"Najsamotniejsza z planet". Wyprawa do Gruzji.

To kolejny film, który obejrzałam w czasie przedłużonego weekendu. Słyszałam o nim wiele dobrego i tym razem, na szczęście, nie zawiodłam się. Zdaję sobie sprawę, że film rosyjskiej reżyserki, Julii Loktev, albo się akceptuje, albo zupełnie odrzuca. Ja należę do tych, którzy oglądali go z prawdziwym zainteresowaniem. Można powiedzieć, że to film o niczym. Ot, takie podglądanie życia, niby niezwykłego, ale pokazane jak w dokumencie, wcale takie ekscytujące się nie wydaje. Na ekranie śledzimy parę globtroterów podróżujących po Gruzji. On Hiszpan, ona Amerykanka (?). Podglądamy ich w podróżniczej zwykłości. Zabawy z dziećmi gospodarzy, u których nocują, wizyta w miejscowej knajpie, zwyczajne rozmowy, spacery, śmiech, a wreszcie treking w górach. Niby nic się nie dzieje, a jednak film magnetyzuje. Kiedy już wydaje się, że tak będzie do końca, nagle wydarzy się coś nieprzewidzianego (w końcu w czasie włóczęgi należy brać wszystko pod uwagę), co na jakiś czas wytrąci wszystkich z równowagi. Nieoczekiwanie wśród beztroski podróżowania bohaterowie będą musieli zmierzyć się ze swoją siłą lub słabością. Czy sprostają? Tego zdradzić nie mogę. 

Film opowiada też o relacjach między globtroterami a miejscowymi. Alex i Nica chcą zanurzyć się w tym świecie, poznać ludzi, wejść z nimi w bliższy kontakt. Mimo że próbują i pozornie im się to udaje, okaże się, że pewnej granicy nie da się przekroczyć. Zawsze pozostanie jakaś tajemnica, bariera  i niemożność zrozumienia, za które można drogo zapłacić. Poznanie, zrozumienie innego jest iluzją. Tyle mądrzenia się. Nie muszę dodawać, że dodatkową nagrodą dla wytrwałych są piękne zdjęcia dzikich, górskich, gruzińskich krajobrazów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty