Druga z moich indochińskich lektur - "Depesze" Michaela Herra (Karakter 2016; przełożył Krzysztof Majer). Kiedy docierałam do niej w moim czytniku, zawsze wpadałam w popłoch, bo uświadamiałam sobie, jak rośnie góra zaległości. Kiedyś była nowością, potem wiecznym wyrzutem sumienia. Wreszcie ją przeczytałam, co nie zmienia faktu, że takich pozycji na mojej wirtualnej półce stale przybywa. A przecież jest jeszcze ta druga, prawdziwa, drewniana! No ale do rzeczy.
"Depesze" to opowieść o wojnie w Wietnamie. Zapis wspomnień, spotkań z ludźmi, refleksji, atmosfery. Michael Herr w latach 1967-1969 był korespondentem wojennym amerykańskiego pisma Esquire. To gazeta lifestylowa, publikowali w niej wybitni amerykańscy pisarze - Hemingway, Capote, Steinbeck. Herr, rocznik 1940, nie należał oczywiście do ich grona, był wolnym strzelcem, zdarzało się, że korespondencję publikowano mu po kilku miesiącach. Wspominam o tym, bo to ważne w kontekście książki. Autor w rozdziale poświęconym swoim kolegom dziennikarzom, którzy jak on byli wtedy w Wietnamie, pisze o tym, jakie zdumienie wywoływała wśród żołnierzy wiadomość, dla jakiego pisma pracuje. Jeszcze ważniejsza jest jego refleksja dotycząca tego, jak wiele najrozmaitszych gazet z całego świata wysyłało do Wietnamu swoich korespondentów. Tylko po co, skoro po latach wojny temat znużył czytelników i, o ile nie wydarzyło się coś spektakularnego, korespondencje stamtąd lądowały na dalekich stronach. Tak jest zresztą zawsze. Wojna w Syrii już dawno znudziła media i nas. Przywykliśmy, bo ileż można. A tam stale giną ludzie.
Przemyślenia na temat roli i kondycji korespondenta wojennego to jeden z ważniejszych tematów książki Herra, może też najciekawszy. Szczery i zaskakujący. Bo autor ostatecznie przyznaje, że chociaż korespondenci, którzy jechali na front, a nie siedzieli tylko w Sajgonie, narażali życie, widzieli rzeczy straszne, obcowali z bólem i śmiercią, jednocześnie jarali się wojną, że użyję tu tego kolokwializmu, który w tym miejscu wydaje mi się bardzo trafny. Chociaż często pobyt w Wietnamie odchorowywali, przypłacali depresją, tak było w wypadku autora, to jednocześnie okres tam spędzony uważali za bardzo ważny, może najważniejszy w życiu. Na wojnę jechali, chociaż nie musieli, co niezmiernie dziwiło żołnierzy marzących o wyrwaniu się z tego piekła, mogli też, w przeciwieństwie do nich, w każdej chwili wrócić. Po co tam siedzieli? Czy jeszcze wierzyli, że mogą coś swoim pisaniem zmienić? Czy ważna była tylko przygoda, adrenalina, życie na krawędzi i zarabianie pieniędzy?
Świadectwem tych dylematów jest książka Herra - z jednej strony opowieść o strachu, śmierci, cierpieniu, beznadziejnej sytuacji żołnierzy, którzy są tylko trybikiem w wojennej machinie, o znieczulicy na zło, jakie się wyrządza, w końcu rozkaz to rozkaz, o fascynacji zabijaniem, z drugiej pełno tu barwnych wspomnień, które autor przytacza z wyraźnym sentymentem. Dużo opowieści o kolegach dziennikarzach, wśród których miał przyjaciół, o spotkanych na froncie żołnierzach, najrozmaitszych dziwakach. Przyznam, że nie potrafię pogodzić się z takim punktem widzenia, chyba bardzo męskim. Nie kwestionuję go, tak widzi wojnę Herr i pewnie nie jest jedyny, w końcu to on na niej był, ale go nie rozumiem. Dawno już wyrosłam z fascynacji wojennymi przygodami, dlatego za swój przyjmuję punkt widzenia, jaki znajduję w książkach na przykład Barbary Demick ("W oblężeniu. Życie pod ostrzałem na sarajewskiej ulicy"), Eda Vulliamiego ("Wojna umarła, niech żyje wojna"), Yazbek Samar ("Przeprawa. Moja podróż do pękniętego serca Syrii") czy Wojciecha Tochmana ("Jakbyś kamień jadła"). Nie zrozum mnie źle, czytelniku tej notki, nie odrzucam książki Herra. Jest świetnie napisana, stawia ważne pytania dotyczące pracy korespondenta wojennego i szerzej roli prasy w relacjonowaniu wydarzeń, jej odpowiedzialności, manipulacji informacją. Pokazuje paradoks - piekło i chaos wojny i jednocześnie fascynacja nią. Cóż, taka jest ludzka natura. Pewnie dopóki tak będzie, a być może nigdy się to nie zmieni, świat nie wyjdzie z przeklętego kręgu wojen i przemocy.
Na koniec muszę wspomnieć, że "Depesze" skupiają się na Amerykanach - żołnierzach i dziennikarzach. To oni są bohaterami tej książki, ich punkt widzenia poznajemy, ich strach, ich cierpienie, ich zmęczenie, ich pot i łzy, ale także, powtórzę to jeszcze raz, ich nienawiść, ich fascynację zabijaniem, ich bezduszność. Niewiele miejsca poświęca autor cierpieniom zadanym drugiej stronie. Ale uważny czytelnik odnajdzie gdzieś między słowami gorzką refleksję o pogardzie Amerykanów dla Wietnamczyków z Południa, bo o wrogach z Północy nie ma co wspominać, o ich cynicznym wykorzystywaniu.
Książka Herra jest szczerym świadectwem tamtych strasznych zdarzeń. Czego by jednak nie pisał, nie należy zapominać, że w społeczeństwie amerykańskim spowodowała traumę. Jej ślady odnajdziemy przecież w sztuce - w literaturze i w filmie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz