"Nie ma tego złego". Poruszający film z Danii.

Lubię duńskie kino, staram się nie pomijać, no, chyba że temat jest wyjątkowo nieinteresujący. Tym razem nawet nie sprawdziłam, na co idę. Nadchodzi letni, kinowy sezon ogórkowy, więc trzeba wykorzystać ostatnie sensowne premiery. Dlatego niewiele się zastanawiając, poszłam do kina na "Nie ma tego złego", filmowy debiut Mikkela Munch-Falsa. Po takim wstępie, czytelniku tej notki, być może spodziewasz się, że film był do kitu. A może odwrotnie: Nie zawiodła się, film był znakomity, myślisz sobie. Hmm, a ja, tym razem, jestem nieco rozdarta, uczucia mam mieszane. Akceptuję, ale nie bez zastrzeżeń. Chyba jestem trochę zmęczona tematem. Samotność, duchowe cierpienia i problemy z seksualnością. W dodatku nie jedno popaprane życie, ale aż cztery! Matka i córka, ojciec i syn. Od cierpienia aż gęsto. Ironizuję, a temat jest niezwykle poważny. Każda z opowiedzianych historii osobno robiłaby wielkie wrażenie. Zgromadzone razem tracą nieco na autentyczności. Mimo wszystko film warto zobaczyć. Ale ostrzegam. "Nie ma tego złego" to kino bardzo mocne. Nie, nie chodzi tu wcale o sceny seksu czy przemocy. Tego na ekranie nie zobaczymy. Reżyser za każdym razem zatrzymuje się w ostatniej chwili i nie robi ostatniego kroku, pozostawiając resztę naszej wyobraźni. To opowiadane historie są tak przerażające, że aż kulimy się ze zgrozy, zdumienia czy obrzydzenia. A przecież w swojej istocie są wywiedzione z życia. O podobnych od czasu do czasu rozpisuje się prasa. Tyle tytułem wstępu. Kto już w kinie był i nie wyszedł przed końcem, może przeczytać ciąg dalszy.

We wstępie napisałam, że to film o samotności, cierpieniu i problemach z seksualnością. To oczywiście prawda, ale nie cała. To także opowieść o tym, jakie mroczne, wstydliwe tajemnice skrywają zwyczajni, niczym niewyróżniający się ludzie. Czy ktoś podejrzewałby, że cichy, skromny, przystojny Anders o wyglądzie intelektualisty obnaża się w parkach (i pewnie innych miejscach publicznych) przed kobietami? A Jonas, miły, ładny chłopak jest męską prostytutką? A starsza, nieśmiała, skromna Ingeborg przypominająca szarą myszkę zdecyduje się, zdesperowana, zapłacić Jonasowi za seks? A jej przeżywająca traumę po amputacji piersi córka, Anna, zagra w filmie pornograficznym, którego bohaterem ma być właśnie osoba okaleczona fizycznie? A jednak tak się dzieje i nie są to opowieści wydumane, no może poza rozwinięciem historii Anny. Problem młodej kobiety, która po mastektomii nie może pogodzić się z utratą atrybutu kobiecości jest oczywiście prawdziwy. Mogę również zrozumieć, że zasklepia się w swoim nieszczęściu i odrzuca wszelką pomoc najbliższych jej osób. Nie odbiera telefonów, a jeśli już spotka się z matką, to udaje, że wszystko jest w porządku. Jakoś prawdopodobne, a może raczej nie niemożliwe, wydaje mi się też to, że katuje się filmami pornograficznymi, których bohaterami są ludzie fizycznie okaleczeni. Natomiast jej desperacka decyzja, aby w takim filmie zagrać, już mnie nie przekonuje. Tak bardzo marzy o seksie, że decyduje się na taki krok? Jest tak nieszczęśliwa, że chce straceńczo sięgnąć dna? Boi się i odrzucenia, i bliskości, więc jedyny ratunek widzi w takim przedsięwzięciu? Ten koncept wydał mi się nazbyt wydumany.

Wszystkie pokazane na ekranie historie są przejmujące. Mnie najbardziej poruszyła opowieść o Ingeborg i Andersie. Ich los jest przerażająco smutny. Ona cierpi z powodu samotności. Jednocześnie dotknęły ją trzy nieszczęścia: choroba córki, emerytura i nagła śmierć męża. Ale czy wcześniej na pewno była szczęśliwa? Jej kontakt z mężem wygląda na powierzchowny. Chyba nie mieli sobie wiele do powiedzenia, gdzieś ulotniło się dawne uczucie, nie bardzo potrafią ze sobą  rozmawiać. Może dlatego przejście na emeryturę tak ją przeraża. Jej perspektywa to nuda u boku męża. Ale czy w pracy była doceniana? Pożegnanie połączone z inną firmową uroczystością uświadamia Ingeborg prawdę (a może zawsze o tym wiedziała?). Uśmiech, który nie schodzi z jej twarzy, jest mieszaniną uprzejmości, konwencji i niepewności. Na końcu zostanie sama w pustym, zimnym pokoju. Aby udać, że pożegnanie wypadło wspaniale, do jednego bukietu dokupi sobie kilka kolejnych. Bo czy tak żegna się cenioną pracownicę? A potem jest tylko gorzej. Aż żal patrzeć, jak czeka na telefon, jak czepia się każdej okazji, aby  z kimś  porozmawiać. Desperacko stara się wychodzić z domu: do baru, gdzie pozna Jonasa, do klubu bingo, w którym przesiadują głównie stare kobiety (o tym jak żałosne to miejsce, świadczą idiotyczne nagrody dla zwyciężczyń). Kolejno znosi gorycz porażek. Jonas za seks zażąda pieniędzy, a ona przez moment łudziła się, że chłopak, który mógłby być jej synem, bezinteresownie zwrócił na nią uwagę (aż tak jest zdesperowana i głodna bliskości, że zdecyduje się najpierw na zaproszenie chłopaka do domu, a potem za zapłacenie mu). Mężczyzna, równie samotny jak ona, który się nią zainteresował, nieoczekiwanie umiera. Nieustające pasmo cierpienia i upokorzeń.

Jeszcze tragiczniejsza wydaje mi się historia Andersa. Jest chory: obnaża się przed nieznajomymi kobietami, co rujnuje mu życie. Cierpi, chce to zmienić, leczy się, chodzi do terapeuty, ale efekty są mizerne. Lekarz, też w gruncie rzeczy  bezradny, próbuje różnych metod, ale bez większych rezultatów. Pacjent nadal nie radzi sobie ze swoją seksualnością. Znamienna jest scena, kiedy terapeuta zmęczony własnymi problemami odsłania się przed Andersem. Na pytanie, czy człowiek może się zmienić, odpowiada, że może tylko próbować. Ale samo próbowanie, zmaganie się nie uwalnia od cierpienia. W końcu decyduje się na krok ostateczny: samookaleczenie. Upadły i nieszczęśliwy Anders  doprowadzony do granic wytrzymałości bardzo przypomina mi bohatera "Wstydu" McQueena. Jest równie samotny: w domu i w pracy, zamknięty w ciasnym pokoju wypełnionym po brzegi metalowymi regałami. Co jest przyczyną a co skutkiem? Samotność jest wynikiem choroby czy nieumiejętność nawiązywania kontaktów spowodowała chorobę?

A Jonas? Jego historia jest najbardziej przerażająca i odrażająca, trudna do przyjęcia. To świadomość tego, co robi, sprawia, że film jest tak ciężki w odbiorze, narusza psychiczną wytrzymałość widza. Delikatna uroda tak bardzo kontrastuje z ciemnymi postępkami. Dlaczego sprzedaje się za pieniądze? Czy to bunt spowodowany odkryciem tajemnicy ojca? Jedno mam twórcom filmu za złe: całkowite puszczenie wątku matki chłopaka. Wygląda na to, że kobieta w ogóle nie interesuje się synem. Dlaczego? Przydałoby się jakieś wyjaśnienie. Reżyser, który jest jednocześnie scenarzystą, tak bardzo skupił się na historii czwórki wyrazistych bohaterów, że całkowicie pominął żonę Andersa, która przecież między innymi w trosce o dobro syna wyprowadza się razem z nim z domu. Co zdarzyło się później między tym dwojgiem? Nie wiemy, bo najprawdopodobniej rozbiłoby to misterną koncepcję filmu. Wielokrotnie pisałam, że drażni mnie poświęcanie realizmu w imię artystycznych ambicji. Ale po tej dygresji wracam jeszcze na chwilę do Jonasa. Jego historia ogniskuje w sobie całe zło świata. Chłopak stale spotyka  kogoś, kto bez skrupułów, cynicznie go wykorzysta, folgując swoim chuciom. I za każdym razem są to zwyczajni, niczym niewyróżniający się ludzie. Co z tego, że przygarną, nakarmią, pozwolą zostać, są mili? Robią to w określonym celu. A facet poznany w publicznej toalecie? Najpierw kupi od Jonasa usługę, dopiero potem z troską zapyta, dlaczego to robi. Przecież oni wszyscy mogliby mieć takiego syna. Dlaczego nie pomyślą o tym, zanim go skrzywdzą?

Trudną do zniesienia atmosferę rozbija reżyser ironią. Takie są tytuły kolejnych rozdziałów, na jakie film został podzielony, taki  finał. Nie sposób się nie roześmiać, kiedy zdajemy sobie sprawę, jakie miny zrobią za moment uczestnicy świątecznej kolacji. Tym bardziej, że szykują się do niej jak do towarzyskiego boju. Uroczyste, eleganckie, odświętne stroje mają ich zmienić w kogoś, kim przecież nie są, a kim pewnie chcieliby być. Maskarada tym razem się nie uda, o czym oni jeszcze nie wiedzą, ale widz tak. Czy mimo wszystko może im się udać? Tak bardzo są żałośni, ich cierpienie tak wielkie, że chciałoby się, aby wszystko zakończyło się szczęśliwie. Niech znajdą swoje drugie połowy, dadzą sobie ciepło i bliskość, i cudownie się zmienią pod wpływem siły uczucia. Jednak reżyser decydując się na  ironiczne zakończenie, zdaje się w to wątpić. Daje widzowi pociechę, ale to złudna pociecha. Drugi finał, epilog nawiązujący do prologu, każe zwątpić jeszcze bardziej.

Smutny, przerażający film. Sponiewierał mnie bardzo. Mimo zastrzeżeń, o których wspominałam, wart jest uwagi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty