Mikołaj Grynberg "Oskarżam Auschwitz. Opowieści rodzinne"

Właśnie przeczytałam zbiór rozmów Mikołaja Grynberga "Oskarżam Auschwitz.


Opowieści rodzinne" (Czarne 2014). Chyba bezpośrednim impulsem do lektury był wywiad z autorem. Ta książka to obcowanie z zupełnie nieznanym, innym światem, to odkrywanie białych plam, poznanie kompletnie odmiennych doświadczeń. Przecież tematyka Holokaustu nie jest mi obca, przecież czytałam dwie głęboko poruszające mikro powieści Lizzie Doron "Spokojne czasy" i "Dlaczego nie przyjechałaś przed wojną"  (polecam!!!) poruszające ten sam temat, a jednak muszę  przyznać się szczerze, że nie zdawałam sobie sprawy ze skali problemu. Powieść to powieść, a zebrane w jednym tomie dwadzieścia cztery rozmowy z przedstawicielami tak zwanego drugiego pokolenia Holokaustu przeprowadzane w ostatnich latach bombardują czytelnika z całą mocą. Drugie pokolenie, czyli dzieci ocalałych z Zagłady, Żydzi. Mikołaj Grynberg (rocznik 1966) jest jednym z nich. Od lat, można powiedzieć, że obsesyjnie, zajmuje się tą tematyką. Wydał między innymi "Ocalonych z XX wieku" i album fotograficzny "Auschwitz - co ja tutaj robię?". Dlaczego to robi? Żeby dać świadectwo, żeby o problemie mówić, a wreszcie, co wielokrotnie pojawia się w rozmowach zamieszczonych w jego ostatniej książce, aby spotkać takich jak on, braci i siostry połączonych wspólnym doświadczeniem, które innym niełatwo zrozumieć. Czytając, wielokrotnie miałam wrażenie, że dla rozmówców Grynberga te opowieści to jak wychodzenie z szafy. Szczególnie dotyczy to Żydów polskich, którzy swoje pochodzenie odkryli najczęściej jako ludzie dorośli. Inaczej ma się sprawa z Żydami mieszkającymi w Stanach czy w Izraelu (właśnie takie trzy grupy rozmówców wybrał sobie autor).

Jakie doświadczenia ich łączą? Co sprawia, że rozumieją się w lot, że są dla siebie jak bracia? Przede wszystkim to, że wychowywali się w dziwnych rodzinach. Rodzinach bez dziadków, ciotek, wujków, kuzynów. Rodzinach bez przeszłości. Jakby wcześniej nic nie było. Niektórzy dosłownie mówią, że w dzieciństwie mieli właśnie takie poczucie. Tylko oni i rodzice. Dopiero kiedy szli do szkoły, ze zdumieniem odkrywali, że świat wygląda inaczej. Zaczynali się dziwić i dręczyć rodziców pytaniami. Najczęściej napotykali na mur milczenia, czasem wydzierali opowieści, nie zdając sobie sprawy, na jakie cierpienie narażają rodziców. Ci, którzy odpowiedzi nie dostali, jako dorośli na własną rękę próbowali się czegoś dowiedzieć, często dopiero po śmierci rodziców. Wtedy odkrywali, że na przykład przed wojną ojciec miał inną żonę i dziecko. Uświadamiali sobie, że właściwie nie powinno ich być. Swoje istnienie zawdzięczają Zagładzie i przypadkowi, który ich rodziców ocalił z piekła. Ale byli też tacy, których zatruto Holokaustem. Zagotowałeś wodę, jak cię prosiłem? Nie? W Auschwitz już byś nie żył. Tu nikt cię siłą nie trzyma, to nie Auschwitz. W jednych domach panował emocjonalny chłód i szczególnie matki nie potrafiły wyjść ze skorupy, w której się skryły, w innych przeciwnie, nadopiekuńczość, obsesyjne telefony, stała potrzeba kontaktu. Często małżeństwa ich rodziców nie były szczęśliwe, bo zawarte w pośpiechu, zaraz po ocaleniu, z potrzeby bliskości, a potem nie wytrzymywały próby czasu, okazywały się pomyłką. Dwoje ludzi wyrwanych z piekła nie potrafiło normalnie żyć. Wbrew temu, czego można by się spodziewać, niewiele tu dramatycznych, nieludzkich, okrutnych holokaustowych opowieści. Zaledwie kilka. Albo rozmówcy niewiele wiedzą na ten temat, albo nie mówią. Jedni opornie przystępują do rozmowy z Grynbergiem, inni przeciwnie, chętnie opowiadają. I nie wszystko jest w tonacji czarnej. Zdarza się opowieść o miłości, o dobrym dzieciństwie, o niezwykłym życiu, zdarza się żart i śmiech. Na pewno to, co ich wszystkich łączy, to świadomość, że są inni, bo wychowali się w innych rodzinach.

Ale doświadczenia Żydów mieszkających w Polsce, w Stanach i w Izraelu są też zupełnie odmienne. Polscy Żydzi, o czym już wspomniałam, najczęściej nie wiedzieli o swoim pochodzeniu, było to przed nimi skrzętnie ukrywane w obawie przed nienawiścią, szykanami, niezrozumieniem. Wychowywali się w świecie bez Żydów. Kiedy odkrywali prawdę, bywało, że zaczynali interesować się żydowską kulturą, religią, obyczajami, zaczynali działać w żydowskich organizacjach, chodzić do synagogi, dzieci posyłali do żydowskiej szkoły. Oczywiście takich problemów nie mieli Żydzi amerykańscy. Ci od początku wiedzieli, kim są, a najczęściej mieszkali wśród swoich, bojąc się świata gojów. Kapitalnie opowiada o tym bohater "Kompleksu Portnoya" Philipa Rotha, o którym niedawno pisałam. Jeszcze inne jest doświadczenie Żydów izraelskich. Ci często spotykali się z pogardą tych, którzy do Palestyny przyjechali przed wojną. To swoisty rodzaj antysemityzmu, pogarda dla tych, którzy dali się jak barany prowadzić na rzeź. I jedni, i drudzy często nie potrafią zrozumieć swojego interlokutora. Jak możesz mieszkać w Polsce? Pytają. Uciekaj stamtąd. Radzą. Ale inni przyjeżdżają do Polski, nawet wielokrotnie.

Mikołaj Grynberg pyta, ale i sam musi odpowiadać na pytania, często zaczepne, agresywne. To rozmowa równego z równym, ludzi złączonych wspólnotą doświadczenia. Dzięki temu i on jest jednym z bohaterów swojej książki. Książki, którą trzeba przeczytać, bo otwiera oczy, pozwala dowiedzieć się i spróbować zrozumieć, nam, którzy wychowaliśmy się w normalnych rodzinach (a jeśli nienormalnych to inaczej).



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty