Zaczyna się śmiesznie od sceny na dworcu kolejowym. Potem jest już znacznie poważniej: jesteśmy na sali sądowej, przez ekran przewija się kilkanaście młodych osób. Każda popełniła jakieś drobne przestępstwo lub wykroczenie, większość z nich zostanie skazana na prace społeczne. Dla widza, tak jak dla sądu, są anonimową masą. Codziennie sędziowie muszą wydać wyrok w kilku (?), kilkunastu (?) podobnych rutynowych sprawach. Ale przecież każdy oskarżony ma jakąś swoją historię, z jakiegoś powodu trafił przed oblicze temidy. Dlaczego dokonują drobnych kradzieży, rozbojów, wdają się w bójki? Bo pochodzą z ubogich dzielnic, nie mają pracy i perspektyw, ciągną się za nimi jakieś porachunki, swoje frustracje wyładowują w bezmyślnej agresji. Film Loacha jest właśnie o nich.
Taki jest Robbie, młody chłopak, który spędził jakiś czas w więzieniu, bo solidnie poturbował nieznanego sobie przypadkowego chłopaka. Urażona ambicja, chwila bezmyślnej złości zamienionej w agresję, a konsekwencje ogromne. Dwa złamane życiorysy: chłopak stracił oko, ma trudności z nauką, nie pójdzie na wymarzone studia, Robbie ma zszarganą kartotekę i opinię, więzienny epizod za sobą i godziny prac społecznych do odpracowania. Ale bardzo chce się zmienić, bo ma też dziewczynę, która wkrótce urodzi ich dziecko. Nie jest to jednak takie proste, bo cały świat jest przeciwko niemu. Nie ma pracy, ponieważ jego kryminalna przeszłość i blizna na twarzy odstraszają potencjalnych pracodawców. Rodzina Leonie nie chce o nim słyszeć, bo pochodzi z innej sfery i jakby tego było mało, zrobił sobie z jej ojca pośmiewisko. Dla nich jest nikim. No i jeszcze ciągnie się za nim jakiś konflikt z przeszłości. Dumny Robbie nie potrafi, albo nie może, odpuścić i prowokowany przez swojego wroga odpowiada agresją. Jest na najlepszej drodze, aby znowu skończyć w więzieniu. Wierzą w niego tylko dwie osoby: jego dziewczyna, Leonie, i Harry, nadzorujący prace społeczne. Cóż oni jednak mogą? Harry jest bezsilny, nie potrafi go obronić przed wujami dziewczyny, nie zapewni mu pracy, może tylko apelować, aby dla dobra swojego synka nie mścił się, bo to prosta droga do więzienia. Ale daje mu coś znacznie ważniejszego: uwagę, zainteresowanie, sympatię, traktuje go jak człowieka, a nie wyrzutka społecznego. No i nieoczekiwanie zaraża go swoją pasją: whisky. Podobnie podchodzi do innych skazanych na prace społeczne. A Leonie? Chce być z nim wbrew rodzinie, ale stawia twarde warunki: musi się zmienić, zerwać z przeszłością. Nie wiadomo, jakby potoczyły się losy bohaterów, gdyby Ken Loach nakręcił poważny film społeczny. Ale "Whisky dla aniołów" to komedia, spodziewamy się więc, że wszystko zakończy się dobrze. Nie przypuszczałam jednak, w jaką stronę film zmierza. Kiedy Robbie i jego przyjaciele zdecydowali się ukraść najdroższą whisky świata, byłam kompletnie zaskoczona. Dalej wszystko toczy się zgodnie z konwencją. Wiadomo, że powinno się udać, wiadomo, że po drodze czekają na nich jakieś przeszkody. Gdzieś jednak tliła się iskierka niepewności, która mile budowała napięcie. W końcu Ken Loach mógł dokonać kolejnej wolty i skierować swój film znowu na tory poważne, a wtedy losy Robbiego nie potoczyłyby się zapewne tak różowo. Widz kibicuje bohaterom, trzyma za nich kciuki, mimo że kradną. Dlaczego? Po pierwsze to sprawa konwencji. Po drugie trudno ich nie lubić: są sympatyczni, zabawni, nawet jeśli gamoniowaci (oczywiście najbardziej kibicujemy Robbiemu, jego staraniom, aby odmienić swój los). Po trzecie wreszcie pewnie dlatego, że okradają bogatych snobów. Ta najdroższa whisky świata jest przecież jakąś abstrakcją. Jej cena to sprawa umowna, a ten, kto ją ostatecznie kupi, tak naprawdę nie potrafi ocenić jej prawdziwych walorów. Wmówiono mu, że jest wyjątkowa i warta takiej abstrakcyjnej ceny, a on w to wierzy. Czy można żałować, że ktoś taki został oszukany przez czwórkę biednych, ale sympatycznych wyrzutków, którym zawsze wiatr w oczy? Czy można współczuć komuś, kto bez mrugnięcia okiem wywala tyle pieniędzy na beczkę whisky? Czy nie została przekroczona granica przyzwoitości? Czy to moralne? Czy moralne jest kupowanie samochodów za niebotyczne pieniądze, sukienek, butów za koszmarne kwoty, potwornie drogich zegarków i wiecznych piór? Przykłady można by mnożyć. Do takich pytań sprowokował mnie zabawny film Loacha. Robbie i jego przyjaciele nie rozbijają sklepów, nie podpalają samochodów, aby dokonać zamiany whisky, muszą pogłówkować. Robbie to trochę taka współczesna wersja Janosika.
I jeszcze jedno. Ten skok ma być jednorazowym incydentem, przepustką do normalności, bo Robbie chce nie tylko pieniędzy, on chce przede wszystkim legalnej pracy. Jesteśmy spokojni, że swojej szansy nie zmarnuje. A pozostali? Co zrobią z pieniędzmi? Cóż, najprawdopodobniej przepuszczą. Bajka, jaką jest film Loacha, kończy się szczęśliwie tylko połowicznie. Zaprawiona została nutką goryczy. Być może nie dla wszystkich jest ratunek, bo nie wszyscy potrafią i chcą wykorzystać szansę, jaką dostali od losu. Pewnie wygodniej jest beztrosko dryfować z dnia na dzień, niż wziąć odpowiedzialność za siebie. Troje kumpli Robbiego to kandydaci na tak zwanych trwale bezrobotnych, nad którymi nawet Ken Loach rozkłada ręce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz