Nadal nie wychodzę z kina. Oglądam filmy, które z różnych powodów przeoczyłam. Zdarza mi się też iść po raz drugi na coś, co widziałam, ale o tym nie piszę, bo już to zrobiłam. A dziś będzie o amerykańskiej "Krainie wielkiego nieba" i, także amerykańskim, dokumencie "Jutro albo pojutrze".
Akcja "Krainy wielkiego nieba" rozgrywa się w latach 60-tych zeszłego wieku w miasteczku w stanie Montana. Pokazywane od czasu do czasu piękne krajobrazy zapierają dech w piersiach. Ale to historia duszna i klaustrofobiczna. Kameralny, rodzinny dramat. Kiedy mąż traci pracę i po raz kolejny, zamiast zmierzyć się z trudnościami, ucieka od problemu (zwykle jest to kolejna przeprowadzka fundowana rodzinie), ujawnia się kryzys małżeński, który tlił się od dawna. Oglądamy go oczami nastoletniego syna. Sama historia byłaby dość banalna, i kryzys, i szaleństwa zmęczonej powtarzającą się sytuacją żony (Trzeba
przyznać, że szalejąc, wykazała się wyjątkową naiwnością i brakiem
odpowiedzialności. To drugie można zrozumieć, bo z szaleństwem ma wiele
wspólnego.), ale film zyskuje dzięki aktorstwu. Wszystko rozgrywane jest subtelnie, w milczeniu, gestem, spojrzeniem, grymasem twarzy. Mnie szczególnie podobał się młody aktor (Ed Oxenbould) grający syna. A Carey Mulligan, też bardzo dobra, nominowana była do nagrody na jednym z festiwali. A z tej smutnej historii, szczególnie smutnej dla syna, wypływa jednak pocieszający wniosek - czasem kryzysy wychodzą na dobre. Nie, czytelniku tej notki, historia wcale nie kończy się tak, jak myślisz. Konkluzja - "Krainę wielkiego nieba" można zobaczyć, ale niekoniecznie trzeba.
Drugi film - nominowany do Oscara, zwycięzca festiwalu Millenium Docs Against Gravity - dokument "Jutro albo pojutrze". Też amerykańska prowincja. Rickford w stanie Illinois. Miasto dotknięte bezrobociem i przestępczością. Bohaterami filmu są trzej przyjaciele - jednym z nich jest sam reżyser, Bing Liu - młodzi chłopcy, z rozbitych albo niepełnych rodzin, których pasją jest jeżdżenie na deskorolce. Oprócz tego imprezują, piją, palą. Każdy z nich zmaga się ze swoimi demonami, nawet jeśli tak o tym nie myśli. Brakiem odpowiedzialności, perspektyw i pomysłu na swoją przyszłość, dyskryminacją rasową, śmiercią ojca, niezbyt szczęśliwym dzieciństwem, które było wynikiem rozbicia rodziny lub problemami matek, które same nieszczęśliwe nie potrafiły poświęcić należytej uwagi dzieciom. Bing Liu rejestrował ich i swoją codzienność, najpierw spontanicznie, przez kilka lat. Dlatego obserwujemy, jak dojrzewają i jak się zmieniają. Zakończenie jest w miarę optymistyczne. Są na dobrej drodze, aby wyjść na prostą. Czy im się uda? Bardzo dobry film. Kto przegapił, niech szuka. A, i jeszcze coś - ich deskorolkarskie akrobacje oglądałam z prawdziwą przyjemnością i podziwem.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Popularne posty
-
Zacznę od wyznania - literaturę latynoamerykańską znam bardzo słabo. A i to za dużo powiedziane, bliższe prawdy byłoby stwierdzenie, że właś...
-
Wspominałam już kiedyś w tych zapiskach, że w zasadzie nie czytam polskiej beletrystyki współczesnej. Pewnie to błąd, pewnie powinnam, wiem,...
-
Kiedy tylko dowiedziałam się, że ArtRage zamierza wydać powieść niemieckiego pisarza Waltera Kempowskiego "Wszystko na darmo" (20...
-
Nobel dla Olgi Tokarczuk sprawił, że sięgnęłam w czeluście mojego czytnika i wydobyłam z nich jej dwie książki, które tam od dawna leżały &...
-
Zachęcona bardzo pozytywnymi głosami sięgnęłam po kolejną autobiograficzną opowieść o doświadczeniach kobiety nietuzinkowej. Wybory wydawców...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz