Długo zbierałam się, aby sięgnąć po głośny debiut Doroty Kotas
"Pustostany" (Niebieska Studnia 2020). Muszę przyznać się do czegoś, do czego być może przyznawać się nie wypada - niechętnie sięgam po beletrystyczne debiuty. Zawsze mam obawy, że debiutancka powieść czy zbiór opowiadań to jednak ryzyko, coś nie do końca trafionego. Oczywiście wiem, że to nieprofesjonalne podejście i krzywdzące - w końcu każdy pisarz kiedyś musiał wydać swoją pierwszą książkę. Zdarzają się przecież debiuty dojrzałe, wiele jest mimo niedoskonałości interesujących. Do "Pustostanów" nie przekonały mnie nawet dwie nagrody, i to nie byle jakie, Conrada i Gdynia, plus nominacja do Nagrody Gombrowicza. Zdanie zmieniłam dopiero po wysłuchaniu wywiadu z autorką przeprowadzonego przez Michała Nogasia w gazetowym podcaście Radio Książki.Kiedy zaczęłam czytać, najpierw był zachwyt, a wszystko za sprawą języka i klimatu pierwszego opowiadania zatytułowanego Prolog? Najlepiej niech książka powie sama za siebie, więc na początek cytat.
A ja, kiedy zbiegam po schodach z pierwszego piętra, przekręcam dla sportu sparaliżowane gałki wszystkich drzwi po drodze. W ten sposób razem stwarzamy życie. My, którzy żyjemy. (...) Zmarli to moi ulubieni sąsiedzi. Pod drzwiami ich mieszkań, do których nikt już nie wchodzi - bo niby po co, a zresztą i tak nie ma nawet kluczy, żeby tam wejść - leżą wycieraczki nieocenionej jakości. (...) Czasami robię podmianę, kiedy moja wycieraczka jest zniszczona. I nikt nie ma nic przeciwko temu, bo dla zmarłych sprawiedliwość to w dużej mierze kwestia bez znaczenia. Często przychodzą też do nich listy, które otwieram i czytam, żeby się nie zmarnowały.
Mocne wejście w tę powieść nie-powieść, bo niby zbiór opowiadań, a właściwie epizodów, które tworzą jedną całość połączone osobą bohaterki-narratorki, kamienicą, w której mieszka, i miejscem - warszawskim Grochowem, szczególnie okolicami placu Szembeka. Cytat, który przytoczyłam, dobrze oddaje charakter tej prozy. Z jednej strony mocno zanurzonej w rzeczywistości, z drugiej od czasu do czasu skręcającej w stronę groteski, absurdu czy onirycznych scen. Ta rzeczywistość to kamienica, z której okien widać plac Szembeka na warszawskim Grochowie, kamienica, w której prawie nikt nie mieszka, bo większość lokatorów umarła. Narratorka z czułością i uwielbieniem skupia się na drobiazgach. Kieruje swój wzrok na kamienicę, opuszczone mieszkania, sprzęty, które zostały po zmarłych lokatorkach, dla niej stanowiące powód do zachwytu, prawdziwe skarby. Pisze także o handlarzach z placu, o ludziach, których spotyka na swojej ulicy, często drobnych pijaczkach i rozmaitych odmieńcach. To wszystko staje się przedmiotem jej namysłu, zadziwienia, zachwytu. Ale tak naprawdę to ona jest główną bohaterką "Pustostanów", to przez swoją wrażliwość i specyficzne patrzenie na świat przepuszcza otaczającą ją rzeczywistość.
Narratorka, w dużej mierze alter ego autorki, wypisuje się z wyścigu szczurów. Marzy o tym, aby pisać, ale chwilowo na przeszkodzie stoi brak pracowni. Tymczasem pracuje, kiedy już naprawdę musi, ima się najprzeróżniejszych zajęć, bywa, że porzuca je, kiedy się nimi znudzi, wynajmuje pokój w opustoszałej kamienicy, a kiedy właścicielka podnosi czynsz, zajmuje jedno z opuszczonych mieszkań. Jest minimalistką, niewiele posiada, swój dobytek może spakować do kilku reklamówek. Ma za to dużo wolnego czasu, który poświęca obserwacji otaczającego ją świata i zajęciom, które jakoś same wpadają jej w ręce, a które zwyczajnemu człowiekowi (Ale kto właściwie jest zwyczajnym człowiekiem?) mogą wydać się niepotrzebne, absurdalne albo bezsensowne. To jej sprawia radość. Egzystencja bohaterki wydaje się być jedną wielką improwizacją. Jeśli wstaje rano i nie wie, co ma zrobić na śniadanie, to postanawia od razu ugotować obiad, na który ma pomysł. W pierwszą niehandlową niedzielę kupuje sobie coś na jednym z portali. Nie żeby dotąd pasjami odwiedzała galerie handlowe w niedzielne przedpołudnia, tylko ot tak z przekory. Radość sprawia jej sam proces, samo dzianie się i dlatego nieważne jest, że leginsy, które ostatecznie kupuje, ani nie są jej przesadnie potrzebne, ani niespecjalnie grzeszą urodą. Innym razem postanawia sprzedać monety i roi sobie, ile za nie dostanie. Jeszcze kiedyś prowadzi korespondencję w imieniu zmarłej mieszkanki kamienicy. Tym zajęciom towarzyszy fantazjowanie, rodzaj dziecięcej naiwności i zabawy. Tak jest, kiedy wyobraża sobie, że podejmie pracę w kiosku Ruchu, o czym od dziecka marzyła. Tak, teraz wydaje mi się, że właśnie to postrzeganie świata trochę jak postrzega go dziecko jest jednym z kluczy do bohaterki. Podobnie pisze nawet o sprawach poważnych i nieprzyjemnych, bo i takie jej się przytrafiają. Czasem narratorka ucieka w świat nierealny, odkształca rzeczywistość, aby po chwili do niej wrócić.
Ale na końcu łyżka dziegciu. Z czasem zaczęłam się jednak trochę nużyć. Problem w tym, że opowiadania są nierówne. Obok świetnych, budzących zachwyt, co w dużej mierze jest zasługą języka, zdarzają się nieciekawe. Dzieje się tak, kiedy raptem język staje się zwyczajny i prosty, wtedy cała magia gdzieś znika. Tymczasem Dorota Kotas wydała już drugą książkę, "Cukry", która też zbiera raczej pozytywne recenzje. Ostatecznie postanowiłam, że ją przeczytam. Trochę z ciekawości, trochę zachęcona "Pustostanami".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz