Dziś o dwóch filmach - przede wszystkim o debiutanckiej "Supernovej" Bartosza Kruhlika nagrodzonej w Gdyni i przy okazji trochę o brazylijskim "Niewidocznym życiu sióstr Gusmao", które widziałam przed tygodniem.
"Supernova" Bartosza Kruhlika to jeden z tych filmów, na który czekałam po gdyńskim festiwalu. Najpierw wokół obrazu wybuchła awantura, bo chciano go wycofać z konkursu mimo wskazania przez komisję selekcyjną, potem dostał nagrodę za debiut. To film gęsty od narastających emocji, a widz zaskakiwany jest zwrotami akcji i stale zmieniającą się perspektywą, z której ogląda zdarzenia. Niczym w greckiej tragedii zachowana zostaje jedność czasu, miejsca i akcji. Wszystko dzieje się w ciągu kilku godzin gdzieś na bocznej, wiejskiej drodze, na której dochodzi do tragicznego wypadku. Przyjeżdża karetka, radiowóz, pojawiają się pierwsi gapie - paru podróżnych, a potem mieszkańcy wioski. Przybyłym na miejsce policjantom wydaje się, że będzie to rutynowe zadanie. Tymczasem splot okoliczności sprawi, że sytuacja wymknie się spod kontroli. Rozpacz, wściekłość, nienawiść, gniew, chęć zemsty i wymierzenia sprawiedliwości, bezradność - takie emocje będą towarzyszyć nie tylko głównym bohaterom dramatu, ale też zebranym gapiom, którzy początkowo przyglądają się wszystkiemu z niezdrową ciekawością, w ruch idą smartfony, aby w miarę rozwoju wydarzeń wybuchnąć niekontrolowanym gniewem. Na naszych oczach tłum staje się groźny. Pięcioro policjantów, kilku strażaków, załoga karetki nie jest w stanie nad nim zapanować. Atmosfera się zagęszcza, widz stopniowo poznaje relacje między bohaterami, odkrywa ich tajemnice, rozumie, że znaleźli się w potrzasku. Jedna chwila, jeden tragiczny wypadek burzy ich spokój, plany, zagraża ich przyszłości, wywraca ich życie do góry nogami. Każdemu. A przecież wystarczyłoby, aby ktoś wyszedł później z domu, ktoś wyruszył wcześniej w drogę, żeby nie doszło do rodzinnej awantury, a przede wszystkim, aby kierowca nie jechał jak szalony i wszystko potoczyłoby się inaczej. Przypadek, splot nieszczęśliwych okoliczności, ale i niefrasobliwość kierowcy doprowadziły do tragedii.
W "Supernovej" jak w pigułce widać kilka problemów, które trawią polskie społeczeństwo. Alkoholizm, przemoc w rodzinie, wypadki drogowe spowodowane beztroską kierowców i bezkarność polityków, którym wiele, właściwie coraz więcej, uchodzi na sucho. Dopiero kiedy w ruch idą smartfony i na miejscu wypadku pojawia się lokalna telewizja, można mieć nadzieję, że sprawy nie uda się zamieść pod dywan. Przynajmniej przed opinią publiczną, bo jak potoczy się śledztwo, nie można być pewnym. Wystarczy przypomnieć sobie kilka do dziś niezałatwionych podobnych spraw, na szczęście o mniejszej wadze, aby nabrać wątpliwości. Dlatego trudno się dziwić, że rozjuszony tłum reaguje nienawiścią i wściekłością.
Film jest bardzo precyzyjnie zrobiony, atmosfera gęstnieje, sytuacja zmienia się i wikła coraz bardziej. "Supernova" nakręcona została niemal w poetyce dokumentu, bo z jednej strony Bartosz Kruhlik postawił na świeże twarze, najbardziej znany i rozpoznawalny jest Marcin Hycnar, z drugiej bardzo naturalnie brzmią dialogi - policjanci, strażacy i załogi karetek posługują się zawodowym slangiem. Im bliżej zakończenia, tym bardziej realistyczne ramy zaczynają być rozbijane przez metafizyczny wymiar, co moim zdaniem udaje się tylko częściowo. Świetna jest scena, najczęściej pokazywana na fotosach, kiedy grany przez Marcina Hycnara kierowca stoi na dachu samochodu otoczony przez tłum, natomiast nie przekonuje mnie to wszystko, co wiąże się z tytułem i samo zakończenie. Wiem, jakie intencje się za tym kryją - zamiast wielkiej apokalipsy, mała, rodzinna, gdzieś wydarza się tragedia, a w tym samym czasie gdzie indziej toczy się zwyczajne, szczęśliwe życie - ale jakoś się to nie klei. Mimo tego film robi duże wrażenie i trudno o nim zapomnieć.
Warto też wybrać się do kina na brazylijskie "Niewidoczne życie sióstr Gusmao". Trochę się wahałam, bo film zbiera różne recenzje, jednak postanowiłam zaryzykować i nie żałuję. Ta opowieść mimo nieco kiczowatego zakończenia, a mogło być jeszcze bardziej sentymentalne, pozostaje w pamięci. To historia dwóch sióstr wychowujących się w konserwatywnej rodzinie i takim społeczeństwie rozgrywająca się w latach pięćdziesiątych w Rio de Janerio. Mają swoje marzenia, chcą żyć po swojemu - jedna pragnie zostać pianistką, druga podąża za miłością. Ale ich życie nie potoczy się według takiego planu. Ukochany okaże się łajdakiem, a zamiast pianistycznej kariery będzie małżeństwo, dziecko i proza życia. Najgorsze jest jednak to, że siostry zostają rozdzielone i nic o sobie nie wiedzą. Film jest bardzo dobrze zagrany, ma nastrój, atmosferę, świetne zdjęcia, które oddają klimat miasta, no i historia, poza zakończeniem, jest ciekawie poprowadzona, a losy bohaterek przejmujące. Czas w kinie minął mi bardzo szybko. Moim zdaniem warto zobaczyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz