Najnowsza powieść Zyty Rudzkiej "Ten się śmieje, kto ma zęby"
(W.A.B. 2022) pojawiła się niemal we wszystkich topkach, jakie powstają pod koniec roku. Oczywiście tych, które czytałam, a bardzo lubię takie zestawienia. Ponieważ kilka lat temu zachwyciłam się przedostatnią książką autorki, "Krótka wymiana ognia", więc stało się dla mnie oczywiste, że muszę sięgnąć także po tę najnowszą w dodatku tak bardzo wychwalaną. Recenzenci zwracają uwagę na jej niezwykły język, więc tym bardziej nie mogłam się doczekać lektury. Dobrze pamiętałam mistrzostwo stylu "Krótkiej wymiany ognia", które wyniosło opowiadaną historię na wyżyny. Bo przecież może najważniejsze jest właśnie to, jak się opowiada. Język potrafi sprawić, że najbanalniejsza opowieść stanie się wybitna. Wszak wszystko już było. Ale do rzeczy. "Ten się śmieje, kto ma zęby" to rzeczywiście powieść bardzo dobra, ja jednak wyżej stawiam "Krótką wymianę ognia". Już wyjaśniam dlaczego.Po pierwsze język. Jest rzeczywiście znakomity. To monolog bohaterki, Wery, świeżej wdowy po Dżokeju, fryzjerki męskiej, kobiety, która w młodości przybyła do miasta ze wsi, nie ma żadnego wykształcenia, nawet dyplom zaświadczający o fryzjerskim fachu kupiła na bazarze. Opowiada mieszaniną gwary, języka potocznego, mówi barwnie, soczyście, dosadnie, ironicznie i ze swadą, nie stroni od wulgaryzmów i dosłowności. Ma do siebie dystans. Wypisałam sobie mnóstwo celnych, pysznych cytatów, przytoczę tu kilka, aby pokazać, na czym polega językowe mistrzostwo Zyty Rudzkiej.
Nie utknę we wdowie. / Usługi dla ludności zmarłej. / Wzajemność uczucie nieproste. / I boga się nie boję. Nawet jak bóg istnieje, bo się nie upieram w sprawie bezbożności całego kosmosu. Jakby bóg mi się trafił, stracha nie mam. / Jakbym miała koniak, to po co mi mąż? / ... na miłość szło. / Są takie, co oblewają się wdowieństwem jak wrzątkiem. Ja do nich nie należę. / Po to ślubu nie braliśmy, żeby się dwa razy w tygodniu żegnać na zawsze. / Nie miał talentu do życia. Umieranie lepiej mu szło. / ... szybko uśmiech schowała, śmierć dżokeja stała przy nas. / Jak ktoś nie ma talentu do życia, w sprawie śmierci nie umie się zachować. / Hardo na mnie patrzyła. Wdowiła się. / ... była ubrana w czerni wygórowanej cenowo.
Gdyby ta powieść została zekranizowana i zdobyła widownię, jestem pewna, że te i inne powiedzonka weszłyby w językowy krwioobieg. No ale niestety literatura nie ma takiej siły przebicia, jaką miewa kino. Dlaczego wobec tego narzekam? Bo język "Krótkiej wymiany ognia" był jeszcze wspanialszy, po prostu brawurowy. Tu mamy opowieść stylistycznie jednolitą, tam języków było wiele - od fragmentów poetyckich, przez fragmenty kolokwialne, językowe kalki, po język sceniczny. Nie będę się powtarzać, kto ciekaw, niech zajrzy do tego, co pisałam, link podałam we wstępie. A jeszcze lepiej sięgnąć do źródła, czyli do tamtej powieści.
Po drugie bohaterka. Doskonale rozumiem, co w niej może zachwycać. Wera łamie wszelkie tabu. Chociaż po stracie zakładu fryzjerskiego, co stało się z powodu przetargu ogłoszonego przez miasto na zajmowany przez nią lokal, nie pomogła pikieta urządzona w jej obronie przez miejskich aktywistów, znalazła się w trudnej, ba, beznadziejnej, sytuacji materialnej, nie poddaje się. Od tamtego czasu utrzymuje się z handlowania na bazarze - sprzedaje wszystko, na co może znaleźć się kupiec. Meble, naczynia, ubrania. Rzeczy zgromadzone w jasnym czasie, jak mówi. Mimo to nie uważa się za przegraną, nie narzeka, z ufnością i ciekawością patrzy w przyszłość. Nawet teraz, kiedy została wdową i kiedy nie tylko z tego powodu jest bardzo samotna. Nie zamierza się samotności i wdowieństwu poddawać, we wdowieństwo owijać. Może nawet odetchnęła z ulgą - Dżokej swoją śmiercią uwolnił ją od siebie. Chce go jednak godnie pochować, dlatego za wszelką cenę musi zdobyć dla niego porządne, koniecznie białe, buty do trumny. Ale to nie wszystko.
Wera bezpruderyjnie opowiada o swoich seksualnych potrzebach. O Dżokeju, kochanku i kochankach. Tak, kochankach. Trudno powiedzieć, w jakim dokładnie jest wieku, na pewno bliżej jej do starości niż do młodości, a jednak nadal seks ją kręci i nie zamierza ze swoich potrzeb rezygnować. Nie jest też żadną pięknością, żadną smukłą laską. Przeciwnie - jak sama mówi ma cyc i tyłek jak globus. A jednak coś do niej ciągnie mężczyzn i kobiety. Może zwłaszcza kobiety. Swoje w życiu przeżyła, ale nie rozpamiętuje, jest energiczna, witalna, silna i kuta na cztery łapy. Stanowi przeciwieństwo wszystkich tych mimozowatych, złamanych, rozkminiających swoje niepowodzenia bohaterek, które rozpleniły się w literaturze najnowszej. Czy witalność i pęd do życia bierze się z jej prostoty?
Doceniam to wszystko i rozumiem, problem w tym, że jakoś nie potrafię jej polubić. Inaczej było z Romą, bohaterką "Krótkiej wymiany ognia", którą z Werą łączył wiek i seksualne potrzeby, ale wiele je też dzieliło. Roma czuła się staro, czuła się przegrana, czego nie można powiedzieć o Werze. Ona swój wiek i wygląd ma za nic.
A w tle jej historii są rozmaite plagi naszego świata. Bezwzględny kapitalizm, który wysysa ludzi, aby wyeksploatowanych wymienić na młode wilki, przemijanie, nierówności społeczne, melancholia. Wielu tu przegranych bohaterów, właśnie bohaterów. Bo w tej powieści to mężczyźni są słabi, nie wytrzymują konfrontacji z nowoczesnym, kapitalistycznym światem, a kobiety silne.
To naprawdę bardzo dobra powieść. A że trochę marudzę? Myślę, że te dochodzące zewsząd zachwyty zanadto napompowały moje oczekiwania. Stąd leciutkie rozczarowanie. Zaznaczam - leciutkie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz