Letnie filmowe remanenty (I) - "Plan B", "Fantastyczna kobieta"

Lato to najczęściej filmowa posucha, jednego roku jest trochę lepiej, innego gorzej, ale zazwyczaj po prostu nie ma na co iść do kina. Świadectwem tego są moje notki - w czasie tegorocznych wakacji tylko dwie o filmie, nic mi też nie uciekło, kiedy podróżowałam. Na szczęście od kilkunastu już lat w moim mieście w moim ulubionym kinie trwa wakacyjny festiwal filmowy. Co najważniejsze - bilet kosztuje tylko osiem złotych (dawniej pięć), w dodatku jeśli zbiera się pieczątki, to ósmy jest za darmo! Co tydzień w repertuarze kilkanaście pozycji, każdy tytuł grany jest trzy albo cztery razy w różne dni i o różnych godzinach. Co ważne, można zobaczyć nie tylko filmy z poprzedniego roku, ale i starsze. Zdarzają się prawdziwe perełki. Jednym słowem znakomita okazja, żeby nadrobić zaległości albo po raz drugi wybrać się na ulubiony film. Z powtórek obejrzałam sobie jeszcze raz, z wielkim zainteresowaniem i  z wielką przyjemnością, "The Square" i "Cichą noc", doceniając ponownie reżyserską robotę i utwierdzając się tylko w przekonaniu, że to znakomite filmy. A tytuły, których wcześniej nie widziałam? Dziś będzie o dwóch - "Plan B" i "Fantastyczna kobieta", którą już tu anonsowałam.

Na "Plan B" Kingi Dębskiej nie poszłam wcześniej, bo nie byłam wielką entuzjastką jej poprzedniego filmu "Moje córki krowy", a poza tym właśnie wtedy wyjeżdżałam. Teraz było odwrotnie - właśnie wróciłam i bardzo chciałam iść do kina, no i miałam ochotę na lżejszy repertuar, co raczej rzadko mi się zdarza. Kto widział "Plan B", może, ale nie musi, się zdziwić - jak to lżejszy repertuar? Przecież to kino o stracie - o ludziach, którzy kogoś w różny sposób  stracili i cierpią. No tak, niby się zgadza, ale ... Takie filmy lubię sobie nazywać eleganckimi i przyjemnymi filmami o poważnych, trudnych sprawach. Dlaczego? Bo nie ma w nich prawdziwego życia. Bo bohaterowie są ładni, ładnie ubrani i mieszkają w ładnym otoczeniu, w ładnych mieszkaniach jak spod igły (czytaj spod ręki i oka projektanta albo z katalogu przysłowiowej Ikei). Wszystko bywa tu miłe dla oka. Tak jest i tym razem. Nawet jeśli bohater grany przez Marcina Dorocińskiego właśnie wyszedł z więzienia i mieszka w zwykłym mieszkaniu w zwykłym bloku, to szybko spotyka pięknych ludzi, z którymi się zaprzyjaźnia, bo są otwarci i tolerancyjni, a poza tym on przecież w gruncie rzeczy jest bardzo dobrym i szlachetnym człowiekiem, o czym prawie natychmiast cudownym zbiegiem okoliczności się przekonują, i potem już oglądamy go tylko i wyłącznie w pięknych okolicznościach ich pięknego mieszkania. Pozostali bohaterowie od razu mieszkają sobie miło i przyjemnie, są ładni i ładnie albo wręcz awangardowo ubrani. Miasto też jest oczywiście ładne. Świat idealny. A jeżeli zdarzy się tragedia? To owszem, bohaterowie bardzo cierpią, ale tylko przez chwilę, bo szybko spotykają na swojej drodze miłych, uczynnych, empatycznych ludzi, którzy im pomagają, a nawet zostają ich przyjaciółmi. Jednym słowem z każdym nieszczęściem można sobie poradzić, mało tego - nieszczęście pchnie nasze życie na nowe, lepsze tory. Że tak bywa? Tak, zdarza się, ale nie przebiega tak gładko jak w tym poradnikowym filmie. Że to film? No tak, ale niby o poważnych sprawach, a nie przysłowiowa romantyczna komedia. I jeszcze jedno. Teraz śmiertelnie poważnie. "Plan B" pocieszenie przyniesie tylko komuś, komu i tak nie musi. Jeśli ktoś jest rzeczywiście samotny, raczej wpędzi go w jeszcze większą czarną dziurę. Bo tak prosto w życiu nie jest. Ale oglądało się miło.

A teraz zachwyt - "Fantastyczna kobieta" chilijskiego reżysera Sebastiana Lelio. Już w tym miejscu, przy okazji jego "Nieposłusznych", które właśnie weszły do kin, wyrażałam swoje zdziwienie, że przegapiłam ten film, ba nawet nie miałam pojęcia o jego istnieniu. Na szczęście udało się nadrobić ten brak. Wyszłam z kina zachwycona, poruszona, wściekła i zaskoczona. Wściekła na sytuację, w jakiej znalazła się bohaterka. A dlaczego zaskoczona? W opisie dystrybutora czytamy, że główna bohaterka, Marina, po nagłej śmierci swojego starszego partnera będzie musiała walczyć z wrogo nastawioną do niej rodziną, ale także ze służbą zdrowia i policją. Myślałam sobie - nie była żoną, nie ma praw, awantura o mieszkanie, pieniądze, wiadomo. Tymczasem okazuje się, że nie tu tkwi problem, a przynajmniej nie tylko, i nie o tym jest ten film. Porusza znacznie poważniejszy temat. I w tym miejscu, ktoś, kto filmu nie widział, a ewentualnie chciałby obejrzeć, powinien przerwać czytanie, bo musi być spojler. W kwadratowym nawiasie i kursywą zapiszę to, czego wiedzieć się wcześniej nie powinno. [Otóż Marina jest transseksualna. Przechodzi korektę zmiany płci. Ma niewielkie piersi, najprawdopodobniej jest już po kuracji hormonalnej, chodzi w sukienkach, wygląda jak kobieta, jednak  czasem można dopatrzeć się w niej męskich rysów, ale nie przeszła jeszcze zasadniczej operacji, oficjalnie też jest jeszcze mężczyzną, Danielem. I tego właśnie nie akceptuje rodzina jej zmarłego partnera. Nie akceptuje to mało powiedziane - jest w nich nienawiść i furia! Pozornie kulturalni ludzie, na pewno dobrze sytuowani, eleganccy zachowują się brutalnie, agresywnie, w najlepszym razie złośliwie i po chamsku. To oni wprawiają w ruch machinę urzędniczą - służbę zdrowia i policję, która pozornie dla dobra Mariny chce wyjaśnić, czy nie doszło do nadużycia ze strony jej zmarłego partnera. Lekarze i policjantka zachowują się jednak jak słoń w składzie porcelany i stosując procedury, zwyczajnie ją upokarzają. Wszystko odbywa się w białych rękawiczkach, a bohaterka cierpi i z godnością próbuje znosić kolejne upokorzenia. A Marina jest rzeczywiście fantastyczna. Walczy o godność i wie, czego chce - pożegnać zmarłego ukochanego, być na jego pogrzebie i zabrać psa, którego jej ofiarował. Syn zmarłego, żeby tylko pokazać swoją siłę i zrobić Marinie na złość, ignoruje wolę ojca. Czy oddanie psa to tak dużo? Przecież Marina nie domaga się ani mieszkania, ani samochodu, ani pieniędzy. Jest zdeterminowana i kiedy nie ma innego wyjścia, ucieka się do agresji. Kobieta walcząca. Świetna.] Na koniec, tym, którzy nie przeczytali zasadniczej części notki o filmie Sebastian Lelio, chciałabym powiedzieć, a właściwie napisać, że Marina jest rzeczywiście fantastyczna - silna, odważna, wie, czego chce i walczy o siebie, o swoją godność. Bije od niej jakiś  magnetyzm, co sprawiło, że tak mocno przeżywałam jej historię. Bardzo dobry film, warto go poszukać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty