filmu. Żyją, stają się postaciami z krwi i kości, przejmujemy się ich losem, podobnie jak życiem samego artysty, który na ekranie pojawia się tylko we wspomnieniach. Retrospekcje wykonane zostały inną techniką, nie nawiązują do malarstwa van Gogha, są czarno-białe. I wreszcie zachwyt ostatni połączony z podziwem dla twórców. To sposób, w jaki film powstał, i determinacja, aby udało się go zrobić. Dorota Kobiela, absolwentka ASP, zafascynowana van Goghiem, początkowo chciała zrobić o nim krótki kilkuminutowy film. Miała zamiar namalować go sama, wtedy byłoby to możliwe. Potem pomysł, między innymi dzięki współtwórcy, rozrósł się. Efekt oglądamy na ekranie. Ile determinacji wymagało zgromadzenie funduszy, przekonanie, że warto zainwestować w taki film, że ktoś go obejrzy! Ile benedyktyńskiej pracy zrobienie go! Przy malowaniu pracowało ponad stu malarzy, początkowo tylko z Polski i Ukrainy, potem już, trochę przez przypadek, z wielu krajów. Najpierw w studiu nakręcono wersję z aktorami, potem film został namalowany. Rozpisałam się, wystarczy. Kto ciekawy, niech poszuka sobie w internecie wywiadów z Dorotą Kobielą i innymi osobami. Sporo ich  ukazało się przy okazji premiery "Twojego Vincenta". Tam znacznie więcej szczegółów. Piękny, wzruszający i trzymający w napięciu film. Ja jestem zachwycona!

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty