Marie NDiaye "Zemsta należy do mnie"

Ponieważ temat nierówności klasowych, awansu społecznego

znajduje się w kręgu moich zainteresowań, nie mogłam ominąć powieści "Zemsta należy do mnie" Marie NDiaye uznawanej za jedną z ważniejszych współczesnych francuskich autorek (Filtry 2023; przełożyła Magdalena Kamińska-Maurugeon). Tym bardziej, że zbiera bardzo dobre recenzje. Jak czytam na stronie wydawnictwa, pisarka opublikowała ponad dwadzieścia książek i wiele sztuk teatralnych. Przydałaby się precyzja - zbiorów opowiadań? powieści? esejów? Wszak sztuka teatralna to też książka. Za powieść "Trzy silne kobiety", która ukazała się w Polsce w roku 2010, dostała Nagrodę Goncourtów.

"Zemsta należy do mnie" to historia adwokatki, mecenas Susane, mającej bronić kobiety, która zamordowała troje swoich dzieci. Kiedy do kancelarii wkracza mąż morderczyni, aby powierzyć mecenas Susane tę sprawę, jest pewna, że zetknęli się już kiedyś w dzieciństwie. Ona była dziesięcioletnią dziewczynką, on miał pięć lat więcej. To trwające zaledwie kilka godzin  spotkanie wywarło na niej ogromne wrażenie. Może nawet zdecydowało o jej dalszych losach. Ale czy rzeczywiście to on? Mężczyzna niczym nie zdradza, że ją rozpoznaje. Odtąd mecenas Susane wpada w rodzaj obsesji - za wszelką cenę będzie próbowała dowiedzieć się od matki, z którą wtedy była w domu jego rodziców, jak się nazywali. Jej natarczywość w tej kwestii doprowadzi do rodzinnego konfliktu.  Czy mąż morderczyni i tamten chłopak to ta sama osoba? Co się wtedy wydarzyło między nimi? Te pytania powracają niczym mantra. Mecenas Susane pamięta swoją wersję tej historii, ale czytelniczki i czytelnicy mogą podejrzewać, że coś wyparła. A może jednak nie? To tylko jedno z niedopowiedzeń w tej powieści, zapewne celowych.

Muszę przyznać, że mam problem z książką Marie NDiaye. Z jednej strony bardzo mnie wciągnęła, połknęłam ją niemal w jeden dzień. Z drugiej miałam poczucie oczywistości poruszanych problemów. Może za dużo się na te tematy naczytałam i nasłuchałam? Jeden z nich to wspomniany już awans społeczny. Mecenas Susane wywodzi się z klasy ludowej, jak to się dziś mówi. Skończyła studia prawnicze, pracowała w dużej kancelarii adwokackiej, ale w końcu postanowiła iść na swoje. Na razie nie wiedzie się jej najlepiej, prowadzi kilka drobnych spraw, obrona morderczyni może stać się przełomem w jej solowej karierze. Niby osiągnęła dużo, ale nie jest z siebie zadowolona. Rodzice są z niej dumni, a ona ma wrażenie, że ich oszukuje, że nie znają jej prawdziwej sytuacji. Prowadzi ascetyczny i samotniczy tryb życia. Stara się być jak najbardziej korekt i na czasie. Dlatego zatrudnia do pomocy w domu imigrantkę z Mauritiusa, chociaż żadna pomoc nie jest jej potrzebna. Traktuje to w kategoriach aktywistycznych. Z tego samego powodu za darmo prowadzi starania o zalegalizowanie pobytu jej i jej rodziny. Nie chcąc w niczym urazić młodej kobiety, daje sobą manipulować. Zaczyna się między nimi toczyć dziwna gra, w której to mecenas Susane jest tą słabszą stroną. Może dlatego, że chociaż coś osiągnęła, wprawdzie nie tak dużo, jak by chciała, ale jednak, wciąż czuje się bardzo niepewnie. 

Jej historię poznajemy za pośrednictwem trzecioosobowego narratora w bardzo specyficzny sposób. Fakt, że nigdy nie dowiemy się, jak ma na imię bohaterka, a narrator mówi o niej zawsze mecenas Susane, sprawia, że obserwujemy ją niczym jakiś obiekt, z dystansu. Mnie ten zabieg kojarzy się z narracją w filmach przyrodniczych. Taki sposób opowieści sprawił, że nie potrafiłam złapać kontaktu z bohaterką. Nie współczułam mecenas Susane, za to  irytowały mnie jej postawa i nijakość. Ale czy można traktować ją jak bohaterkę z krwi i kości? Dla mnie jest raczej figurą uosabiającą kobietę, która wspięła się w hierarchii społecznej, ale nadal czuje się niepewnie i stale jest gdzieś pomiędzy. Nie przynależy już do świata rodziców, czuje się w ich domu wyobcowana, ale nie nawiązała kontaktów ze swoim nowym środowiskiem. Drażni mnie też sposób przedstawienia jej konfliktu z rodzicami. Właściwie o co się kłócą? Co tak bardzo rozkminiają? W ogóle mam takie wrażenie, jakby ta powieść zawieszona była gdzieś pomiędzy realizmem, a ... no właśnie czym? Nawet nie bardzo umiem to nazwać. Teraz przychodzi mi do głowy termin przypowieść. Więc może moje zdroworozsądkowe pytania i wątpliwości nie mają w tym wypadku racji bytu? Dlaczego na przykład bohaterka nie próbuje zapytać męża morderczyni, gdzie mieszkał w dzieciństwie? Jego odpowiedź mogłaby od razu rozwiać jej wątpliwości, nie musiałaby dręczyć swymi pytaniami matki.

Drugi temat, który mnie wydał się już przemielony na dziesiątą stronę, to historia morderczyni. Dlaczego zabiła swoje dzieci, które przecież kochała? Nie, to nie jest rodzina patologiczna. Ona była nauczycielką, dopóki nie urodziła pierwszego syna, jej mąż wykłada na uczelni. Mieszkają w eleganckim mieszkaniu, niczego im nie brakuje. Jak łatwo się domyślić, dostajemy tu oczywiście historię nieudanego małżeństwa, chociaż pozornie wszystko gra, rezygnacji z własnych ambicji, także awansu społecznego, udręczenia macierzyństwem, udawania. Każde z małżonków coś gra przed drugim, żadne nie jest szczere. Czasem myślałam, że może wystarczyłaby rozmowa, aby uniknąć nieporozumień, ale historia zmierza w innym kierunku. Mąż oczywiście okazuje się tyranem i psychicznym przemocowcem. To prawda, że wiele jest takich związków, sama znam podobne, strasznie mnie zawsze irytuje, kiedy kobieta pozwala robić z siebie służącą własnej rodziny, więc temat jak najbardziej ważny, problem w tym, że tutaj dostajemy wszystko kawa na ławę. Czytając opowieść żony, a potem wersję męża, myślałam sobie - no nie, znowu, ile można. Jakoś nie ma w tym żadnej finezji, wszystko podane jest na tacy.

Teraz, kiedy redaguję moją notkę, nasunęła mi się jeszcze jedna możliwa interpretacja powieści Marie NDiaye. Mamy tu trzy bohaterki, dwie reprezentują stary, syty świat, trzecia nowy, który dobija się do Europy. Wszystkie marzą o awansie społecznym - mecenas Susane i jej klientce się udało, ale nie są szczęśliwe, ta trzecia dopiero o ten awans walczy. One wydają się być pogrążone w marazmie, jakby wyczerpała je droga, którą przebyły, a może są rozczarowane osiągniętym celem i nie mają pomysłu, co dalej. Ona jest pełna wigoru, wie, czego chce i potrafi każdego owinąć sobie wokół palca. Nie, wcale nie jest sympatyczna. A więc może jest to opowieść o zmierzchu naszego świata?

Jak widać, mam z tą powieścią problem. Wciąga i irytuje jednocześnie, skłania do rozmaitych refleksji, porusza ważne tematy, ale w sposób, który mnie drażnił. To mój odbiór, bo recenzje ma bardzo dobre. Opinie czytelniczek i czytelników na rozmaitych portalach, gdzie z ciekawości zajrzałam, raczej też.     

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty