Tyle się ostatnio dzieje w kinie, że moje ostatnie zapiski to refleksje filmowe. A przecież stale czytam, więc nagromadziło się sporo zaległości. Czas najwyższy je nadrobić, dlatego dziś, trochę nietypowo, bo w niedzielę, publikuję wpis o najnowszej książce jednego z moich ulubionych autorów Miljenko Jergovicia. Mą czytelniczą miłość zaskarbił sobie szczególnie dwiema powieściami: "Ruta Tannenbaun" i "Srda śpiewa o zmierzchu w Zielone Świątki" (o obu pisałam). Za tę ostatnią otrzymał tegorocznego Angelusa, ta pierwsza była kilka lat temu w finale nagrody. Naprawdę koniecznie trzeba po nie sięgnąć. To powieści znakomite. Pretekstem do peanu na cześć chorwackiego pisarza jest wydanie, wspomnianej przed chwilą, najnowszej jego książki: "Ojciec" (Czarne 2012; przełożyła Magdalena Petryńska). Ta niewielkich rozmiarów pozycja jest czymś nietypowym w twórczości pisarza. To wspomnienie o zmarłym ojcu. Ale opowieść o nim staje się pretekstem do opowiadania o historii rodziny, o przeszłości narodu, trochę także o czasach współczesnych i wreszcie o sobie jako o człowieku i pisarzu. Kto zna wydane w Polsce powieści Jergovicia, ten dostanie komentarz do jego twórczości. Kto ich nie czytał, może potraktować "Ojca" jak wprowadzenie do jego prozy.
Opisując historię ojca i rodziny, pisarz skupia się przede wszystkim na tej dalszej przeszłości, bo, jak deklaruje w jednym z ostatnich rozdziałów, właściwie eseju nie wspomnieniu, to ona jest ważna, bo trzeba ją zmieniać. Jak? Odkłamując, dokopując się do prawdy o własnym narodzie i własnej rodzinie. Dlatego bardziej interesują go czasy drugiej wojny niż wojen najnowszych, czasy Niezależnego Państwa Chorwackiego i Ante Pavelicia (ten faszystowski polityk stworzył pod protektoratem Niemiec i Włoch NPCh) niż czas powstania współczesnej Chorwacji, Serbii czy Bośni i Hercegowiny. Przyczyna ostatnich wojen bałkańskich tkwi w tamtej przeszłości. Jergović bezkompromisowo opowiada o swojej babce i jej siostrach gorących zwolenniczkach Niezależnego Państwa Chorwackiego i ustaszów. O tym, jak pamięć tamtych czasów odradza się we współczesnej Chorwacji i nie jest już powodem do wstydu, lecz przeciwnie, do dumy. O suple, jaki tworzą narody i religie (aby dziś uzyskać obywatelstwo chorwackie, trzeba być ochrzczonym w kościele katolickim; Jergović wychowany w rodzinie ateistycznej opowiada o tym, jak po opuszczeniu Sarajewa i zamieszkaniu w Zagrzebiu próbował je zdobyć). Pisarzowi jest wstrętny każdy nacjonalizm i patriotyczna martyrologia, dlatego patrzy na historię swojego narodu trzeźwo, często posługując się ironią. Ale w końcowych partiach, w eseistycznych rozdziałach będących jego wyznaniem wiary porzuca trzeźwość zmieszaną z ironią na rzecz gniewu, którym kipią słowa:
"Prawdziwe kłamstwo, kłamstwo ludzi poważnych, polega na niedostrzeganiu cudzych królów i omijaniu tych masowych grobów, które po brzegi napełnili trupami nasi bohaterowie. Kłamstwo polega na tym, że jeden naród, jedno państwo, jeden obszar kulturowy zawsze są w centrum uwagi, i że tysiące kilometrów dokoła nie ma narodu, państwa i kultury, które w tym samym czasie historycznym żyły i istniały."
Dlatego przeszłość tych terenów to dla jednych Wielka Serbia, dla drugich Wielka Chorwacja a dla jeszcze innych Wielkie Węgry.
To wszystko sprawia, że pisarz czuje się w Chorwacji samotny i wyobcowany. Nie jest już z Sarajewa, tamten rozdział swojego życia zamknął, ale nie najlepiej czuje się w państwie, w którym do głosu dochodzą dawne resentymenty, w którym wagę przywiązuje się do tego, czy cię ochrzczono czy obrzezano, a nawet jeśli jesteś ateistą, to ważne jakim: katolickim, prawosławnym czy muzułmańskim. Brzmi niedorzecznie? Ale wcale takie nie jest.
Samotność Jergovicia ma też swoje drugie oblicze: rodzinne. Nie żyje już babka pisarza, wszystkie jej siostry, właśnie zmarł ojciec. A to oni wszyscy byli jego rodziną. Tak się dziwnie złożyło, że tylko jego babka Stefanija spośród wszystkich sióstr Jergović doczekała się dziecka, a potem wnuka. Tym dzieckiem był ojciec pisarza, wnukiem oczywiście on sam. Jakże smutno, a nawet tragicznie brzmią słowa kończące książkę: "Na świecie nie ma już żadnego Jergovicia, który byłby moim krewnym."
Ale ta książka jest oczywiście przede wszystkim opowieścią o ojcu pisarza i o ich wzajemnych relacjach. Relacjach niełatwych, pozbawionych głębszych uczuć i otwartości, a powodem tego był nie tylko fakt, że rodzice pisarza dość szybko się rozstali. Zastanawiając się, dlaczego ojciec traktował go w taki sposób, Jergović musi posłużyć się swoją pisarską wyobraźnią. Najczęściej pozostaje w sferze domysłów. Tworząc portret swojego ojca, ale także babki Stefaniji, ucieka w stronę literatury. Często zauważa, że tak mogłoby być w powieści, że to nadawałoby się świetnie na materiał dla powieściopisarza. Jak było naprawdę? Często nie wie. Ta niewiedza w mniejszym stopniu dotyczy faktów, w znacznie większym uczuć, przyczyn czyjegoś postępowania, ludzkich charakterów. Tu, w tych wspomnieniach, widać źródła jego pisarstwa.
I chociaż książka ta jest w gruncie rzeczy bardzo smutna, ironiczna albo zagniewana, to sporo tu barwnych, czasem zabawnych, czasem smutnych, ale najczęściej niezwykłych opowieści czerpanych z historii rodziny. W tych fragmentach czytelnicy, którzy znają jego powieści, odnajdą tak dobrze z nich znany żywioł gawędziarski, któremu pisarz nie pozwala tym razem się rozbuchać. A ci, którzy dotąd Jergovicia nie czytali, poznają przedsmak tego, co czeka ich, jeśli ten niezrozumiały brak nadrobią. Namawiam!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz