Po lekturze "Lat" Annie Ernaux było dla mnie oczywiste, że sięgnę
po jej kolejną książkę - "Bliskich" (Czarne 2022; przełożyła Agata Kozak). To zbiór trzech krótkich próz - "Miejsce", "Pewna kobieta" i "Druga córka". Niecałe dwieście stron. Jeśli "Lata" zniechęciły kogoś bezosobową formą, a interesuje go temat "Bliskich", niech spróbuje po nich sięgnąć. Wprawdzie tutaj również Annie Ernaux operuje prostym, oszczędnym językiem, ale robi to zwyczajnie. Tym razem autorka nie ukrywa się za nieosobowymi formami, nie kreuje bohatera zbiorowego - jeśli opowiada o sobie, używa pierwszej osoby liczby pojedynczej, jeśli o ojcu czy matce, trzeciej, a do siostry zwraca się bezpośrednio. "Druga córka" ma formę listu skierowanego do starszej, niepoznanej, siostry. Ba, rodzice nigdy nie powiedzieli jej, że przed jej urodzeniem mieli córkę, która zmarła na dyfteryt. To był w rodzinie temat tabu.Ale pisząc o sobie i swoich bliskich, Annie Ernaux opowiada jednocześnie o ludziach, którzy mają podobne do niej doświadczenie, o ludziach wywodzących się z podobnego środowiska - z małego miasteczka z klasy ludowej - którzy awansowali społecznie - skończyli studia, przenieśli się do większego miasta, ale jednocześnie długo czuli się niezręcznie w nowym środowisku - gorsi, nie na miejscu, bali się, że popełnią jakąś gafę, która zdradzi ich pochodzenie. Czytałam o tym wcześniej u Didiera Eribona i Edouarda Louisa, ale Annie Ernaux była pierwsza, długo przed nimi.
Jednak prawdziwymi bohaterami "Miejsca" i "Pewnej kobiety" są ojciec i matka pisarki. Oni również społecznie wspięli się wyżej, chociaż skończyli edukację na szkole podstawowej. Awansem ojca była ucieczka od życia parobka do pracy w fabryce, a potem do pozycji właściciela niewielkiego sklepu połączonego z kawiarnią znajdującego się w robotniczej dzielnicy małego normandzkiego miasteczka. Chociaż nawet wtedy były okresy, kiedy musiał dorabiać, pracując fizycznie, a interes prowadziła żona.
Kiedy czytam Prousta czy Mauriaca, nie chce mi się wierzyć, że przywołują czasy, kiedy mój ojciec był dzieckiem. Scenerią jego dzieciństwa było średniowiecze.
Posiadanie takiego bieda interesu to pomysł matki, która nie chciała pracować w fabryce. Ojciec był bardziej pokorny, potrafił się pogodzić ze swoim miejscem w świecie, ona nie. To jedyny możliwy awans dla ludzi takich jak oni. Na więcej nie mogli sobie pozwolić. Awans okupiony wyrzeczeniami, ciężką pracą od rana do wieczora. Lękiem, że wygryzie ich konkurencja. I bolesną świadomością, gdzie znajduje się ta kawiarnia i ten sklep.
... była świadoma sytuacji: zarabiała na utrzymanie dzięki ludziom, którzy sami nie mogli się utrzymać.
Za wszelką cenę chcieli się odciąć od swojego wiejskiego pochodzenia, robili wszystko, żeby się nie zdradzić, co przejawiało się między innymi w języku, sposobie wysławiania się. Dlatego język stał się opresją dla ich córki.
Wszystko, co miało związek z językiem, stanowi w moich wspomnieniach powód do żalu i bolesnych szykan, o wiele bardziej niż pieniądze.
Szczególnie matka przywiązywała do tego wagę. Ona też, w przeciwieństwie do ojca, dużo i chętnie czytała.
Potem zrobili wszystko, aby ich córka wspięła się jeszcze wyżej.
Być może jego największy powód do dumy, a nawet uzasadnienie egzystencji: to, że należę do świata, który nim wzgardził.
Świadomie zdecydowali się na jedno dziecko, bo mogli mu dać więcej niż dwojgu czy trojgu. Dlatego Annie Ernaux miała poczucie, że urodziła się przez przypadek. Żyje, bo jej siostra umarła. Podobno była od niej grzeczniejsza (siostra, nie autorka), no i okoliczności jej śmierci sprawiły, że wyobraziła ją sobie jak małą świętą. A sama była zupełnie inna - zbuntowana i niewierząca.
... ty dobra córka, mała święta, nie zostałaś uratowana, ja diablica, jestem żywa. Więcej niż żywa, cudownie uzdrowiona.
Annie Ernaux miała poczucie, że skoro urodziła się dzięki śmierci siostry, a potem jeszcze sama nie umarła, chorując na tężec, to została wybrana. Zadawała sobie pytanie - do czego. Potem zrozumiała, że do pisania.
Nie piszę dlatego, że umarłaś. Umarłaś, żebym pisała, a to olbrzymia różnica.
Zastanawiała się też, dlaczego nigdy nie próbowała dowiedzieć się czegoś o siostrze. Rodziców bała się pytać, bo oni milczeli, nigdy nie powiedzieli jej oficjalnie o starszej córce. Ale dlaczego nie pytała kuzynek i ciotek? Dochodzi do wniosku, że wolała, nie wiedzieć, chciała, aby siostra stała się mitem. I jeszcze jedno pytanie - czy to dzięki tej śmierci była uprzywilejowana, mogła się uczyć, nie musiała pomagać w sklepie i kawiarni, bo stała się jedyną nadzieją rodziców, ich sukcesem i ich przyszłością?
Bardzo interesujący jest wątek postaw córki i matki oraz ich wzajemnych relacji. Annie Ernaux pisze o swoich ambiwalentnych odczuciach. Kochając, wstydziła się, że jej mama nie jest jak matki jej koleżanek wywodzących się z drobnomieszczańskich rodzin. Obie się buntowały, ale jakże inaczej. Bunt autorki to pogarda dla konwencji społecznych, praktyk religijnych i pieniędzy. Bunt matki to niezgoda na biedę - ciężka praca, zarabianie, aby nie być gorszą od innych.
Były takie momenty, kiedy w siedzącej naprzeciwko córce miała wroga klasowego.
Potem, kiedy matka po śmierci męża na pewien czas zamieszkała w domu córki i zięcia, odczuwała tam takie samo onieśmielenie, poczucie niższości i bycia nie u siebie, jak jej córka w czasach licealnych w domach lepiej urodzonych koleżanek. Czytając to, zastanawiałam się, czy podobnie czuła się moja babcia, mama mojej mamy, wiejska kobieta, w domu swojej wykształconej córki i wykształconego zięcia. A co czuła moja mama, urodzona na wsi, w swoich czasach licealnych i studenckich? A może w PRL-u było prościej, bo awans społeczny dotyczył wielu? Nigdy nie przyszło mi do głowy, aby o to pytać, a teraz to już niemożliwe.
Poruszająca jest też opowieść o chorobie i śmierci rodziców, szczególnie matki.
Jak widać, "Bliscy" to lektura bardzo inspirująca. Mam nadzieję, że za jakiś czas poznamy kolejne książki Annie Ernaux. Czekam niecierpliwie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz