Grzegorz Łyś "Dzikie żądze. Bronisław Malinowski nie tylko w terenie"

Kiedy półtora roku temu ukazała się bardzo chwalona książka

Grzegorza Łysia "Dzikie żądze. Bronisław Malinowski nie tylko w terenie" (W.A.B. 2021), pomyślałam, że chętnie bym po nią sięgnęła, ale biografia Malinowskiego to nie mój priorytet, więc z braku czasu na wszystkie lektury, na które miałoby się ochotę, nie wpisałam jej na listę książek oczekujących. Ale kilka miesięcy temu przeczytałam "Witkacego i kobiety. Harem metafizyczny" Małgorzaty Czyńskiej, gdzie Malinowski trochę się pojawia, a ostatnio szczególnie zelektryzowała mnie wiadomość o tym, że Karakter wydaje powieść Agnety Pleijel "Lord Nevermore" w nowym tłumaczeniu Justyny Czechowskiej. Zanim przeczytam książkę szwedzkiej pisarki, której bohaterowie wzorowani są na Witkacym i Malinowskim, postanowiłam sięgnąć po biografię tego ostatniego pióra Grzegorza Łysia. Natychmiast też wpisałam na wspomnianą listę niedawno wydaną książkę o Stanisławie Witkiewiczu, ojcu Witkacego.

I jak to zazwyczaj mam z biografiami, znowu dokonałam wielkiego odkrycia. No bo co wiedziałam o Bronisławie Malinowskim? Że przyjaźnił się z Witkacym, że w dramatycznym dla niego okresie po samobójczej śmierci narzeczonej zabrał go ze sobą na wyprawę na wyspy Oceanii - jestem prawie pewna, że nie bardzo miałam świadomość, iż konkretnie chodziło o Trobriandy - no i że napisał "Życie seksualne dzikich". Tyle. Myślę, że nie stanowię wyjątku. Jak zauważa Grzegorz Łyś, większość z nas nie ma pojęcia, jaką rolę w światowej antropologii odegrał Bronisław Malinowski. Jesteśmy dumni z Marii Skłodowskiej-Curie, a z jego znaczenia nie zdajemy sobie sprawy. 

Autor odtwarzając krętą i nieoczywistą drogę na naukowy szczyt bohatera swojej książki, pokazuje, jakim przełomem w antropologii w tamtym czasie było to, co zrobił Malinowski. Po pierwsze badania terenowe. Dziś to oczywistość, ale wtedy naukowcy zajmujący się tą dziedziną nie ruszali się zza biurek. Swoje teorie na temat innych społeczeństw snuli na podstawie doświadczeń misjonarzy, kupców, urzędników kolonii. Autor "Złotej gałęzi", uznany wtedy antropolog James Frazer, zapytany o to, czy odwiedził społeczności, o których pisze, odparł z dumą, że nie. Jego najdalsze podróże to Grecja i Włochy. To tę książkę przeczytał student Bronisław Malinowski, to ona stała się jedną z podwalin jego późniejszych zainteresowań, do których droga była jednak bardzo kręta i wcale nieoczywista, to on w końcu dokonał symbolicznego ojcobójstwa na jej autorze. W książkach i artykułach, które były rezultatem jego kilkuletnich badań terenowych na Trobriandach, stanął po stronie tych nielicznych, którzy kwestionowali teorię ewolucjonizmu głoszącą, że prymitywne ludy to relikt ewolucji, skamielina w ewolucyjnym łańcuchu, i późniejszą nieco teorię dyfuzjonizmu (rozprzestrzenianie się  kultury na inne obszary z jednego lub zaledwie kilku centrów). Uważał, że badane przez niego dzikie ludy, mają swoją kulturę, inną niż ludzie biali, ani lepszą, ani gorszą, i nie można patrzeć na nią przez pryzmat białego człowieka. Poza tym stał się jednym z twórców antropologicznej teorii funkcjonalizmu głoszącej, że każde zjawisko kulturowe ma jakąś funkcję istotną w systemie społecznym. Jak pisze autor jego biografii, stworzył pierwszy w historii nauki kompletny i do dziś najdoskonalszy opis pierwotnej społeczności plemiennej.

Grzegorz Łyś pokazuje też kontrowersje, jakie pojawiły się wokół Bronisława Malinowskiego, szczególnie, kiedy w latach sześćdziesiątych, długo po jego śmierci (1942), odkryto  dziennik nieprzeznaczony do druku. Kiedy decyzją żony został wydany w obszernych fragmentach, wywołał skandal, bo obrońca praw i tradycji dzikich w prywatnych notatkach bywał rasistą, zwolennik uprawnienia kobiet męskim szowinistą, a empatyczny badacz społeczny okazał się skrajnym egocentrykiem. Wielu jego dawnych uczniów odcięło się od niego. Z jednej strony pisał o Trobriandczykach: Oto nasi bracia. Mają kulturę podobnie jak my, niekiedy fascynującą. Chociaż ich kultura różni się od naszej, są tacy sami jak my. Z drugiej w swoim dzienniku w czasie pobytu na Cejlonie w drodze na Trobriandy zanotował: Czarne małpy udające Europejczyków w tramwaju dają mi poczucie wyższości rasy białej. Ale mniej więcej w tym samym czasie, kiedy wyszedł dziennik, odkryli go dla siebie postmoderniści i na nowo zainteresowano się jego dorobkiem. Jeszcze później, bo w latach siedemdziesiątych, na Trobriandach pojawili się turyści, dzieci rewolucji seksualnej. Zwabiła ich tam oczywiście najbardziej chyba znana jego książka "Życie seksualne dzikich".  Obrońcy Malinowskiego wskazują, że dziennik służył mu do wiwisekcji, a profesor Tokarska-Bakir uważała, że był dowodem jego depresji i rodzajem terapii. Wytykano mu też, że jego badania służyły państwom kolonialnym, szczególnie Imperium Brytyjskiemu. Autor twierdzi, że  badacz nie był apologetą kolonializmu, krytykował ingerencję państwa w życie tubylców. 

Bronisław Malinowski jawi się jako postać bardzo skomplikowana, pełna sprzeczności, zmagająca się z lękami, słabościami, niedoskonałościami, problemami ze zdrowiem. Klął, był snobem, prowokatorem, uwielbiał, kiedy go podziwiano, świadomie budował swoją legendę jako króla antropologii. Jednocześnie to ciepły, wrażliwy człowiek, pamiętał o bliskich, pomagał im, kiedy tego potrzebowali. Miał liczne grono oddanych zwolenników i uczniów, którzy go uwielbiali, inni jednak nie lubili go i dyskredytowali jego dorobek naukowy.  Angażowanie się w politykę od czasów młodości było mu obce, nie walczył w żadnej z wojen. W pierwszej, bo właśnie wtedy prowadził swoje badania na Trobriandach i nie przyszło mu nawet na myśl, aby je przerwać i zaciągnąć się na przykład do legionów. To między innymi z powodu tej apolitycznej postawy przyjaźni Bronia i Stasia, jeszcze  w czasach zakopiańskich, sprzeciwiał się ojciec tego ostatniego, szczery patriota. Osobna historia to związki Malinowskiego z kobietami - uwielbiał pakować się w sytuacje skomplikowane, w trójkąty. Uczuciowe burze długo nadawały sens jego egzystencji. Były przyczyną moralnych rozterek, cierpień, ale i ekscytacji.  Autor biografii skłania się ku stwierdzeniu, że miał też skłonności homoseksualne, które tłumił. To kolejny powód, dla którego nie przepadał za nim ojciec Witkacego. Podobne obawy, że uwiedzie ich syna, żywiła jego żona.

Bardzo ciekawe są rozdziały opowiadające o młodości Malinowskiego, szczególnie o jego związkach z Zakopanem, trudnej przyjaźni z Witkacym i Leonem Chwistkiem, ich wędrówkach po Tatrach i zażartych sporach światopoglądowych oraz dyskusjach. To w tamtym okresie autor biografii dopatruje się podwalin pod jego późniejsze zainteresowania. Przyjaciele byli świadkami różnego podejścia do sfery seksualnej. Z jednej strony dulszczyzna, hipokryzja i tabu. To świat mieszczański. Z drugiej swoboda i rozpusta w kurorcie, jakim stało się Zakopane. Na czas pobytu tam ci sami mieszczanie zawieszali normy społeczne obowiązujące w tej sferze życia. Z trzeciej strony swoboda artystów Młodej Polski, Przybyszewski i do tego pierwotny seks góralski. Na to wszystko napatrzył się młody Bronio. Grzegorz Łyś twierdzi, że bez Młodej Polski i bez Zakopanego nie byłoby Malinowskiego badacza. Wskazuje jeszcze jedną inspirację dla jego metody naukowej - badań terenowych. W taki sposób pracował jego ojciec, Lucjan, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, językoznawca, badacz dialektów śląskich i folkloru. Na całe miesiące znikał w Beskidzie Śląskim, zbierając materiały do swojej pracy. Czasem w tych wyprawach towarzyszył mu syn. Stosunek do ojca i matki to kolejny ważny wątek w biografii Malinowskiego.

Takich wątków jest w tej niezwykle ciekawej książce bardzo dużo. Zachęcam do lektury i odkrycia ich. Nie sposób oddać skomplikowanej postaci Bronisława Malinowskiego i jego pokrętnej drogi do naukowej kariery w tej krótkiej notce. Zresztą nie o streszczenie tu chodzi, a o lekturową inspirację.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty