A było tak. "Miedziankę. Historię znikania" Filipa Springera (Czarne 2011) chciałam przeczytać od dawna. Co jakiś czas przy różnych okazjach przypominałam sobie o tym reportażu i niemal natychmiast zapominałam. Zawsze były jakieś pilniejsze lektury. Nie miałam jej nawet na żadnej z moich półek książek oczekujących na swoją kolej, ani na prawdziwej, ani na wirtualnej. Aż tu nieoczekiwanie, trochę przez przypadek w czasie tegorocznych wakacji razem z przyjaciółmi znalazłam się w Miedziance. Kiedy okazało się, że jesteśmy blisko, uprosiłam, abyśmy pojechali. Byliśmy tam może dwie, może trzy godziny, pokręciliśmy się, przestudiowaliśmy kilka tablic upamiętniających zniknięte miejsca, dwór, rynek, cmentarz, a potem poszliśmy do browaru na obiad i na piwo. Bardzo żałuję, że nie byliśmy odpowiednio przygotowani, aby zrobić spacer szlakiem wytyczonym przez nieistniejącą Miedziankę. Trudno, może za rok. Było oczywiste, że teraz muszę przeczytać książkę. Po powrocie do domu natychmiast kupiłam ebook i w niecałe trzy dni połknęłam. Nie dziwię się, że reportaż Springera był nominowany do kilku najważniejszych literackich nagród. Napisany jest znakomicie, a opowieść jest fascynująca, niezwykła i smutna. Skłania do refleksji o przemijaniu i przewrotności losu.
To nie tylko historia unicestwionego miasteczka, ale też kawał historii Dolnego Śląska i Polski. Historii momentami tragicznej. Miedzianka nie była kiedyś Miedzianką, nazywała się Kupferberg. Zbudowano ją na szczycie wzgórza, spod którego wydobywano miedź. Wszystko się zmieniło, ale widoki do dziś pozostały niesamowite. Los nigdy nie oszczędzał mieszkańców. Pożary, epidemie, okresy zastoju gospodarczego spowodowane zmniejszonym wydobyciem lub zamykaniem kopalń, a przede wszystkim wojny, które przetaczały się przez te tereny. Mieszkańcy wierzyli, że wszystkie nieszczęścia zaczęły się od morderstwa - brat zabił brata. Przypominały o tym dwa pokutne krzyże z napisem memento postawione przy drodze (takich krzyży na Dolnym Śląsku jest dużo). Jeden z nich stoi do dzisiaj. Ale Kupferberg słynął nie tylko z górnictwa, od XV wieku ważne miejsce w jego rozwoju odgrywał browar, a od połowy XIX zaczęła rozwijać się turystyka.
|
Tak wyglądała Miedzianka kiedyś. |
Filip Springer przypomina nie tylko historię tego miejsca, on je ożywia, wskrzesza w nim dawne życie. A to wszystko za sprawą opowieści o konkretnych mieszkańcach. Im dalej cofa się w przeszłość, tym większą moc mają ludzkie losy. Postaci z czarno-białych fotografii, ludzie obecni już tylko na kartach starych kronik nagle zaczynają się poruszać, przemawiać, czuć, istnieć. Niby zwykłe codzienne życie, a opowiedziane w taki sposób staje się niebanalne, niepowszednie, fascynujące. Nie mogłam oprzeć się pokrzepiającej refleksji, że w takim razie życie każdego z nas mogłoby się stać kanwą dla fascynującej opowieści. Potrzeba tylko kogoś, kto dostrzeże w nim potencjał i ubierze je w niezwykłą formę.
|
Kupferberg |
Najbardziej poruszyły mnie dwa okresy z życia miasteczka. Pierwszy wiąże się z końcem niemieckiego świata na Dolnym Śląsku, z końcem Kupferbergu, drugi z końcem Miedzianki, z jej unicestwieniem. Oba końce poprzedził kilkuletni okres powolnego rozpadu. Najpierw jest druga wojna. Front omija miasteczko. Gdyby nie to, że wielu mężczyzn zostaje wcielonych do wojska, a mieszkańcom z czasem coraz bardziej dają się we znaki kłopoty z zaopatrzeniem w żywność, można by w Kupferbergu o wojnie zapomnieć. Tylko czasem z oddali słychać dudnienie dział. Ale ta sielanka ma swój kres. Kiedy staje się jasne, że Trzecia Rzesza przegrywa, narasta strach przed Armią Czerwoną. Przed gwałtami, grabieżami, morderstwami. Strach, jak dziś wiemy, uzasadniony, ale jeszcze bardziej potęgowany plotkami i wyobraźnią. Następuje gehenna oczekiwania na najgorsze i koszmar nieudanej ewakuacji. A jest sroga zima. Chaos, cierpienie, strach, głód. Kiedy czyta się opowieści o konkretnych osobach, znanych z imienia i z nazwiska, pojawia się współczucie i litość. Trudno nie przywołać, pewnie banalnej, refleksji, że wojna jest czymś strasznym. Dla każdego, dla tych, którzy ją wywołali i dla tych, którzy zostali w nią wciągnięci. W ostatecznym rachunku wszyscy są ofiarami. Oczywiście pozostaje pytanie o odpowiedzialność. Na ile winni byli mieszkańcy miasteczka? Czy popierali Hitlera? Czy wyznawali jego ideologię? Czy byli antysemitami? Filip Springer kilkakrotnie stosuje pewien zabieg - najpierw oddaje głos mieszkańcom, czytamy spisany chór głosów, potem przywołuje fakty, stara się dotrzeć do prawdy, co oczywiście nie zawsze jest łatwe. Jeśli słuchać mieszkańców Kupferbergu, nic złego się tam nie działo. Nikt nie prześladował Żydów ani ludzi o innych poglądach. Jeśli przytoczyć fakty, obraz nie jest już tak jednoznaczny.
Potem następuje kolejny dramat. Dramat wysiedleń. Wędrówka ludów. Kupferberg staje się Miedzianką. Dotychczasowi mieszkańcy muszą opuścić miasteczko. Nie da się zabrać wszystkiego, trzeba zostawić dom, część dobytku, całe dotychczasowe życie. To wszystko nie dzieje się ot tak, w mgnieniu oka, trwa tygodniami, miesiącami, a nawet kilka lat. W tym czasie trzeba ustąpić miejsca nowym mieszkańcom. Polakom, najczęściej przesiedleńcom z Kresów. Różnie układają się stosunki pomiędzy wysiedlanymi i przybyszami. Często są wrogie, nacechowane z jednej strony pogardą, nienawiścią i chęcią zemsty, z drugiej strachem, lękiem, wrogością. Ale bywają przyjazne. Jest współczucie, zrozumienie pokrewieństwa losu. Oczywiście ci, którzy osiedlają się w Miedziance, też są ofiarami wojny. Oni też zostawili swoje życie gdzieś indziej, też zostawili domy, meble, pościel, garnki. Tułali się długie miesiące, jechali w nieznane, a budowanie nowego życia przecież nie jest proste. Towarzyszy mu strach, również potęgowany przez stugębną plotkę i wyobraźnię, niepewność jutra. I tak plecie się w tej opowieści wina i kara, cierpienie, ludzkie tragedie. Wspólnota losu przegranych i zwycięzców. Tu dygresja osobista. Moi dziadkowie też uciekali, też musieli zostawić dom i całe swoje życie. Kilka lat po wojnie osiedlili się niedaleko Jeleniej Góry, dziś wiem, że niedaleko Miedzianki. Dostali dom po niemieckim lekarzu, dziadek dobrą pracę, też był lekarzem. Było tam wszystko. Do dziś w naszej rodzinie są, przerabiane po wielokroć w związku z licznymi przeprowadzkami, poniemieckie meble i inne drobne sprzęty. Ja sama wzięłam sobie na pamiątkę po babci miotełkę do sprzątania okruszków ze stołu ze srebrną tacką. Pewnie po niemieckim lekarzu. Jako dziecko słuchałam opowieści o życiu tam, jako dorosła osoba myślę o tym lekarzu, o jego rodzinie, o tym, że musieli uciekać. Nic więcej o nich nie wiem. Nie wiem, jakie mieli poglądy, czy coś obciążało ich sumienia. Wiem, że musieli zostawić wszystko, jak moi dziadkowie.
|
Aż trudno uwierzyć, że tu był kiedyś rynek! |
I kolejny dramat. Znikanie Miedzianki, jej upadek i ruina. Dramat ludzi, tym razem Polaków, którym kazano to piękne miejsce opuścić. Nie wszyscy chcieli. Przeniesieni na nowe osiedle w Jeleniej Górze, do kilku bloków. Nieliczni postanowili zostać. Miasteczko niknęło latami. Coraz więcej domów ziało pustką, rozkradane, szabrowane, chyliły się ku upadkowi, straszyły tych, którzy zostali. Coraz trudniej było żyć. Kamienice groziły zawaleniem, niektórzy, zanim ostatecznie opuścili Miedziankę, zmieniali mieszkania wielokrotnie, ale nigdzie nie było bezpiecznie. Jeszcze kiedy miasteczko nazywało się Kupferberg w kilku miejscach zapadła się ziemia. To efekt szkód górniczych, wydobycia miedzi. Ale tragiczny los Miedzianki przypieczętowały lata powojenne. Rabunkowe wydobywanie uranu przez Rosjan. Czy miasteczko można było uratować? I tu znowu Springer zderza przekonania mieszkańców z faktami. Oni twierdzą, że tak, że wyrok na miasto to celowe działanie miejscowych władz, a szczególnie tej złej, żony miejscowego, bardzo szanowanego, doktora, ruskiej, a więc działającej na zlecenie ruskich. Prawda jest oczywiście inna. Choćby taka, że ta zła była Polką. Ale oczywiście trudno przekonać przekonanych. Być może najważniejsze pytanie pada na końcu książki. Czy gdyby Miedzianka pozostała Kupferbergiem, jej los byłby podobny? A jeśli nie, co dość prawdopodobne, to zaraz pojawia się kolejne, które zacytuję: Czy cena za przetrwanie Miedzianki nie byłaby zbyt wysoka?
Znakomita książka. I na poziomie opowieści, barwnej historii, i na poziomie refleksji. Bo z jednej strony jest fascynująca historia, tajemnica, to zderzenie powszechnego przekonania, plotek z faktami, które nie są tak barwne, nie podgrzewają wyobraźni, a z drugiej strony jest to rzecz o przemijaniu, o okrutnym walcu historii, o przenikaniu się światów, o budowaniu nowego na starym i konsekwencjach tego, o poszanowaniu lub nieposzanowaniu cudzej pamięci, cudzego świata. Ja sama wychowałam się w poniemieckim mieście. Z dzieciństwa pamiętam kilka starych cmentarzy, niektóre były w centrum miasta. Z czasem znikały, zamieniano je na parki albo budowano w ich miejscu coś innego. Wtedy oczywiście nie zastanawiałam się nad tym.
Jeśli ktoś jeszcze "Miedzianki" nie czytał, musi to zrobić koniecznie!
Czytałam, pisałam o niej - Miedziance i książce - swego czasu, uwielbiam 😊
OdpowiedzUsuń