Powiedzieć, że literatura fantastyczno-naukowa nie leży w sferze
moich zainteresowań, to nic nie powiedzieć. Po prostu jej nie lubię, podobnie jak fantasy i w mniejszym stopniu groteski. Ale trochę głupio przynajmniej nie spróbować twórczości Stanisława Lema. Dlatego co jakiś czas sięgam po jedną z jego książek. Pierwsze były chyba "Dzienniki gwiazdowe", które poleciła mi dawno temu pewien bliski mi wówczas miłośnik pisarza. Potem "Powrót z gwiazd", kilka opowiadań z "Bajek robotów" i z "Cyberiady". Wreszcie stosunkowo niedawno zachwyciłam się "Solaris", do której to powieści przymierzałam się od dawna, ale jakoś się nie składało, a wreszcie złożyło się po obejrzeniu jej teatralnej adaptacji. W tym kontekście nie dziwi, że nie zainteresowałam się aż tak bardzo, aby po nią sięgnąć, wydaną w 2017 roku biografią pisarza pióra Wojciecha Orlińskiego. Wysłuchałam tylko kilku bardzo ciekawych rozmów z jej autorem, ale to tyle. Jednak kiedy kilka lat później ukazała się książka Agnieszki Gajewskiej "Stanisław Lem. Wypędzony z Wysokiego Zamku. Biografia" (Wydawnictwo Literackie 2021), postanowiłam ją przeczytać. Może dlatego, że więcej się o niej mówiło? Miała na ogół bardzo dobre recenzje, a w rezultacie została nominowana do Nike i zdobyła Nagrodę Literacką Gdynia w kategorii esej. Decyzja okazała się trafna - połknęłam ją niemal jednym tchem.Kiedy niedawno opowiadałam znajomym, że przeczytałam biografię Lema, zdziwili się. Dlaczego? Bo życie pisarza wydało im się znane i niespecjalnie interesujące. Zapytali mnie, czy dowiedziałam się czegoś nowego. Nie, wcale nie zaskoczyła mnie ta wypowiedź w ustach ludzi czytających, a nawet zajmujących się literaturą zawodowo, bo i ja myślałam podobnie, oczywiście zanim zabrałam się za książkę. Wiadomo, Lem wielkim pisarzem był, urodził się we Lwowie, skończył medycynę, potem zaczął pisać, mieszkał w Krakowie, przez jakiś czas w Austrii, był ateistą, miał żonę i syna. I wszystko jasne. Im głębiej wchodziłam w książkę Agnieszki Gajewskiej, tym bardziej przekonywałam się, że to pozory - Lem stanowił dotąd tylko jakąś plamkę w obszarze mojej wiedzy. Nie da się przecież sprowadzić życia człowieka do tych kilku informacji. Bardzo często podobnie mam z innymi biografiami. Niemal zawsze odkrywam cały ocean ciekawych informacji. Co w takim razie znalazłam w opowieści o życiu Stanisława Lema?
Po pierwsze okres lwowski, a szczególnie jego okupacyjne przeżycia i ich konsekwencje, które odcisnęły się na losie pisarza. Wprawdzie coś już na ten temat wiedziałam z wywiadów, których udzielał Wojciech Orliński, ale to były tylko strzępki, urywki, tym razem weszłam w to głębiej. Teraz nie jest już tajemnicą, że pisarz urodził się w żydowskiej rodzinie Lehmów, bo tak brzmiało ich nazwisko, które dopiero po wyjeździe ze Lwowa przybrało znaną nam formę. Jego rodzice nie byli Żydami religijnymi. Do wybuchu wojny wiódł Lem wygodne życie dziecka i młodzieńca z dobrego, mieszczańskiego domu. Wprawdzie nie byli rodziną bardzo zamożną, ale ojciec lekarz mógł zapewnić żonie i synowi wygodną egzystencję. Potem Lem był świadkiem i uczestnikiem dramatycznych wydarzeń, jakie rozegrały się we Lwowie w czasie niemieckiej okupacji, ukrywał się on i ukrywali się jego rodzice, często musieli zmieniać kryjówki. Ocaleli z Zagłady, ale większość ich krewnych zginęła. Odetchnęli, kiedy Lwów został wyzwolony spod niemieckiej okupacji. Ale tamte przeżycia, strach, pogromy, obrazy stosów zmasakrowanych trupów, które miał w pamięci, i wyjazd ze Lwowa położyły się cieniem na jego życiu. Tęsknił za swoim miastem rodzinnym do śmierci, ale nigdy nie odważył się pojechać ani tam, ani do Ukrainy mimo licznych zaproszeń. Przejmujący jest list, który napisał już z Krakowa do swojego kuzyna Władysława Hemara.
Piszę chaotycznie. Ale to naprawdę za wielkie wymaganie, żeby pisać o tym, co było. Trzeba jakoś omijać, ostrożnie dobierać słów, bo znowu się zbudzi. Obecnie szukam drogi do samego siebie, jakże mam ją znaleźć do innych?
Ratunkiem stało się pisanie. Echa tamtych przeżyć po wielu latach pobrzmiewają w innym liście pisanym do jednego z tłumaczy.
Bardzo długo nie śmiałem zdecydować się na posiadanie dziecka (...), bo też świat wydaje się na ogół miejscem b. kiepsko urządzonym na przyjęcie ludzi, szczególnie kiedy miało się właśnie takie doświadczenia, które stały się naszym udziałem. Ale cóż - jest czas umierania i czas życia.
Ze strachu starannie ukrywał swoje pochodzenie, ale demony odżyły w Marcu 1968 roku. W tamtych wojennych doświadczeniach można doszukiwać się przyczyn nawracających okresów nigdy niezdiagnozowanej depresji i ostrożnej postawy politycznej. Pisarz panicznie bał się, że bezpieka wyciągnie na światło dzienne jego pochodzenie, dlatego niechętnie wypowiadał się na tematy polityczne, nie angażował się w protesty, nie podpisywał żadnych listów napisanych przez opozycję ani apeli. Swoje myślał, ale dzielił się refleksjami tylko z najbliższymi przyjaciółmi. W korespondencji też musiał być ostrożny, bo miał świadomość, że jego listy mogą być czytane przez niepowołane osoby. Dopiero kiedy wyjeżdżał za granicę w tym, co pisał z wolnego świata mógł być szczery. Jego ostrożna postawa wynikała także z obsesji, że musi zarabiać - z wojennych doświadczeń wyniósł przekonanie, że pieniądze mogą uratować życie. Dlatego wolał się nie wychylać, aby nie zostać objętym zakazem druku. Poza tym był przekonany, że protesty niczego nie zmienią. Podziwiał swojego przyjaciela, też pisarza, Jana Józefa Szczepańskiego, który przyjął inną postawę, za co zapłacił właśnie takim zakazem.
Zupełnym zaskoczeniem była dla mnie pisarska droga Lema. Odkąd pamiętam przecież wielkim i sławnym autorem był. Jakoś nie miałam świadomości, że jego najważniejsze powieści powstały stosunkowo wcześnie do roku 1968. Potem zmagał się z licznymi rozczarowaniami gatunkiem literackim, którym się parał, kryzysami twórczymi, metodą pisania (wiecznie niszczył i palił swoje rękopisy, zaczynał od nowa), nawałem rozmaitych drobnych prac oraz zleceń - felietonów, esejów - i obowiązków związanych z korespondencją oraz obsługiwaniem swojej twórczości, jednym słowem z tym wszystkim, co powinien robić za niego sekretarz, którego zatrudnił dopiero w latach dziewięćdziesiątych. Czuł się niedoceniany, szczególnie w Polsce, długo najbardziej popularny był w Związku Radzieckim. Kiedy przyszła prawdziwa sława, nie zawsze potrafił się nią cieszyć - przeszkodę stanowiły nawracające stany depresyjne, alienacja, poczucie osamotnienia, rozczarowanie światem, pesymizm i stan zdrowia. Zawsze drażliwy na swoim punkcie z czasem coraz gorzej znosił krytykę, a jego przekonanie o swojej racji i apodyktyczność rosły. Zdecydowanie nie był łatwym człowiekiem.
Zaskakująco współczesne są jego przemyślenia na temat Zachodu, do jakich skłaniały go obserwacje poczynione w czasie wyjazdów. Już wtedy krytykował zachłyśnięcie się ZSRR, za to niewspółmierne atakowanie Stanów i nadmierny konsumpcjonizm. Po 1989 roku szybko rozczarował się polską rzeczywistością. Zajmował zdecydowane stanowisko w kwestiach takich jak aborcja, prawa kobiet, zwierząt, klimatu, wpływu Kościoła na życie ludzi i państwo, brunatnienie Polski. Dziś z takimi poglądami stałby zdecydowanie po lewej stronie. No i byłby jeszcze bardziej przerażony.
Warto sięgnąć po książkę Agnieszki Gajewskiej. Jest w niej oczywiście znacznie więcej, choćby cała sfera jego zainteresowań filozoficznych i naukoznawczych. Po lekturze nabrałam wielkiej ochoty na sięgnięcie po kolejne utwory Lema, bo autorka poświęca im sporo miejsca, o czym nie wspomniałam. A gdybym miała więcej czasu, z ciekawości przeczytałabym biografię pisarza pióra Wojciecha Orlińskiego. Tak dla porównania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz