"Pokłosie" Władyslawa Pasikowskiego

"Pokłosie" Pasikowskiego to jeden z tych filmów, na które bardzo czekałam, ale jednocześnie oczekiwaniu towarzyszyły obawy. Na festiwalu w Gdyni film nie wywołał wielkich emocji, został przyjęty raczej powściągliwie. Mówiono i pisano, że ważny, ale pojawiały się zastrzeżenia. Uhonorowali go tylko dziennikarze, jury całkowicie pominęło. Jak zwykle nie wczytywałam się dokładniej w recenzje, aby zachować świeżość spojrzenia. Mam wrażenie, że dziś krytycy i publicyści patrzą na "Pokłosie" życzliwszym okiem. Szłam do kina ze świadomością, że może być różnie. Teraz mogę napisać, że film robi wielkie wrażenie, są sceny, które ogląda się ze ściśniętym gardłem. A przecież doskonale wiedziałam, jaką historię Pasikowski opowiada, czytałam książkę Anny Bikont o Jedwabnem (to te wydarzenia stały się luźną inspiracja dla filmowego scenariusza), byłam w teatrze na "Naszej klasie" Słobodzianka. Wydawałoby się, że trudno będzie o emocje, niejedno już w kinie widziałam. A jednak po seansie potrzebowałam czasu, aby odreagować. Moim zdaniem świetnie też sprawdza się westernowa konwencja, jaką wybrał reżyser. W niczym nie ujmuje powadze tematu, a od pierwszych scen trzyma w napięciu, buduje atmosferę zagrożenia i tajemnicy. Jest szansa, że takie popularne kino przyciągnie większą widownię. A na dodatek świetna rola Macieja Stuhra, zupełnie inna niż w "Obławie". Ale dość zachwytów, na koniec łyżeczka dziegciu: jest kilka scen, do których można się z różnych powodów przyczepić, jednak to w tym wypadku rzecz drugorzędna. O wiele ważniejsze jest, że film Pasikowskiego, mierzący się w sposób bezkompromisowy z ważnym tematem, nie pozostawia widza obojętnym. Tyle w pierwszej części, a w drugiej szczegóły, dla tych, którzy na "Pokłosiu" już byli.

Pasikowski opowiadając historię inspirowaną tym, co wydarzyło się w Jedwabnem, przyjął perspektywę współczesną. Nie kręci filmu historycznego, wojennego, ale pokazuje, jak wina rodziców wpływa na dzieci. Jak sobie z nią poradzą? Jak się zmierzą z tragedią przeszłości? Czy zechcą ją przyjąć, czy odrzucą? Stąd tytuł: "Pokłosie". Jest to też film o odwadze, jakiej wymaga przeciwstawienie się społeczności, która myśli inaczej, i o konsekwencjach, jakie się ponosi, dokonując takiego wyboru.

Kiedy Józef Kalina upomina się o uczczenie pamięci Żydów, którzy kiedyś mieszkali we wsi, nie ma pojęcia, do czego go to ostatecznie doprowadzi. Chociaż od razu poznaje smak  ostracyzmu, nie wie, że najgorsze czeka go dopiero na końcu drogi. Gdy konsekwentnie ratuje od zapomnienia stare macewy, którymi wybrukowano drogę, zwozi je i ustawia na swoim polu, spotyka się nie tylko z niezrozumieniem i odrzuceniem, ale i z przemocą. Nie rozumie go ani żona, ani, początkowo, starszy brat. Jego działaniom sprzyja tylko proboszcz. Dlaczego sąsiedzi traktują go jak wroga? Przyczyn jest kilka. Strach, że teraz Żydzi przyjadą upomnieć się o swoją własność. Antysemityzm. A ci nieliczni, którzy znają całą prawdę, boją się, że przy okazji ktoś się do niej dokopie. W interesie całej społeczności jest przyjąć, że Żydzi, którzy tu kiedyś mieszkali, zostali zgładzeni przez Niemców. Zapomnieć, nie myśleć, nie mówić. Tylko Józef Kalina na przekór wszystkim chce pamięć o nich przywrócić i oddać zmarłym należny im szacunek. Jak mówi, coś mu nie daje spokoju. Kieruje się w swoim postępowaniu prostymi chrześcijańskimi i ludzkimi zasadami. Ciekawość gna go jednak dalej: pragnie dowiedzieć się, na czyich grobach stały stare macewy, dlatego uczy się alfabetu hebrajskiego. Jeśli ktoś zarzuci Pasikowskiemu, że stworzył postać niewiarygodną, nieprawdopodobną, niech przeczyta książkę Anny Bikont, w której autorka pisze o podobnych ludziach.

Wydarzenia rozgrywające się we wsi poznajemy z perspektywy starszego brata, Franciszka, który po dwudziestu latach wraca do kraju, aby zobaczyć, co dzieje się z Józefem, którego porzuciła żona. Franciszek Kalina szybko orientuje się, że brata otacza dziwna atmosfera. Nikt nie chce powiedzieć mu prawdy. Kiedy odkrywa, że Józef zniszczył drogę, początkowo traktuje to jak czyn szaleńca. Kiedy zobaczy macewy poustawiane wśród falującego zboża, trudno mu będzie uwierzyć i zrozumieć. Tym bardziej, że opowiadając o swoim amerykańskim życiu, pogardliwie wypowiada się na temat Żydów. Żydki, mówi. Żydzi, konsekwentnie prostuje Józef. Bracia są skonfliktowani, poróżniła ich przeszłość i to, co dzieje się teraz. Józef nie może darować Franciszkowi, że nie było go, gdy rodzice chorowali, nie przyjechał nawet na ich pogrzeb. Jest zazdrosny o jego amerykańskie życie, które z perspektywy polskiej prowincji wydaje się usłane różami. Jak się okazuje zazdrościć nie ma czego. Samotność, wyrzuty sumienia, ciężka praca, a i majątku się nie dorobił. Dlaczego Franciszek decyduje się jednak wspomóc brata, a potem niczym detektyw próbuje odkryć prawdę? Początkowo chyba wszystko dzieje się przypadkowo. Pomaga Józefowi jak brat bratu, raczej próbując mu ulżyć przy pracy fizycznej niż z pobudek ideowych. Może znaczenie ma też poparcie proboszcza? I to, że wysłuchał, nie potępił, zrozumiał wyrzuty sumienia? Potem zostaje wciągnięty w wir tragicznych zdarzeń. Trwa przy Józefie, bo solidaryzuje się z nim, kiedy dotykają go szykany. Staje po stronie słabszego, zaszczutego, zagrożonego młodszego brata. Nie ma czasu na myślenie. Wszystko dzieje się tak szybko. A to nie przyjeżdża kombajn, a to bank nie chce udzielić kredytu, wreszcie wybucha pożar. A potem musi już za wszelką cenę poznać prawdę. I, tak jak Józef, nie przypuszcza, jak straszne będzie to, czego się dowie.

Spotkałam się z zarzutami, że Franciszek zbyt łatwo się zmienia. Mnie to nie razi. Po pierwsze film operuje skrótem. Po drugie przemianę usprawiedliwia przyjęta konwencja. Jak w westernie mamy jednego sprawiedliwego rzucającego rękawicę światu (Józef) i drugiego, początkowo sceptycznego, a nawet wrogo nastawionego, który jednak decyduje się pomóc i stopniowo przechodzi metamorfozę. Kiedy bracia odkryją dramatyczną prawdę, to właśnie Franciszek stawi jej czoła i spróbuje znaleźć w sobie siłę potrzebną do udźwignięcia konsekwencji. Nie wiadomo jednak, czy zdecydowałby się wyciągnąć hańbiącą przeszłość na światło dzienne, gdyby nie to, co stało się później. Inaczej reaguje Józef, kiedy dowie się, jaki udział w śmierci Żydów miał ich ojciec. Nie potrafi się z tym pogodzić, nie chce publicznie zmierzyć się z niesławą ojca. Jego odmowę przyjmujemy naturalnie, jest bardzo prawdopodobna. Jak udźwignąć wiadomość o tym, że ojciec, najbliższy człowiek, którego się kochało, który głaskał, tulił, trzymał na kolanach, zabierał na męskie wyprawy, był kiedyś oprawcą? Jak w jednym człowieku może się mieścić miłość i nienawiść, i potworne okrucieństwo? Ten film zmusza do zadania sobie kilku pytań. Jak postąpilibyśmy w podobnej sytuacji? Czy potrafimy przyjąć prawdę o tym, że nasi przodkowie mordowali Żydów? Oczywiście wielu z narażeniem życia pomagało, ukrywało, ratowało, ale wielu żerowało na ich nieszczęściu, wydawało, wreszcie mordowało. Z biedy, z chęci zysku, ze strachu, z nienawiści.

Jak wspominałam, jest w "Pokłosiu" kilka scen, o których nie mogę zapomnieć. Widok macew w falującym na wietrze zbożu. To piękny, poetycki, surrealistyczny obraz. Jego kontrapunktem są dwa inne: pożar i osmalone macewy stojące w wypalonym polu. Wreszcie płonąca stodoła, która jest odwołaniem do tamtej stodoły, z Jedwabnego. No i dwie najważniejsze sceny, które wywołały skurcz gardła, sprawiły, że skamieniałam. Opowieść starej wieśniaczki zagranej przez Danutę Szaflarską, która o spaleniu Żydów mówi głosem spokojnym, bez krzyku, ale nabrzmiałym emocjami i oskarżeniem. I dramatyczna rozmowa, a właściwie kłótnia, pomiędzy braćmi a starym sąsiadem, uczestnikiem tamtych zdarzeń. To od niego dowiedzą się, jaką rolę w morderstwie odegrał ich ojciec.

I na koniec wspomnę jeszcze o trzech innych scenach, które dla mnie są zgrzytem. Pierwsza, bo jest sztuczna: kiedy nocą mieszkańcy wioski gromadzą się, aby przeszkodzić braciom w wywiezieniu macew znajdujących się na kościelnym podwórku. Dwie kolejne są niepotrzebnym naddatkiem, tchną egzaltowanym efekciarstwem: śmierć proboszcza tej samej burzowej nocy, kiedy bracia w ruinach rodzinnego domu odkopują czaszki i kości spalonych Żydów, i ukrzyżowanie Józefa. To jednak drobiazgi odnotowane z kronikarskiej dokładności. Najważniejsza jest ubrana w zgrabną formę odwaga zmierzenia się z trudnym tematem i emocje nie dające spokoju.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty