Stanisław Lem "Solaris"

Z literaturą fantastyczno-naukową od zawsze było mi nie po drodze.

Taki sam stosunek mam do fantasy. Co nie znaczy, że nic nie czytałam. Liznęłam klasyka gatunku, Tolkiena, z trudem zmęczyłam jakiś tom Sapkowskiego. No ale dziś ma być o Lemie. To mój wieczny wyrzut sumienia - no bo wiem, że wybitny i że powinnam. Mało tego - jeśli już coś czytałam, to zawsze mi się podobało. Znam "Dzienniki gwiazdowe", po które sięgnęłam z polecenia bliskiej mi niegdyś osoby, wielkiego miłośnika jego twórczości, i "Powrót z gwiazd", trochę "Cyberiady". Przy okazji roku Lema stale obiecywałam sobie, że powinnam. Wysłuchałam kilku rozmów na temat jego twórczości, poleceń, od czego warto zacząć, no i co jakiś czas obiecywałam sobie, że koniecznie, ale to koniecznie, muszę wreszcie przeczytać "Solaris" (Wydawnictwo Literackie 2012) uznawany przez wielu za najwybitniejszą powieść pisarza. I pewnie tak by to trwało, gdybym nie obejrzała w teatrze jej inscenizacji. Chociaż przedstawienie mi się podobało, to dręczyło mnie pytanie - ile w nim Lema? Dlatego niemal natychmiast zabrałam się do lektury.

Jeśli od czasu do czasu, zdecydowanie za rzadko z powodu pogoni za nowościami, zdarza mi się tu dzielić refleksjami o klasyce literatury, a przecież Lem to już klasyk, mam problem, jak o niej pisać. Bo zawsze w takiej sytuacji wydaje mi się, że wszyscy już wszystko wiedzą, więc po co jeszcze ja mam wtrącać swoje trzy grosze. No ale spróbuję, tak po prostu, nie z wyżyn autorytetu - zawodowego znawcy literatury, ale z perspektywy zwyczajnej czytelniczki, którą jestem. 

"Solaris" wciągnął mnie od pierwszych linijek i pozwolił oderwać się od dojmującej rzeczywistości. Ma magnetyczną moc i nie pozwala o sobie zapomnieć. Akcja rozgrywa się na planecie Solaris, na której znajduje się stacja naukowa, gdzie od kilkudziesięciu lat prowadzone są badania nad tajemniczym oceanem zajmującym większą jej część. Po szesnastu miesiącach lotu z Ziemi przybywa tu Kelvin, młody naukowiec, psycholog. Jest zafascynowany Solaris, pisał o niej swoją pracę dyplomową, czym zwrócił uwagę jednego z badaczy. Na stacji nikt go nie wita, chociaż powinno być tam trzech pracowników. Kiedy wreszcie kogoś znajduje, od razu dziwi go zachowanie naukowca. Orientuje się, że dzieje się tam coś dziwnego. Prawdopodobnie to wynik działania oceanu. Wkrótce i on zostanie wciągnięty w wir niesamowitych zdarzeń. Kelvin spróbuje rozwikłać zagadkę Solaris, zgłębiając niezwykle bogatą literaturę solarystyczną i szukając w bibliotece śladów świadectw badaczy, którzy przeżyli tam coś niepokojącego i dziwnego. Będzie musiał zmierzyć się ze swoją przeszłością, a to z kolei postawi przed nim szereg pytań i dylematów moralnych. Chcąc uporać się z problemami, jakie generuje ocean, zostanie postawiony przed podjęciem bardzo trudnej decyzji. Będzie się miotał pomiędzy racjonalnością naukowca, a kłębiącymi się uczuciami. Rozum nakazuje jedno, serce drugie. 

"Solaris" czyta się jak powieść trochę sensacyjną, a trochę grozy. Jakie jest źródło problemów, zastanawia się czytelnik, podążając za Kelvinem. Jak to się skończy? Czy uda się rozwikłać zagadkę i poradzić sobie z niezwykłymi zjawiskami? Tajemnicę i grozę buduje klaustrofobiczny nastrój. Naukowcy siedzą zamknięci na stacji, niemal nie spotykają się ze sobą. Przez niewielkie okienka obserwują dziwne ruchy glutowatego oceanu, wschody i zachody dwóch słońc, niezwykłą poświatę, jaka  towarzyszy tym zjawiskom. A stacja, jak to u Lema, trochę zakurzona, trochę zabałaganiona. To zawsze tak mnie uderzało w jego literaturze - ludzie odbywają podróże międzygalaktyczne, odkrywają inne cywilizacje, ale wszystko wydaje się takie zwyczajne, często byle jakie. Przejmujące jest też poczucie samotności i pustki, jakie towarzyszy bohaterom, którzy uciekają przed sobą, nie potrafią i nie mogą się porozumieć. A to czyni sytuację jeszcze trudniejszą.

Ale twórczość Lema to przecież coś znacznie więcej. "Solaris" to nie tylko zwykła powieść sensacyjna. Jakie pytania stawia? Jakie problemy porusza? Centralnym zagadnieniem jest kontakt z innym, obcym. Planeta Solaris jest tak niezwykła, bo znajduje się na niej odmienna od znanych forma życia. To ocean, który w dziwny, tajemniczy sposób oddziałuje na ludzi pracujących na stacji. Czy uda się zgłębić jego mechanizmy i tajemnice? Czy jest możliwy jakiś kontakt? W świecie, w którym dawno zapomniano o religii, ocean budzi w Kelvinie tęsknotę za czymś metafizycznym, za jakąś sprawczą siłą na miarę boga, chociaż chciałby, aby był to inny bóg - bóg ułomny. Pojawia się też pytanie o nieśmiertelność. Czy jest możliwa? I na jakich warunkach? No i o tożsamość człowieka. Czy to samo imię, ta sama zewnętrzna powłoka oznacza, że jest się stale tym samym człowiekiem? Trochę to mgliście brzmi, ale trudno pisać inaczej, jeśli nie chce się zdradzić niczego z treści, a przecież ta notka jest przede wszystkim dla tych, którzy "Solaris" nie znają. Lem pochyla się też nad nędzną dolą człowieka, który, niezależnie od okoliczności, będzie targany rozpaczą, męką i miłością. Nawet najwspanialszy rozwój techniki nie uwolni go od tych uczuć, od egzystencjalnych niepokojów, smutków i od tęsknoty za jakąś siłą, która przyniosłaby ukojenie. Na koniec cytat.

Człowiek wyruszył na spotkanie innych światów, innych cywilizacji, nie poznawszy do końca własnych zakamarków, ślepych dróg, studni, zabarykadowanych, ciemnych drzwi. 

PS. Po lekturze "Solaris" potwierdziły się moje przypuszczenia - Lema w spektaklu wiele nie było. Powstało interesujące przedstawienie inspirowane powieścią. Zresztą trudno przenieść ją na deski sceny czy na kinowy ekran, co pokazała nieudana amerykańska ekranizacja. 

1 komentarz:

  1. Nie czytałam jeszcze książek Lema, ale mam w planach. Muszę zapoznać się z jego twórczością, bo do tej pory było mi nie po drodze ;)

    OdpowiedzUsuń

Popularne posty