"Sny o Jowiszu" nieznanej mi hinduskiej pisarki Anuradhy Roy (Czwarta Strona 2017; przełożył Jędrzej Polak) wpadły w moje ręce przez przypadek. Natknęłam się na tę powieść w niezwykle atrakcyjnej ebookowej promocji i oczywiście nie zainteresowałabym się nią, gdyby nie pomyłka. Znajome nazwisko i imię, ale po chwili przyszło otrzeźwienie - przecież Arundhati Roy napisała tylko dwie powieści, "Boga rzeczy małych" i "Ministerstwo niezrównanego szczęścia", obie czytałam. No tak, wszystko jasne, imię podobne, jednak tylko podobne. Ale zaczęłam szperać, jako że łasa jestem na literaturę z Azji. Niewiele jednak znalazłam poza informacją, że książka nominowana została do Nagrody Bookera. Zawsze to coś. A ponieważ "Sny o Jowiszu" to powieść obyczajowa, której akcja toczy się w moich ukochanych Indiach, cena atrakcyjna - postanowiłam zaryzykować i kupić niemal w ciemno. Spodziewałam się książki lekkiej, popularnej, tymczasem mile się rozczarowałam. Nie jest to rzecz wybitna, ale interesująca i na pewno nie miła i przyjemna. Przeciwnie, momentami bardzo przygnębiająca i przykra. Ale po kolei.
"Sny o Jowiszu" to dziejąca się współcześnie opowieść. Jej akcja toczy się w znajdującej się nad Zatoką Bengalską miejscowości Dżarmuli, w której znajduje się odwiedzana przez pielgrzymów świątynia Wisznu. Z ciekawości zaczęłam szperać, czy miejsce jest autentyczne. Nic nie znalazłam, za to prawdziwa jest Świątynia Słońca w Konarku, która też pojawia się w książce. Powieść ma kilku bohaterów, którzy właśnie w Dżarmuli spotykają się ze sobą albo tylko mijają. Ich losy poznajemy naprzemiennie. Jest sprzedawca herbaty, który z trudem zarabia na swoje utrzymanie. Śpiewa tęskne pieśni, nie potrzebuje nic więcej do szczęścia poza tym, co ma, a ma niewiele. Jest młody chłopak, Raghu, właściwie chłopiec, który mu pomaga. Jest świątynny przewodnik, Badal, mieszkający z ciotką i ze starym stryjem, z którym pozostaje w konflikcie. Jeździ na skuterze, chciałby się wyrwać z domu, skrycie kocha się w Raghu. Gardzi ludźmi, których oprowadza po świątyni. Ta praca to konieczność. Są trzy starsze panie, przyjaciółki, które przyjechały do Dżarmuli z Kalkuty na kilkudniowe wakacje. Wspominają swoje życie, próbują zapomnieć o troskach. Jedna z nich ma coraz większe problemy z pamięcią. Jest też młody, niespełniony filmowiec, który zatrudnia się jako pomocnik przy rozmaitych projektach. Niedawno porzuciła go żona. Czuje się samotny, nieszczęśliwy, smutki topi w alkoholu. Przyjechał do Dżarmuli, aby pomóc przy dokumentacji filmu Nomi - drobnej, młodej kobiety o wyglądzie budzącym zdziwienie, a nawet politowanie, miejscowych. Przyleciała do Indii ze Szwecji. To właśnie ona jest główną bohaterką tej powieści, o niej dowiadujemy się najwięcej. Jej pobyt w Dżarmuli to nie przypadek. W dzieciństwie spędziła wiele tragicznych lat w aśramie znajdującym się gdzieś w tej okolicy. Potem została adoptowana przez samotną Szwedkę. Przylatując do Indii, musi się zmierzyć z traumatycznymi wspomnieniami. Na co ma nadzieję? Że odnajdzie przyjaciółkę z aśramu, którą zawiodła? Że odnajdzie brata, za którym tęskni? Albo matkę? Stracili się z oczu w tragicznych okolicznościach, w czasie jakiejś wojny. Czy rzeczywiście była to wojna czy tylko jakieś poważne zamieszki? Tego nie udało mi się zidentyfikować. Uciekła, a właściwie została ewakuowana łodzią, z tamtego miejsca razem z innymi dziewczynkami, które straciły rodziny.
Opisy lat spędzonych w aśramie, do którego przybywają ludzie z Zachodu, ale także hinduscy celebryci, postacie ze świecznika, aby spotkać się z tutejszym guru, są przerażające. Muszę przyznać, że z trudem przez nie brnęłam. Okrucieństwo i przemoc spotyka w nim nie tylko dzieci, ale również prostych ludzi, którzy tu pracują. Otaczany szacunkiem i czcią guru skrywa mroczną tajemnicę, w cyniczny, bezwzględny sposób wykorzystuje swoje koneksje i pozycję. Aśram, który miał być dla osieroconych dziewczynek azylem, stał się dla nich piekłem, pułapką bez wyjścia. Jak udało się Nomi wyrwać z tej matni, tego zdradzić nie mogę. Nic dziwnego, że po tak traumatycznych przeżyciach nie potrafi nawiązać relacji z przybraną matką. Chociaż niewątpliwie to ona jest w tej powieści postacią najtragiczniejszą, najmocniej doświadczoną przez życie, to inni bohaterowie też szczęśliwi nie są. Jaka przeszłość ciągnie się za Raghu? Czy ma jakąś rodzinę? A mężczyzna sprzedający herbatę? Obaj nisko stoją na społecznej drabinie. Wszystkie postacie w tej powieści niosą w sobie jakąś tęsknotę, smutek, niespełnienie, przykre doświadczenia. Nie dowiemy się o nich wiele. Zostali zaledwie naszkicowani, ale wyrazistą kreską. Sporo tu niedopowiedzianych historii, niezamkniętych wątków. Nie będzie happy endu, nikt tu się z nikim cudownie nie odnajdzie, nie padnie sobie w ramiona. Gorzka to powieść. Bardzo ładnie napisana.
Ale oprócz tych kilku historii odnajdziemy w tej książce Indie, ich koloryt. Już choćby tylko dlatego nie żałuję, że po "Sny o Jowiszu" sięgnęłam. Uliczny handel, tłum pielgrzymów w świątyni, ruch, brud i bałagan, zapachy i barwy targowiska, kobiety w kolorowych sari, upał i kurz, rybacy wypływający na połowy, plaża, niekoniecznie czysta i urocza, bezładna zabudowa. Kto nie był, może sobie wyobrazić. Kto był i złapał bakcyla, ten z lubością zanurzy się w tym bałaganiarskim, ale fascynującym świecie. Czy polecić tę powieść temu, kto był i nie chce wracać więcej? Mnie w każdym razie spodobała się na tyle, że postanowiłam sięgnąć po drugą książkę Anuradhy Roy wydaną w Polsce.
PS. Nieco zmroziło mnie odkrycie, że "Sny o Jowiszu" tłumaczył Jędrzej Polak, który częściowo zepsuł mi przyjemność lektury "Syna" Philippa Meyera. Tym razem na szczęście książką miała dobrego redaktora. W zasadzie nie ma się do czego przyczepić. Czasem styl mi nieco zazgrzytał, ale żadnych potworków językowych nie było.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz