O Nino Haratischwili usłyszałam kilka lat temu, kiedy moja znajoma
w czasie wspólnej podróży czytała jedną z jej powieści. Wtedy otworzyłam oczy ze zdumienia, bo wcześniej nie znałam tego nazwiska. Cóż, Nino Haratischwili, chociaż chyba w Polsce popularna, najwyraźniej nie ma poważania w mojej czytelniczej bańce. A szkoda, o czym za chwilę. Potem zapadła cisza, zapomniałam o niej, aż znalazłam pozytywną recenzję książki, o której dzisiaj, czyli o "Coraz mniej światła" (Otwarte 2022; przełożyła Irena Dębek) pióra jednego z recenzentów, których śledzę. I wtedy postanowiłam ją kupić, ale przeczytałam dopiero teraz. Nie było lepszego momentu - odkąd kilka miesięcy temu zdecydowałam, że w tym roku jadę do Gruzji, zostawiłam sobie tę powieść właśnie na czas podróży. I był to wybór trafiony!Bo Nino Haratischwili, czego można domyślić się dzięki jej imieniu i nazwisku, jest gruzińską pisarką, ale piszącą po niemiecku. Urodzona w roku 1983 jako dwunastolatka wyjechała z matką do Niemiec. Studiowała w Hamburgu i w Tbilisi, mieszka w Berlinie. Pisze powieści, dramaty i reżyseruje w teatrze. Jedna z jej powieści została nominowana do międzynarodowego Bookera. A i jeszcze jedno - niedawno w poniedziałkowym Raporcie o książkach, podcaście, który bardzo polecam, Agata Kasprolewicz rozmawiała właśnie o tej powieści ze Stasią Budzisz, dziennikarką i ekspertką od Gruzji i krajów Kaukazu. Warto posłuchać, nawet jeśli ktoś nie zamierza czytać tej grubaśnej powieści. Bo "Coraz mniej światła" to moim zdaniem lektura obowiązkowa dla wszystkich, których zainteresowania wychodzą poza polskie opłotki, a szczególnie dla miłośników Gruzji, a jak wiadomo ten kraj jest w Polsce jako cel podróży dość popularny. A więc każdy, kto w nim był albo się wybiera, powinien po tę powieść sięgnąć.
Chociaż w Gruzji byłam po raz drugi, chociaż wydawało mi się, że coś na jej temat wiem z lektury książek Wojciecha Góreckiego "Toast za przodków" i Wojciecha Jagielskiego "Dobre miejsce do umierania" oraz "Wszystkie wojny Lary", z podcastowych i radiowych nasłuchów (szczególnie wiosną śledziłam, co tam się dzieje w związku z protestami, jakie miały miejsce w czasie procedowania ustawy o zagranicznych agentach), to okazało się, że w rzeczywistości moja wiedza jest mocno ograniczona. Albo zapomniałam, albo nigdy nie poznałam aż takich szczegółów.
Bo powieść Nino Haratischwili otworzyła mi oczy na to, jak wyglądała gruzińska rzeczywistość, odkąd ten kraj oderwał się od Związku Radzieckiego i zyskał niepodległość. Oczywiście czytałam o wojnach o Abchazję i tak zwaną Osetię Południową (nie ma historycznie i geograficznie czegoś takiego jak Osetia Poludniowa, dlatego tak zwana), o rewolucji róż, o protestach, o korupcji i bandytyzmie, ale jak to się przekładało na życie w Gruzji, jak się okazuje, nie miałam pojęcia! I właśnie powieść "Coraz mniej światła" boleśnie mi to uświadomiła i to poczytuję sobie za jej największą zaletę, chociaż przecież nie jedyną.
Akcja książki toczy się na dwóch płaszczyznach czasowych. Jedna to rok 2019. W Brukseli organizowana jest wystawa fotografii znanej w Europie (a może też w świecie?), nieżyjącej już, gruzińskiej artystki Diny. Wśród zaproszonych gości są jej trzy przyjaciółki, można je odnaleźć na prezentowanych zdjęciach, Ira, Nene i Keto, która tę historię opowiada. Nie widziały się od lat, wiele między nimi zaszło, teraz mają się spotkać. Zdjęcia Diny są bardzo osobiste, kryją się za nimi bolesne historie jej, jej przyjaciółek, ich znajomych i krewnych. Dla eleganckiej, bogatej publiczności, osób kolekcjonujących i recenzujących to przede wszystkim dzieła sztuki, lokata kapitału. Nawet jeśli głębiej pochylą się nad fotografią, nie poznają prawdy, która się za nią kryje. Dla trzech przyjaciółek oglądanie tych zdjęć to powrót do przeszłości, rozdrapywanie bolesnych ran, przywoływanie nieżyjącej Diny i obcowanie z duchami innych zmarłych, najczęściej w tragicznych okolicznościach. Keto patrząc na każde zdjęcie, próbując zinterpretować jego tytuł, wspomina wydarzenie, jakie za nim stało. W ten sposób, krok po kroku, odkrywamy historię ich przyjaźni, poznajemy ich rodziny, młodość spędzoną w Tbilisi i tragiczne wydarzenia, które się z nią łączyły. Cofamy się w czasie do końca lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, kiedy to rozgrywa się zasadnicza część akcji, najważniejsza.
Keto, Dina i Ira wychowały się na jednym podwórku w tbiliskiej dzielnicy Sololaki, dziś największej atrakcji starego Tbilisi, a wtedy miejsca podupadłego jak całe miasto i cały kraj. Trzeba wiedzieć, że podwórko w Gruzji to instytucja, jego mieszkańcy są jak rodzina, chociaż pochodzą z różnych warstw społecznych. Dokładnej topografii, opisowi miejsca i rodzin, które w nim mieszkały, poświęca autorka cały długi rozdział. Nena, czwarta z tej paczki, chodziła z nimi do szkoły, a mieszkała w dużym, bogatym mieszkaniu, ale nie na tym samym podwórku. Była bratanicą gangstera, który trząsł całym miastem. Jego ludzie zbierali haracze, robili rozmaite interesy, z czasem jej stryj zaczął mieć powiązania z politykami. W tym młodym państwie, które ledwo powstało, a już stało się państwem upadłym, w państwie, w którym rządzą przestępcy powiązani ze światem polityki, w którym krwawo tłumi się manifestacje polityczne, w którym wybucha okrutna wojna o Abchazję, na którą wysyła się młodych, nieprzeszkolonych chłopaków bez odpowiedniego wyposażenia, w którym brakuje prądu, opału i jedzenia, w którym nie ma pracy, a studia można skończyć, nie ucząc się niczego, wystarczy mieć pieniądze, bo kwitnie wszechobecna korupcja, w tym państwie młodzi ludzie nie widzą dla siebie żadnych perspektyw. Dlatego się buntują, a ich bunt polega na wymówieniu posłuszeństwa temu niewydolnemu państwu, nieuznawaniu jego reguł i praw, niepodporządkowywaniu się obowiązkom i wyszarpaniu dla siebie tyle, ile się da. Jednym słowem oznacza to wkroczenie w świat przestępczy, bandycki. W taki sposób buntuje się starszy brat Keto i jego koledzy. Ale jednocześnie nie chcą chodzić na pasku stryja Keto, postanawiają stopniowo wypowiedzieć mu wojnę. Tacy chłopacy jak oni byli w tamtym świecie romantyzowani, poważani, stanowili wzorzec męskości, silnego mężczyzny kierującego się specyficznie pojmowanymi zasadami. Byli przestępcami, ale honorowymi. Tłumaczka używa terminu złodziej w prawie, tak też mówiła Stasia Budzisz we wspomnianej rozmowie. Jeśli ktoś myśli, że rzeczywistość pokazana w powieści została wyolbrzymiona, myli się. Tak Gruzja wtedy w latach dziewięćdziesiątych wyglądała. Jeszcze raz zachęcam do wysłuchania podcastu. Jest znakomitym tłem dla powieści, porządkuje wiedzę.
Ale głównymi bohaterkami książki są Keto, Dina, Ira i Nene. Każda z nich jest inna, każda wychowuje się w trochę innym środowisku, każda chce czegoś innego, ale wszystkie pragną żyć na swoich warunkach. Z jednej strony są podporządkowane męskiemu światu i jego archaicznym, patriarchalnym regułom, z drugiej to one dźwigają na swoich barkach uciążliwości dnia codziennego, to one muszą podejmować trudne, a czasem tragiczne, decyzje i niejednokrotnie wyciągać bliskich sobie mężczyzn z tarapatów, w jakie popadają. Nie rozumieją też i nie chcą zaakceptować reguł rządzących relacjami damsko-męskimi, także w sferze seksualnej, chcą czerpać z niej przyjemność. Nawet Nene, która wychowana była w bardzo patriarchalnej rodzinie, podporządkowana jest stryjowi oraz bratu i w związku z tym musi lawirować, oszukiwać, zachowywać się koniunkturalnie, nawet ona w ten pokrętny sposób, bo innej możliwości nie ma, chce żyć na swoich zasadach, chociaż jej marzeniem jest stworzenie rodziny z ukochanym chłopakiem. Każda z tych bohaterek, podobnie jak inne postacie, została znakomicie sportretowana.
Ale poza tym wszystkim tę powieść świetnie się czyta, po prostu pochłania. Co stanie się dalej, jak potoczą się losy bohaterek i bohaterów, tego wszystkiego byłam bardzo ciekawa. Jak pisałam, wzięłam "Coraz mniej światła" w podróż po Gruzji, mogłam sięgać po nią tylko rankami i późnymi wieczorami, ale bardzo do tych momentów tęskniłam. Właściwie teraz przyszło mi do głowy, że kto lubi cykl zapoczątkowany "Genialną przyjaciółką" Eleny Ferrante, tego powinna zainteresować powieść Nino Haratischwili. Teraz wygłoszę herezję - ja zdecydowanie wolę "Coraz mniej światła", do powieści Eleny Ferrante miałam sporo zastrzeżeń, o czym pisałam. To oczywiście nie oznacza, że nie dostrzegam wad książki Nino Haratischwili. Czasem, ale tylko czasem, jest może nieco przegadana, zdarza się, że Keto wygłasza dość oczywiste życiowe mądrości, momentami powieść bywa trochę kiczowata. To wszystko jednak nie przekreśla tego, że bardzo emocjonalnie na mnie podziałała i odkryła przede mną tragiczne oblicze kraju, do którego dziś tak chętnie jeździmy. Niestety jego przyszłość nie rysuje się różowo. Jesienią bardzo ważne wybory parlamentarne. Wtedy okaże się, czy Gruzja zawróci w stronę Europy, czy pójdzie wschodnią drogą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz