Dziś o książce czytanej w podróży, za tydzień o drugiej, też
podróżnej, tej samej autorki. Od lektury upłynęło już trochę czasu, piszę po powrocie, więc wrażenia nieco się zatarły. Chcę jednak, aby jakiś ślad po nich pozostał, dlatego lepsze takie refleksje niż żadne. Tą pisarką jest Argentynka Claudia Piñeiro. To moje kolejne spotkanie z jej twórczością. Kiedyś przeczytałam "Czwartkowe wdowy", a rok temu, także w podróży, "Betibu". Niestety o tej ostatniej powieści nie napisałam.Muszę przyznać, że dotąd miałam problem z jej książkami. Jestem bardzo łasa na literaturę z Ameryki Łacińskiej, więc pilnie śledzę nowości, w miarę możliwości wracam też czasem do klasyki, a że Caludia Piñeiro jest pisarką uznaną, najlepszy dowód, że będzie gościnią tegorocznego Festiwalu Conrada, kilka lat temu sięgnęłam po jej powieść i przyznaję, że nieco się rozczarowałam. Podobny niedosyt odczuwałam po lekturze "Betibu". Trochę nie rozumiałam, o co tyle hałasu, skąd ta bardzo dobra opinia. Z jednej strony jej książki znakomicie się czyta, ponieważ poruszane problemy pisarka wkłada w ramę powieści sensacyjnej. Z drugiej strony miałam wrażenie, że właśnie tych problemów, tego literackiego mięsa, argentyńskiej lokalności jest dla mnie za mało, że gdzieś rozmywa się to, co najważniejsze. Jednak fakt, że Claudia Piñeiro będzie na tegorocznym Festiwalu Conrada, oraz okoliczności podróży sprawiły, że sięgnęłam po jej dwie kolejne powieści. Muszę przyznać, że właśnie one zmieniły moją opinię o pisarce. W końcu się do niej przekonałam.
Pierwszą książką, o której dzisiaj, są wydane kilka lat temu "Katedry" (Sonia Draga 2021; przełożył Tomasz Pindel). Jak zawsze u Claudii Piñeiro i tym razem mamy warstwę sensacyjną. W jednej ze spokojnych dzielnic miasta, w odludnym miejscu, gdzie mieszkańcy wyrzucają śmieci, znaleziono nadpalone i rozczłonkowane zwłoki młodej dziewczyny, Any, z dobrze sytuowanej rodziny z klasy średniej. Sprawcy nie wykryto. Dla bliskich, a szczególnie dla jednej z jej dwóch starszych sióstr, Lii, był to niewyobrażalny cios i wstrząs. Dziewczyna nie potrafi pogodzić się z makabryczną zbrodnią, nie może zrozumieć, że ktoś chciał zrobić krzywdę takiej dziewczynie jak Ana, jest wściekła, że nie wyjaśniono przyczyn morderstwa i nie złapano sprawcy, dlatego wkrótce opuszcza rodzinę i wyjeżdża do Hiszpanii. Oświadcza, że nie wróci, dopóki sprawa nie zostanie wyjaśniona. Kontakt, listowny, utrzymuje tylko z ojcem. Jej wyjazd ma jeszcze drugie dno. Rodzina jest bardzo religijna, a ona straciła wiarę, jest zbuntowana, czuje się jak czarna owca, odsunięta na bok przez najstarszą z sióstr, Carmen, osobę gorliwie wierzącą i zaangażowaną w życie Kościoła. Matka za sprawą księdza ma nadzieję, że to tylko bunt nastolatki spotęgowany tragiczną śmiercią siostry. I tylko ojciec traktuje ją poważnie, prosi, aby się jeszcze zastanowiła, nie złości się, nie neguje, nie zaprzecza. Trzydzieści lat później ustabilizowane hiszpańskie życie Lii burzy nieoczekiwany przyjazd Carmen i jej męża Juliana, którzy szukają swojego syna Mateo. Chłopak w czasie podróży do Europy zerwał wszelki kontakt z domem. Ślady prowadzą do Santiago de Compostella, gdzie mieszka jego ciotka, której nie miał okazji poznać.
Każdy rozdział książki to opowieść innej narratorki albo narratora. Każdy przybliża do poznania zagadki śmierci Any, jej historii oraz relacji rodzinnych. I zapewniam, że wszystko okaże się zaskakujące. Nic nie jest takie, jak można by początkowo sądzić.
O czym są "Katedry"? Jakie problemy poruszają? Jest to opowieść o hipokryzji. O hipokryzji ludzi wierzących albo może lepiej byłoby napisać - deklarujących swoją wielką wiarę i wielkie przywiązanie do Kościoła. Ci ludzie w imię swojego dobra potrafią sobie wszystko racjonalnie wytłumaczyć, zrzucić z siebie odpowiedzialność, obarczyć nią innych albo los i żyć dalej, jakby się nic nie stało. To też opowieść o silnej jednostce, która potrafi z zimną krwią manipulować innymi. Zapewniam, że prawda o niektórych bohaterkach i bohaterach tej opowieści okazuje się szokująca. Rozwiązanie historii okoliczności śmierci Any naprawdę mną wstrząsnęło. A przecież są to ludzie powszechnie szanowani, idący przez życie z bogiem na ustach. Gdzie jest prawdziwa wiara? - pyta autorka. A może inaczej - gdzie szukać prawdziwej duchowości? W wierze? W instytucjonalnym Kościele? A może w pięknie? Może wystarczy zachwycić się pięknem katedr i wcale nie trzeba szukać w nich boga?
Jeśli coś mnie razi w tej powieści, to czasem nadmierna deklaratywność i egzaltacja. Ta ostatnia szczególnie daje się we znaki w epilogu, którego narratorem jest Alfredo, ojciec Lii, Any i Carmen.
Mimo tych uwag, jak już wspomniałam we wstępie, w końcu doceniłam twórczość Claudii Piñeiro. A kropką nad i okazała się powieść, o której za tydzień.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz