Letnie remanenty filmowe (III) - "Śniadanie u Tiffaniego", "Kafarnaum"

Letnich remanentów filmowych odcinek kolejny i wcale nie ostatni. Jak poprzednio jeden klasyk i jedna zaległość.


  
Klasyk to adaptacja słynnego opowiadania Trumana Capote "Śniadanie u Tiffaniego" z rewelacyjną Audrey Hepburn w roli Holly Golightly. Zupełnie nie pamiętam, czy czytałam literacki oryginał, nie wykluczam, ale pewności nie mam. Jeśli tak, to nic w mojej głowie nie zostało. Film sprawił mi ogromną przyjemność. Audrey Hepburn w tej roli można jeść łyżkami. Tworzy postać niepokorną, szaloną, podchodzącą do życia z lekkością, ale w gruncie rzeczy nieszczęśliwą, ciągnącą za sobą smutną przeszłość. Trudno jej nie polubić, chociaż kiedy przyjrzeć się jej postępowaniu bez emocji, trudno  je pochwalać. Ulegamy jednak jej urokowi i gotowi jesteśmy wszystko wybaczyć. Film świetnie się ogląda, jest lekki, zabawny, ale przez śmiech przebija powaga i wzruszenie. Kto nie widział, jeśli będzie miał okazję, zobaczyć powinien koniecznie.



O ile "Śniadanie u Tiffaniego" wprowadziło mnie w nastrój doskonały, o tyle po obejrzeniu "Kafarnaum" libańskiej reżyserki Nadine Labaki nie mogłam dojść do siebie. Ze złości i z bezradności. Wzruszyłam się nawet, sądząc po odgłosach dochodzących z sali nie ja jedna, ale nie wzruszenie było najważniejszym uczuciem, jakie towarzyszyło mi w czasie seansu. Najistotniejsze były właśnie gniew i bezradność. Być może zresztą moje starannie skrywane łzy to wcale nie objaw wzruszenia, ale odreagowaniem nagromadzonych emocji. Długo broniłam się przed tym filmem, nie obejrzałam go wcześniej mimo świetnych recenzji, licznych nagród i nominacji. Kto zagląda na mój blog, pewnie zorientował się, że nie stronię od tematów poważnych, bolesnych i przykrych. Szkoda mi już czasu na błahe lektury i takież filmy. Wiele się ich w życiu naczytałam i naoglądałam. Dużo jestem w stanie przyjąć, ale nie daję rady, kiedy mowa jest o cierpieniu dzieci. A o tym traktuje "Kafarnaum". O losie dzieci żyjących w slumsach, niechodzących do szkoły, zmuszonych do pracy, spędzających wolny czas na ulicy, przeklinających, kradnących, pozbawionych rodzinnego ciepła. Co z tego, że główny bohater, dwunastolatek Zejn, ma rodziców, kiedy nie dają mu tego, co dać powinni. Nie, sytuacja ani nie jest prosta, ani czarno-biała. Kiedy pozna się ich historię, trudno jednoznacznie osądzać, można im tylko współczuć. Bardzo mocno brzmią słowa matki Zejna w czasie rozprawy sądowej. Są oskarżeniem rzuconym nam prosto w twarz. Bo ludzie tacy jak ona to wyrzutki, nieistnieją dla świata, wykluczeni. Ale biedny Liban, który nie radzi sobie ze swoimi wykluczonymi, przyjmuje jeszcze uchodźców z Syrii, ma też licznych nielegalnych imigrantów stojących chyba najniżej w tej hierarchii. To kolejny temat filmu, bo drugą główną bohaterką "Kafarnaum" jest nielegalna imigrantka z Etiopii, Rahil. Wszyscy oni marzą o lepszym życiu, o raju, jakim jawi im się Turcja albo Szwecja. Ale do raju niełatwo się dostać ani nie jest taki rajski, jak się wydaje, z czego oczywiście nie zdają sobie sprawy. Po wyjściu z kina towarzyszyły mi niewesołe refleksje. A przecież ekranowa rzeczywistość i tak jest na pewno jakoś upiększona. Przecież to nie kino dokumentalne, chociaż główne role grają amatorzy, których losy przypominają historie bohaterów, o czym przeczytałam w wywiadzie z Nadine Labaki. Tacy ludzie istnieją naprawdę, takie historie nie są produktem wyobraźni twórców. Tylko nielicznym udaje się odmienić swój los. Czy film niesie nadzieję? I tak, i nie. Być może los Zejna za sprawą medialnego szumu, jaki spowodował proces, który wytoczył swoim rodzicom za to, że sprowadzili go na świat, zmieni się, ale na ulicy, w więzieniach i zakładach poprawczych pozostaną tysiące takich jak on. Zejn nawet w najgorszych chwilach miał w sobie prawość, uczciwość w najważniejszych sprawach, życiową twardość i wewnętrzną jasność, ale większość jemu podobnych wykolei się albo wpadnie w łapy religijnych ekstremistów. Czy można im się dziwić?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty