Filmowe remanenty - "Berlin Alexanderplatz", "My dwie"

Rzadko zdarza się, abym tak długo nie była w kinie. Ostatni raz w czerwcu na koreańskim "Minari". Potem odbyłam wakacyjną podróż i żal mi było, za to bardzo, tylko jednego straconego filmu, niemieckiego (chociaż naprawdę to koprodukcja czterech państw) "Berlin Alexanderplatz". Ale kiedy wróciłam, jakoś trudno było mi wybrać się do kina, miałam głód czytania i domu, no i blogowe zaległości. Siedzieć trzy godziny w kinie jakoś nie miałam ochoty. Jednak wreszcie zmobilizowałam się i wybrałam się na dwa filmy, rzeczony "Berlin Alexanderplatz" i "My dwie". Ten pierwszy znakomity, żeby nie powiedzieć wybitny, ten drugi bardzo dobry. Oba niezwykle aktualne.

"Berlin Alexanderplatz" Burhana Qurbaniego, niemieckiego reżysera o afgańskich korzeniach, to film kompletny. Działa na emocje i zmysły, dźwiękiem i niepokojącym obrazem, aktorskimi kreacjami - nie pozwala o sobie zapomnieć. A jednocześnie bardzo ważne jest to, o czym opowiada, przekaz. Jakby tego było mało w warstwie treściowej można go rozpatrywać na kilka sposobów. Najprostszy - realistyczny. W takim ujęciu to opowieść o czarnym uchodźcy, imigrancie, Francisie, który po dramatycznej przeprawie przez morze trafia do Berlina. Obiecał sobie, że od tej chwili będzie dobrym człowiekiem. Co dotąd miał na sumieniu, tego widz dowiaduje się stopniowo. Ale jak być dobrym człowiekiem w złym świecie? To pytanie pada w filmie wprost i to nie raz. Ponieważ przebywa w Berlinie nielegalnie, wobec tego mieszka w jakimś okropnym miejscu, gdzie w wieloosobowej sali pełno takich jak on. Pracuje na czarno, wykonując ciężką robotę, skazany na kaprysy pracodawcy, narażony na deportację. Jakie szanse na normalne życie ma taki człowiek? Żyjący poza systemem? Ktoś, kogo oficjalnie nie ma? Oczywiście żadne. A przecież nie chce wiele - pragnie tego, co my. Dlatego nietrudno się dziwić, kiedy wybiera jedyną możliwą drogę, przestępczą. Tym bardziej, że jego nowy guru i szef, Reinhold, jako jedyny nie tylko wyciąga go z bagna, ale okazuje mu zainteresowanie. Francis wierzy, że staje się jego przyjacielem. Odtąd o jego duszę  będzie toczyć się gra pomiędzy Reinholdem, a kobietami, które pozna. Cały czas w tej opowieści mieszają się, jak wspomniałam, różne poziomy. Widz może szukać metafor i literackich tropów. Znajdziemy tu przede wszystkim motyw faustowski, ale także echa "Odysei" czy nawet "Boskiej komedii" - Francis przekracza kolejne kręgi przestępczego świata. Ale film Qurbaniego to także przypowieść opowiadająca o człowieku, który chcąc czynić dobrze, upada, podnosi się, znowu upada, szarpie się, walczy ze swoimi słabościami i przeciwnościami losu. Na to wprost wskazuje narracja prowadzona z offu spokojnym, hipnotyzującym kobiecym głosem, temu służą biblijne cytaty i chyba nie tylko biblijne. Temu służą również symboliczne sceny, ni to realistyczne, ni to oniryczne, przerysowane wizerunki bohaterów, od których nie można oderwać oczu, klaustrofobiczne wnętrza, często pogrążone w ciemnościach, atakujące widza obrazy i dźwięki. Niemal wszystko znajduje tu swoje wytłumaczenie jednocześnie w kluczu realistycznym i metaforycznym. Trzy godziny w kinie mijają, nie wiadomo kiedy, a o filmie trudno zapomnieć. Wciąż mam w głowie sceny i obrazy, hipnotyzujące twarze bohaterów. Dawno nie widziałam takiego filmu. Przemknął przez ekrany niemal niezauważony i chwała Nowemu Tygodnikowi Kulturalnemu, dzięki któremu o nim usłyszałam.

"My dwie" to obraz znacznie skromniejszy, ale też przejmujący, stawiający ważne pytania i bardzo dobry. To historia dwóch starszych kobiet, Niny i Mado, które od lat się kochają, ale swoją miłość ukrywają ze względu na tę drugą. Bo Mado ma dorosłe już dzieci, a do niedawna miała też męża, z którym nie była szczęśliwa. Córka i syn żyli jednak w przekonaniu, że matka poświęciła się dla rodziny i było jej z tym dobrze. Dla świata obie kobiety są sąsiadkami. Teraz Nina naciska, aby wreszcie po latach ujawniły najbliższym swoje uczucie i zamieszkały razem. Mado stale się waha, nie ma odwagi powiedzieć o tym  dzieciom. Sytuacja jednak nieoczekiwanie zmienia się diametralnie. Jak? Nie zdradzę, skoro dystrybutor też tego nie robi. Film balansuje pomiędzy prostotą realistycznej opowieści, poetyckością obrazu i niepokojącym nastrojem, który stopniowo narasta. Bo chociaż nie jest to thriller, troszkę w tym kierunku steruje dzięki  umiejętnie budowanemu napięciu, niedopowiedzeniom, atmosferze zagrożenia, stopniowemu odkrywaniu tajemnicy. No ale najważniejsze są tu pytania - czy dorosłe dzieci mają prawo tak bardzo ingerować w życie rodziców? Czy mogą ignorować ich uczucia i zamykać oczy na rzeczywistość? Historia opowiedziana w tym filmie dotyczy dwóch starszych kobiet, tymczasem jestem przekonana, że w Polsce podobne tragedie dotykają także ludzi znacznie młodszych. Bardzo dobry, bardzo ciekawy, intrygujący film.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty