Po debiutancką książkę "Uśpione" (Czarne 2024; przełożył Jacek
Giszczak) francuskiego pisarza i nauczyciela sięgnęłam, bo interesuje mnie temat, no i pojawiły się pozytywne recenzje. I nie żałuję! W skondensowany, miejscami intrygujący, miejscami chłodny, a czasem we wzruszający sposób autor opowiedział nie tylko o początkach epidemii AIDS we Francji. Nie ukrywam, że to właśnie ten temat był dla mnie wabikiem, ale niespodziewanie dostałam znacznie więcej.Dziś wirus HIV nie jest już postrachem, nie oznacza wyroku, bo dzięki przyjmowaniu leków może nigdy nie dojść do rozwoju śmiertelnej choroby. Ale w latach osiemdziesiątych sprawy miały się inaczej. AIDS był tematem tabu - powszechnie uważano, że przytrafia się tylko gejom i narkomanom. Dopóki nie okazało się, że może dotknąć każdego, nie szukano lekarstwa, a przynajmniej nie robiono tego ze wsparciem rządów i dużych pieniędzy. O tym wszystkim wspaniale i dojmująco opowiedziała w swojej powieści "Wierzyliśmy jak nikt" Rebecca Makkai. Akcja jej książki rozgrywa się w Stanach. Wcześniej widziałam film "120 uderzeń serca" poruszający ten sam temat, ale na gruncie francuskim. Też wstrząsający, wywołujący gniew oraz wzruszenie i też ze wszech miar wart polecenia. Sprawdziłam, bez problemu można obejrzeć go w sieci w kilku miejscach. To ten film i ta powieść uświadomiły mi, czym była w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych ta choroba. Jakie śmiertelne żniwo zbierała, jaką panikę wywoływała i jakim ostracyzmem otoczone były osoby chorujące.
"Uśpione" Anthony Passerona powstały z osobistej potrzeby. Autor opowiada o chorobie z perspektywy rodzinnej tajemnicy stopniowo przez niego odkrywanej. To historia jego stryja, który zmarł na AIDS. Ale ta książka niesie ze sobą znacznie więcej. Jak już wspominałam, w skondensowanej formie, to ledwie dwieście stron tekstu, Anthony Passeron opowiedział nie tylko historię stryja, ale także historię rodziny, naszkicował zmianę mentalności, jaka dokonała się między pokoleniem jego dziadków, a pokoleniem jego stryja i ojca, pokazał jej przyczyny, opowiedział o upadku takich miejscowości, w jakiej się wychował, o pladze narkotyków, jej skutku, czyli AIDS, a wreszcie w fascynujący sposób przedstawił upór kilkunastu lekarzy i naukowców, którzy zrozumieli powagę choroby, doprowadzili do wykrycia jej przyczyny, a po wielu próbach i latach do wynalezienia lekarstwa, dzięki któremu dziś można zapanować nad wirusem. A to wszystko w atmosferze rywalizacji pomiędzy ekipami z Francji i Stanów. Czytając te fragmenty, trudno nie oprzeć się refleksji, ile pokory i cierpliwości muszą mieć lekarze i naukowcy badający nową chorobę i szukający lekarstwa na nią, bo przed nimi lata pracy, porażki, podążanie ścieżkami prowadzącymi w ślepe zaułki, droga, która nie musi zakończyć się sukcesem. Ten wątek śledzi się jak prawdziwą powieść sensacyjną, tym bardziej, że autor przeplata rozdziały opowiadające historię rodziny z rozdziałami poświęconymi pracy naukowców i lekarzy.
Anthony Passeron urodził się w małej miejscowości w jednej z alpejskich dolin - pomiędzy Lazurowym Wybrzeżem, a szczytami Alp, na styku Włoch i Francji. Jego dziadek był Francuzem, babcia Włoszką, która jako młoda dziewczyna w czasie drugiej wojny razem z rodzicami i rodzeństwem przyjechała do Francji w poszukiwaniu lepszego życia. Jego pradziadkowie i dziadkowie prowadzili w miasteczku masarnię. Byli powszechnie szanowani, zasłużyli sobie na to ciężką pracą. Ich życie kręciło się tylko wokół niej, od rana do wieczora, od poniedziałku do poniedziałku, z krótką przerwą na niedzielny odpoczynek. Nie opuszczali doliny, tu był ich świat, do niego sprowadzały się ich horyzonty, żyli w zamkniętym, odizolowanym przez miejsce środowisku. Podobnie wyglądała codzienność innych mieszkańców miasteczka i tych rejonów.
Ojciec pisarza wpasował się w ten schemat. To on zaczął pracować w rodzinnej firmie, nauczył się fachu, w przyszłości miał przejąć biznes. Pozostał mu wierny, chociaż świat wokół powoli się zmieniał. Do doliny zaczęły docierać duże supermarkety, z czasem te tereny będą się wyludniać, takie drobne interesy jak ten należący do pradziadków i dziadków autora upadną, młode pokolenie wykształcone w mieście nie będzie chciało wracać do doliny i do takiego życia. Ale to nastąpi później, w czasach młodości jego ojca i stryja ten proces dopiero się zaczynał. I właśnie stryj autora poszedł za tymi zmianami.
Był pierwszym członkiem rodziny, który zdobył średnie wykształcenie, dzięki czemu mógł pracować w kancelarii notarialnej. Pierwszym, który wyjechał poza dolinę, najpierw do Nicei, potem z poznanymi w miasteczku turystkami do Amsterdamu. Wrócił, ale jego życie się zmieniło. W dalekim świecie spróbował narkotyków. Ale nie trzeba było wyjeżdżać tak daleko, aby ulec ułudzie, jaką ze sobą niosły. Narkotyki stały się powszechnie dostępne także w dolinie. Dzieci z dobrze sytuowanych rodzin z pokolenia stryja i ojca autora zaczęły po nie sięgać. Nie chciały żyć jak rodzice, wyrosły już w dobrobycie, jakie rodzice zapewnili im ciężką pracą, ominął je bunt 68 roku, z nudów, z chęci zmiany, z braku celu zaczęły brać. Na przykładzie swojego stryja autor opowiada o procesach, które temu towarzyszyły. O zdumieniu starszych pokoleń, o wstydzie, o zaprzeczaniu, o nieumiejętności poradzenia sobie z problemem, a wreszcie o walce o uzależnione dzieci, o ratunek dla nich. Taką przemianę przeszła babcia autora - najpierw ze wstydu udawała, że problemu nie ma, potem odważnie mierzyła się z nim i jego konsekwencją, czyli chorobą syna i jego żony. Paradoksalnie dopiero odwiedzając ich w szpitalu, mogła być sobą, przestać zaprzeczać, udawać i się wstydzić. Poczuła wspólnotę losu z rodzinami innych chorych.
Dla moich dziadków ten szpitalny oddział, tak odległy od miasteczka i od krążących tam plotek, był jak swego rodzaju nawias. Pauza, podczas której nie musieli już kłamać, ratować rodzinnej reputacji, co nie miało sensu. Choć przez całe życie chcieli uchodzić za poważanych obywateli prowincjonalnego miasteczka, tu czuli się bliscy ludziom zupełnie sobie nieznanym. Homoseksualistom, narkomanom, hemofilikom i członkom ich rodzin. Ludziom, których nigdy nie mieliby okazji spotkać. Nieznajomym, którzy przechodzili przez to samo co my. Nieznajomym, z którymi nagle zbliżyliśmy się bardziej niż z niejednym członkiem naszej rodziny. Nieznajomym, którzy byli lustrzanym odbiciem naszego nieszczęścia.
A przecież AIDS cały czas otoczony był szczególną aurą. Nawet w szpitalu, nawet na oddziale przeznaczonym dla osób dotkniętych tą chorobą.
Nawet na oddziale przeznaczonym dla pacjentów dotkniętych AIDS traktowano tę chorobę w szczególny sposób. Patrzono na nią przez pryzmat norm moralnych, dobra i zła, grzechu. Wstydliwego grzechu (...) Dobro, zło ofiary, winni - dyskusje przeniosły się nawet na łono naszej rodziny i ją podzieliły.
Babcia nie czyniła różnicy między chorobą syna, synowej i wnuczki, dziadek milczał, ulegając stereotypom związanym z AIDS, a ojciec autora tłumiąc głęboki gniew, dokonał, jak sądzę, ostatecznego rozróżnienia między małą dziewczynką, która była ofiarą, a jej rodzicami, którzy ponosili winę. Winę za to, że narzucili jej swoją, jakże przedwczesną śmierć, że przekazali jej w spadku zepsutą krew.
Bo największa tragedia dotknęła jednak ich córkę, na którą wirus przeszedł przez matkę. Historia malej Emilie, której autor poświęca osobny rozdział, jest przejmująca. Szybko straciła rodziców, ale dziadkowie zapewnili jej szczęśliwe dzieciństwo. Chorobie nie dało się jednak zapobiec. Muszę przyznać, że chociaż książka, może z powodu lapidarnego stylu, jest dość chłodna, to czytając rozdział poświęcony kuzynce autora, mimo wszystko nie potrafiłam powstrzymać łez.
W historii jej choroby dwie sprawy szczególnie mnie poruszyły. Pierwsza to oddanie babci, która z wielkim poświęceniem opiekowała się wnuczką, codziennie jeździła do nicejskiego szpitala, aby ją odwiedzać. To ta sama babcia, która kilkanaście lat wcześniej wypierała uzależnienie syna, a potem, kiedy zachorował, też o niego walczyła. Druga sprawa to reakcja autora i jego brata na chorobę kuzynki. Wcześniej spędzali z nią dużo czasu, razem się bawili, kiedy zachorowała, nie potrafili się z tym zmierzyć. Nie chcieli odwiedzać jej w szpitalu, nie umieli z nią rozmawiać. Byli przecież dziećmi. Anthony Passeron bardzo szczerze pisze o swoim i brata stanie ducha, który towarzyszył tamtym wydarzeniom.
Autor odtwarza nie tylko atmosferę tamtych czasów, ale może przede wszystkim wydobywa z niepamięci swojego stryja. Stryja przemilczanego przez dziadków i rodziców. Stryja, którego kochali, ale który przyniósł im mnóstwo wstydu i trosk, który zmienił ich życie. Diagnozując sytuację, tak pisze o nim i jego żonie, a właściwie całym pokoleniu zafascynowanym narkotykami.
... uświadamiam sobie, że mogliby mieć jakieś życie poza narkotykami. Życie, w którym byliby szczęśliwi. Życie, w którym mógłbym ich poznać. Życie proste, które z pewnością nie zasługiwałoby na to, by o nim opowiadać, a jednak całe życie.
Taki paradoks.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz