Michael Haneke "Miłość"

Miało być o książce, ale w kinie wyjątkowy urodzaj, więc dziś dzielę się swoimi refleksjami o "Miłości" Hanekego. Film wchodzi na ekrany poprzedzony Złotą Palmą w Cannes, ochami i achami krytyki. Poza tym Haneke to tak ważny reżyser, że nie sposób pominąć jego kolejny film. Nie mogę powiedzieć, żebym zaliczała go do moich najbardziej ulubionych, ale jego obrazy zawsze intrygują, drażnią, nie dają spokoju. Chyba najbardziej lubię "Kod nieznany", ale to "Ukryte" na mnie zrobiły największe wrażenie, chociaż miałam zastrzeżenia, "Białą wstążką" byłam nieco rozczarowana, co nie znaczy, że uważam ten film za zły, a "Funny Games" nie widziałam i koniecznie muszę to kiedyś nadrobić. A "Miłość"? Cóż, moim zdaniem film bardzo dobry, ale nie arcydzieło, jak niektórzy twierdzą. Na pewno dotyka niezwykle ważnego tematu: miłości, takiej do grobowej deski, choroby, starości, śmierci. Takie problemy w tak czystej formie, bo film opowiada tylko o tym, akcja toczy się tylko w mieszkaniu, na ekranie widzimy właściwie tylko dwoje bohaterów, poruszane są we współczesnym kinie bardzo rzadko. A może w ogóle w tak radykalny sposób? Film robi wrażenie, ale, aby nazwać go arcydziełem, czegoś mi zabrakło. Chyba był dla mnie zbyt przewidywalny. Dostałam w zasadzie dokładnie to, czego się spodziewałam. Dopiero w ostatniej części Haneke pokazał swój pazur i boleśnie zaskoczył. Tym razem wyjątkowo ciekawa jestem opinii recenzentów, ale skonfrontuję się z nimi dopiero po napisaniu tego tekstu. Trochę marudzę, więc spieszę zapewnić, że "Miłość" należy obejrzeć koniecznie. Więcej refleksji w części drugiej, jak zawsze dla tych, którzy już kinie byli.

"Miłość" przypomina trochę reportaż albo dokument. Kamera śledzi dwoje bohaterów, małżeństwo Georga i Anne. Towarzyszy im w mieszkaniu, rejestruje codzienność. Tylko pierwsze sceny rozgrywają się na zewnątrz, na koncercie pianisty, którego niegdyś uczyli. Ten początek jest rodzajem prologu, to, co najważniejsze, rozegra się w mieszkaniu. Anne i Georges nie wiedzą, że to ich ostatni zwyczajny wieczór. Wkrótce wszystkie dotychczasowe sprawy pójdą w kąt. Nieoczekiwana choroba zmieni wszystko. Po wspólnych latach, jak sądzimy, szczęśliwych, muszą się zmierzyć z chorobą Anne. Trudno tu mówić o jakiejkolwiek próbie. To kolejny etap ich życia i miłości traktowanej serio i poważnie. Na naszych oczach wypełniają się słowa przysięgi "... oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci." Co ciekawe, Haneke w ogóle nie porusza w swoim filmie kwestii wiary. Może nawet powinniśmy założyć, że Anne i Georges są ludźmi niewierzącymi. Przecież w obliczu choroby, cierpienia i śmierci nie rozmawiają o Bogu ani o wierze. Nie obwiniają Boga o to, co się stało, nie modlą się. A mimo to Georges dotrzymuje słowa danego Anne i nie oddaje jej do szpitala. Tak przecież byłoby wygodniej, a może nawet od pewnego momentu rozsądniej, ale on za wszelką cenę próbuje sobie poradzić. Córce, która na stałe mieszka w Londynie i ma swoje kłopoty, powie zdenerwowany: "Pozwól nam żyć naszym życiem." (cytat z pamięci)

Obserwujemy wszystkie emocje i uczucia, jakie towarzyszą ludziom w obliczu choroby. Nadzieję, próbę odnalezienia się w nowej sytuacji, zorganizowania życia na nowo, troskę, strach, czułość, oddanie, ale i zniecierpliwienie, zmęczenie, gniew, wreszcie bezradność i rozpacz. Georges patrzy na spustoszenie, jakie choroba czyni w ciele jego ukochanej. Musi zmierzyć się z tym, co nieestetyczne, brudne, degradujące. Widzi, jak Anne nie może pogodzić się z tym, co się z nią dzieje. Mówi wprost: "Po co mi takie życie." (cytat również z pamięci) A to dopiero początek  choroby. Kiedy wypowiada te słowa, może jeszcze w miarę normalnie żyć. Wprawdzie ma sparaliżowaną prawą stronę ciała, ale porusza się na wózku, samodzielnie je, rozmawia, czyta, słucha muzyki. Po drugim wylewie staje się to, czego tak bardzo boimy się, jeśli w ogóle myślimy o swoim końcu. Leży zdana na opiekę męża i pielęgniarek, świadoma swojego upokorzenia i zmian, jakie w niej zaszły. Anne wie, co się z nią dzieje, zdaje sobie sprawę z degradacji, jakiej podlega jej ciało. Nie chce patrzeć na siebie w lusterku (to dlatego Georges wyrzuca pielęgniarkę), chyba nie chce żyć. Od czasu do czasu odmawia jedzenia, jakby chciała w ten sposób skrócić swoje męki. Cierpi, krzyczy z bólu. Georges chce jej oszczędzić poniżenia, dlatego izoluje ją od świata, nawet córce nie chce pozwolić wejść do jej pokoju. Uwięziona we własnym niesprawnym, chorym ciele. Georges i Anne są razem i jednocześnie osobno. On troszczy się o nią, wspomina szczęśliwe chwile, śpiewa, głaszcze po ręce. Wtedy jak dawniej łączy ich  przeszłość i miłość. Ale przecież nikt nie jest w stanie wziąć na siebie jej cierpienia, jej strachu, bezradności, nienawiści do własnego ciała. Georges też samotnie musi borykać się ze swoimi uczuciami. Z jednej strony próbuje normalnie żyć, życiem, które dla Anne już jest niedostępne, z drugiej cierpi, widząc sponiewieraną chorobą żonę, i zmaga się z trudami opieki nad nią. Mimo wszystko pozostaje niezłomny.

Kiedy nagle nakrywa twarz żony poduszką, jesteśmy zaskoczeni i wstrząśnięci. Teraz Haneke pokazuje swój pazur. Zaskakuje, przeraża. To, co się stało, jest tak niespodziewane. Najpierw Georges cierpliwie uspokaja żonę, głaszcze ją po ręce, aby po chwili udusić. Dlaczego to zrobił? Odpowiedzi może być kilka i pewnie każda jest prawdziwa. Nie mógł pogodzić się z bezradnością żony, z degradacją jej ciała, wiedział, że i ona czuje to samo. Mogło być tylko gorzej. A więc był to wyraz miłości? Trudno jednak wymazać z pamięci, jak nogi Anne szarpią się w obronnym geście. A może to tylko reakcja fizjologiczna? Dlaczego jednak uśmiercił ją w ten sposób? Gdyby to planował, pewnie zgromadziłby jakieś tabletki, przedawkował lekarstwo, środek uśmierzający ból. Czy zrobił to nagle pod wpływem impulsu? Ile w tym jego zmęczenia, znużenia sytuacją bez wyjścia? Potem jednak spokojnie ubiera Anne w elegancką suknię, przystraja  kwiatami. Przywraca jej dawne piękno. Anne nieruchomo spoczywająca na łóżku, obsypana kwiatami, dostojna i spokojna przypomina nagrobną rzeźbę. To tylko powłoka. Nie ma w niej duszy (albo życia), jest tylko ciało zatrzymane w czasie.

I jeszcze kilka pytań i refleksji. Do kogo Georges pisze list? Do zmarłej żony czy do córki? Kiedy samotny i trochę niezdarny łapie gołębia, nie wiemy, czy ostatecznie go udusi, czy może tylko przytuli do siebie w geście rozpaczy. Żywe, ciepłe, ale zalęknione stworzenie. A może gołąb jest znakiem? Przyfruwa z zewnątrz, niesie nadzieję? Teraz wreszcie Georges może odzyskać swoją  Anne. Musi chwilę na nią poczekać. Kiedy tylko ona wymyje naczynia, będą mogli razem wyjść. Jak dawniej. A może na spotkanie nieznanego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty