Paul Murray "Żądło"

"Żądło" (Filtry 2025; przełożył Łukasz Witczak) irlandzkiego pisarza

Paula Murraya leżało sobie w moim czytniku już od dłuższego  czasu, ale ile razy miałam się za tę powieść zabierać, tyle razy rezygnowałam z lektury, a to z powodu objętości - ponad pięćset stron. Nie to, żebym nie lubiła grubych książek, ale po prostu albo akurat nie miałam czasu, albo decydowałam się na coś innego równie pokaźnych rozmiarów. Aż teraz przeszukując mój ukochany czytnik, aby wybrać kolejną lekturę, nieoczekiwanie sięgnęłam po "Żądło". Ot tak, bez wyraźnego powodu czy impulsu.

Powieść Paula Murraya zupełnie nieoczekiwanie zrymowała mi się ze znakomitymi "Głodnymi duchami" Kevina Jareda Hoseina, o których pisałam niedawno. Obie czyta się znakomicie, obie opowiadają historie, od których trudno się oderwać, obie poruszają problemy rodzinne i problemy nierówności społecznych, obie znakomicie portretują bohaterki i bohaterów, ale przede wszystkim w obu nad wisi nad nimi fatum. Wiemy, że musi dojść do nieszczęścia. Tyle tylko że w wypadku "Żądła", iż to nieuchronne, zorientowałam się znacznie później. I jeszcze jedno zastrzeżenie, chociaż powieść irlandzkiego pisarza bardzo mi się podobała, to jednak znacznie wyżej stawiam "Głodne duchy". 

Trudno jest pisać o "Żądle" tak, aby niczego nie zdradzić, co byłoby wielkim grzechem, bo to książka, w której fabuła jest równie ważna jak poruszane w niej problemy. Cóż, nie mam wyboru, muszę spróbować. 

To historia rodziny Barnesów mieszkającej w prowincjonalnym irlandzkim mieście, której majątek topnieje w wyniku kryzysu ekonomicznego. Być może ich problemy  to pokłosie  krachu z roku 2008. To nie  majątek odziedziczony po przodkach, przeciwnie jest stosunkowo świeżej daty. Zdobył go Maurice, głowa rodu. Jest właścicielem dwóch salonów samochodowych i warsztatu. A właściwie był, bo już dawno wycofał się z interesów, powierzając prowadzenie firmy swojemu starszemu synowi, Dickie'mu. Sam osiadł w Portugalii, gdzie oddaje się między innymi grze w golfa. 

Kiedy interesy zaczynają iść źle i trzeba zamknąć jeden z salonów, szczęście rodzinne się sypie. Dickie i jego piękna żona Imelda oddalają się od siebie, on coraz więcej czasu spędza w pobliskim lesie, budując schron na wypadek nadciągającej klimatycznej apokalipsy. Namawia go do tego miejscowy dziwak i prepers, właściciel jakiejś niewielkiej firmy remontowej, albo tylko złota rączka, Victor. Ona, wściekła z powodu problemów finansowych, za które, nie bez przyczyny, obwinia męża, wyprzedaje z domu, co się da, a trzeba przyznać, że jest się czego pozbywać, gdyż Imelda oddawała się zakupom z wielką pasją. Oboje nie zauważają problemów swoich dzieci. 

Starsza córka, Cass, przygotowuje się do matury i marzy o tym, aby pojechać na studia do Dublina, gdzie kiedyś studiował jej ojciec. Jeszcze niedawno jej wyjazd do stolicy był pewny, teraz z przyczyn finansowych staje pod znakiem zapytania. Cass nie tylko  z powodu obaw o swoje plany, ale również z innych, zaczyna balować, zaniedbując naukę. Czy zda maturę? Jej młodszy brat, zwany PJ, nudzi się w czasie letnich wakacji spędzanych z konieczności w domu. Koledzy wyjechali, spotyka się tylko z jednym, za którym nie przepada. Jakby tego było mało, rykoszetem obrywa za niepowodzenia ojca - jest ofiarą szantażu starszego kolegi. Chcąc oszczędzić rodzicom kłopotów, nie przyznaje się, iż chodzi w tak ciasnych butach, że krwawią mu stopy. Cała rodzina nadzieję upatruje w przyjeździe Maurice'a.

A to dopiero wierzchołek góry lodowej. Kryzys rodzinny być może nie przybrałby takich rozmiarów, gdyby małżeństwo Imeldy i Dickie'go nie zostało zbudowane na zgniłych fundamentach. Im głębiej wchodzimy w ich historię, tym lepiej rozumiemy, dlaczego teraz wszystko się sypie.

Losy rodziny poznajemy z czterech perspektyw przedstawionych w tyluż rozdziałach. Historie Cass, PJa, Imeldy i Dickie'go opowiedziane w trzeciej osobie wzajemnie się uzupełniają. Jest jeszcze rozdział piąty pod wymownym tytułem "Wiek samotności", w którym naprzemiennie towarzyszymy  bohaterkom i bohaterom. Zmienia się też narracja z trzecioosobowej na drugoosobową. Im bliżej końca, tym zmiany perspektywy częstsze, a napięcie sięga zenitu. Pojawiają się też dwie postacie spoza rodziny, które również odegrały ważną rolę w tej historii. Na tym etapie jeszcze trudniej oderwać się od powieści i nie ma rady, trzeba czytać do końca.

I tak oto  doszłam do momentu, od którego nic więcej zdradzić nie mogę. A szkoda - chciałoby się podywagować, przenicować bohaterów. Ta powieść jest znakomitym materiałem na dyskusję w dyskusyjnym klubie czytelniczym, którego od niedawna stałam się fanką. Cóż, pozostaje mi tylko zasygnalizować problemy, jakie poruszane są w "Żądle".

Wspomnę o nich w przypadkowej kolejności. Jeden z nich to relacja między braćmi. Starszy, chociaż zdolniejszy, pozostaje w cieniu młodszego, gwiazdy miejscowego klubu piłkarskiego i bożyszcza dziewczyn. Chociaż to on ma przejąć rodzinną firmę, to i tak czuje się gorszy. Zazdrości mu powodzenia towarzyskiego, sławy, oczywiście na lokalną skalę, i może przede wszystkim luzu. No i tego, że to on jest ukochanym synem. Kolejny problem to strach przed ujawnieniem swojego prawdziwego ja, strach podszyty grzechem, skazanie się na podwójne życie, co w krótszym i dłuższym terminie będzie miało dramatyczne skutki. 

... chciał móc się dalej łajdaczyć w Dublinie. Wiedział, że to, co robią, jest złe. Udawał, że jest inaczej, ale znał prawdę. Contra naturam, wbrew naturze - zapamiętał to z dawnych lat, kiedy jeszcze jako pobożny chłopiec  uczył się takich rzeczy, choć wtedy nie rozumiał, co to znaczy.

Wreszcie różnice społeczne. Są w tej powieści bohaterki i bohaterowie, którzy pochodzą z rodzin nie tylko biednych, ale dysfunkcyjnych, w których na porządku dziennym była przemoc. Ich podobne wspomnienia z dzieciństwa budzą grozę. Nic dziwnego, że są gotowi zrobić wszystko, aby się z tego środowiska wydostać. Są wreszcie problemy najmłodszego pokolenia, które pozostawione samo sobie nie ma odporności na przeszkody,  które stają na drodze. Są tu też zawiedzione uczucia, brak lojalności wobec bliskich osób i wielkie, choć nieszczęśliwe, miłości. No i są pytania o to, jak inaczej mogłoby potoczyć się życie, gdyby kiedyś ktoś dokonał innego wyboru. Ile w tym braku stanowczości, nieumiejętności postawienia na swoim, a ile lojalności wobec rodziny, a w końcu przypadku podyktowanego splotem okoliczności. 

Jak do tego doszło? Patrzysz wstecz i nie umiesz stwierdzić, w którym miejscu popełniłeś błąd. Czy na wszystkim zaważyła jedna zła decyzja?

Uwierzyli w ciebie - uwierzyli w tego człowieka, który przed nimi stanął; w przemianę, której byli świadkami, z dziwoląga i fajtłapy w żywą podobiznę brata. Stałeś się teraz swój i nie chcieli dostrzec niczego, co by mogło temu zaprzeczyć. Chroniła cię przynależność do wspólnoty.

I wreszcie konkluzja, że trudno budować na kłamstwie, a tu kłamstwo było podwójne. A to wszystko w cieniu katastrofy klimatycznej, która cieniem kładzie się nad światem. Miasto nawiedza największa od lat powódź, potem susza.

Czy to nie dziwne, że poeci wszędzie widzą przyrodę, ale nie widzą, że ona się kurczy? (...) Jak oni mogą tego nie dostrzegać? Tej zagłady gatunków? Skoro są tacy spostrzegawczy? Rozglądam się i widzę świat, który jest niszczony. Prawdziwa poezja opisywałaby spacer po wielkim cmentarzysku albo wysypisku śmieci. Przyrodę można znaleźć już tylko w wierszach. To jeden wielki pic na wodę. Nawet ludzie wrażliwi kłamią, mówisz.

To wszystko jednak nie byłoby tak poruszające i nie trzymałoby w takim napięciu, gdyby nie wspaniałe portrety bohaterek i bohaterów nie tylko z rodziny Barnesów.

Kolejna bardzo dobra irlandzka powieść.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty