"Kobold" Radki Denemarkovej (Książkowe Klimaty 2019; przełożyły Olga Czernikow, Agata Wróbel) to mój kolejny nabytek po krakowskim Festiwalu Conrada. Rozmowa z pisarką, prowadzona przez Mariusza Szczygła, zrobiła nie tylko na mnie wielkie wrażenie. Dlatego od razu postanowiłam iść za ciosem i kupić jej dwie książki. Druga to "Przyczynek do historii radości". A przed laty czytałam "Pieniądze od Hitlera" - powieść, która poruszała między innymi niewygodny dla Czechów temat wypędzenia Niemców Sudeckich. Denemarkova jest specjalistką od tematów niewygodnych, wyciągania trupów z szafy. Pozwolę sobie zacytować ponownie wypowiedzi autorki, które przytaczałam w notce o "Pieniądzach od Hitlera". Nie chcę, żeby moje książki były deserem po kolacji. Chcę, żeby stanęły kością w gardle. I drugi cytat. ... współczesna literatura czeska nie dostrzega trupów, które naród czeski ukrywa w szafie. (...) A ja dokładnie się im przyglądam i przymierzam do ludzkich losów. I takie właśnie są książki Radki Denemarkovej - bardzo bolesne, niełatwe, nie dają o sobie zapomnieć.
Nie inaczej ma się sprawa z "Koboldem". Dawno nie czytałam powieści tak dołującej, tak pozbawionej nadziei. Powieści, która momentami odpycha i irytuje, ale z drugiej strony magnetycznie niemal przyciąga i nie pozwala przerwać lektury. To historia o przemocy trawiącej świat od dawna. Książka składa się z dwóch części, które podobno można czytać w dowolnej kolejności.
Pierwsza, znacznie dłuższa, zatytułowana O wodzie, jest też bardziej wymagająca w lekturze, bo nasycona metaforami i symboliką, jaką niesie woda. W planie realistycznym jest to historia rodziny skażonej przemocą w stopniu niewyobrażalnym. Zaczyna się kilka lat przed drugą wojną, kończy po roku 89, być może nawet współcześnie. To opowieść o Helli, czeskiej Żydówce z zamożnej rodziny, która zakochuje się bez pamięci, na swoje nieszczęście, w owym tytułowym Koboldzie. Już samo nazwisko jest symboliczne. Bo Kobold to złośliwy duszek, chochlik, karzeł, ale w znaczeniu przenośnym gnom, kreatura, monstrum. I właśnie to do tego drugiego znaczenia odwołuje się Denemarkova w swojej powieści. Bo Kobold to ekscentryk, dziwak, owładnięty rozmaitymi maniami, spryciarz i karierowicz, który zawsze potrafi się odpowiednio ustawić, wie, z której strony wiatr wieje. Jest miły i uprzejmy, powszechnie lubiany, ale w domu to tyran znęcający się nad Hellą i dziećmi. Sekunduje mu w tym matka. Hella jest nie tylko bita, ale również poniżana, wyzywana, znieważana i upokarzana, dręczona psychicznie. Dlaczego nie próbuje odejść? Ratować się? Bo z jednej strony go kocha, z drugiej zakładnikami Kobolda są dzieci. Jeśli ucieknie, nie zobaczy ich więcej. Los dzieci, szczególnie synów, nie jest lepszy. Są tresowane, karane, patrzą na upokorzenia matki. To wszystko nie pozostaje bez wpływu na ich życie, które też potoczy się tragicznie. Przemoc degraduje i niszczy. Uzależnia ofiary od kata. Radka Denemarkova pokazuje w swojej powieści mechanizmy, jakie jej towarzyszą. Obojętność i milczenie otoczenia, które wie, bo słyszy krzyki i awantury, widzi podbite oko czy siniaki, ale nie zauważa, nie wtrąca się. Kto nie zna ich bliżej, nie mieszka w tej samej kamienicy, ten sądzi, że są zwyczajną, kochającą się rodziną. Hella przed przemocą, poniżeniem i upokorzeniem chroni się w słowach. Na opakowaniach po mące i cukrze pisze krótkie wiersze w różnych językach. Niejasne, hermetyczne.
Jeżeli byłam w stanie wytrzymać to natężenie zła i beznadziei, to stało się tak dlatego, że pierwsza część powieści nasycona jest metaforą, symboliką, onirycznymi obrazami, fantastycznymi scenami, które co jakiś czas wybijają czytelnika z realistycznej narracji. Z jednej strony niekiedy mnie irytowały i drażniły, z drugiej pozwalały brnąć dalej. Wszystko kręci wokół żywiołu wody. Woda jest obsesją Kobolda, a potem staje się też obsesją Helli. To rzeka w niezwykły sposób ich połączyła i skazała na siebie. Jaką symbolikę niesie ten żywioł? Woda jest niezbędna do życia, ale symbolizuje też emocje - miłość i nienawiść. Hella kocha i nienawidzi jednocześnie.
Ale W wodzie to nie tylko kameralna historia Helli, Kobolda i ich dzieci. To także historia ich rodzin, którą stopniowo poznajemy. I rozważania o przypadku, o tym, jakie drogi prowadzą do spotkania, które całkowicie zmienia życie ludzi. Czasem przypadek przynosi szczęście. Taka była historia dziadków Helli. Ją zaprowadził w otchłań przemocy, nienawiści, upokorzeń. A przecież jej los mógłby potoczyć się zupełnie inaczej. Miała się kształcić, wyjść za mąż za kogoś zupełnie innego. Czy wtedy przeżyłaby Zagładę? Była wszak Żydówką, jej rodzice zginęli. Ocalił ją Kobold. Uciekła piekłu, aby trafić do piekła rodzinnego, z którego nie było odwrotu. A w tle przewija się dyskretnie naszkicowana historia Czech. Wojna, komunizm, transformacja. Też naznaczona przemocą.
Druga część, W ogniu, jest bardziej skondensowana, bardziej kameralna, niemal całkowicie realistyczna i chyba jeszcze bardziej chwyta za serce, przygnębia, przytłacza. To historia Justyny, nieślubnej córki Kobolda, którego nigdy nie spotkała. Justyna naznaczona jest podwójnie - biedą i kolorem skóry. Jej matka była Cyganką, co znajdzie swój tragiczny finał. Justyna, młoda wdowa, samotnie wychowuje dziewięcioro dzieci. Żyje z zasiłków, przesiedlona z powodu długów do nędznego lokalu zastępczego. Kocha swoje dzieci i stara się o nie dbać. Ale jej życie to ciężka, niemająca końca harówa, pogarda otoczenia i urzędników powołanych, o ironio, do tego, aby pomagać takim jak ona. Jest samotna i zdana właściwie tylko na siebie. Dźwiga nadludzki ciężar. Mierzy się z biedą, poniżeniem, pogardą i pracą ponad siły. Jakby tego było mało, wisi nad nią groźba, że bezduszni urzędnicy z opieki społecznej odbiorą jej dzieci, które kocha bezgranicznie. Każdy dzień to walka o przetrwanie, znoszenie pogardliwych spojrzeń i komentarzy, a przede wszystkim ciężka praca. Zawsze taka sama, a jej końca nie widać. I zmęczenie, zmęczenie, zmęczenie. Los Justyny mógłby się odmienić za sprawą sąsiada, który jest w niej zakochany. Ale nigdy tak się nie stanie, bo ona nie wie o jego miłości. A nawet gdyby się dowiedziała, pewnie nie potrafiłaby ani odwzajemnić tego uczucia, ani związać się z nim z rozsądku. Dlaczego? Bo jej sąsiad, pracownik zakładu pogrzebowego, to człowiek schorowany, niepełnosprawny, z wieloma defektami, mający problemy z wysławianiem się, sprawiający wrażenie człowieka upośledzonego intelektualnie, gruby, brzydki, powiedzmy wprost - o odrażającym wyglądzie. Na takich jak on wolimy nie patrzeć, a co dopiero z nimi rozmawiać. Kto znajdzie w sobie tyle hartu ducha, aby pod tą odstręczającą powłoką odkryć człowieka wrażliwego, mądrego, dobrego? Zresztą wcale nie mamy pewności, czy ta miłość nie jest obsesją, która mogłaby doprowadzić do tragedii. Historia tych dwojga wyrzuconych poza nawias nie ma prawa dobrze się skończyć. Jest przejmująca i tragiczna. Żadnej nadziei.
Radka Denemarkova pisze swoją powieść złością i pasją. Od czasu do czasu daje tym emocjom dojść do głosu w odautorskim komentarzu. Chłodnym, rzeczowym albo gniewnym, podszytym ironią. Dlatego na przykład obowiązki Justyny nazywa projektem, projektem, który się nigdy nie skończy. Za tym wszystkim kryje się chyba bezradność. Bo przemoc była, jest i będzie. Mimo trudu warto się zmierzyć z tą powieścią. Przecież literatura to nie tylko przyjemność i rozrywka.
PS. Na koniec coś na osłodę. Radka Denemarkova jest mistrzynią języka, a tłumaczki wydobyły jego piękno.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz