Letnich remanentów filmowych ciąg dalszy. Tym razem klasyka - "Rzymskie wakacje" z Audrey Hepburn i Gregorym Peckiem - i włoski film sprzed lat dziesięciu, którego nie widziałam - "Jestem miłością" z Tildą Swinton w reżyserii Luci Guadagnino. Spod jego ręki wyszły między innymi "Tamte dni, tamte noce".
"Rzymskie wakacje" oglądałam raz jeden przed wielu laty na małym ekranie. Okazuje się, że niewiele pamiętałam, poza tym, że ona, Anna, jest księżniczką, a on, Joe Bradley, dziennikarzem. W mojej pamięci zostało jeszcze to, że razem wędrują po Rzymie, no i scena przy słynnych Ustach Prawdy. Dlatego z wielką przyjemnością i ciekawością obejrzałam ten uroczy, bezpretensjonalny czarno-biały film z roku 1953! Nie tylko ja, sala była pełna. Dlaczego warto sobie "Rzymskie wakacje" przypomnieć albo zobaczyć po raz pierwszy? Choćby dla pary aktorów wcielających się w główne role, Audrey Hepburn i Gregory Pecka. Dla Rzymu, jakiego już nie ma. Bez korków, bez tłumu turystów i turystycznej komercji. Czy możemy wyobrazić sobie pusty plac, na którym znajduje się Fontanna di Trevi? Tylko chłopcy grają tam w piłkę. Niedawno obiło mi się o uszy, że lustro wody ma zostać zakryte, albo już zostało, bo służby miejskie nie nadążają z wyjmowaniem wrzucanych monet. Albo Schody Hiszpańskie, na których siedzi kilka osób? Kolejny powód, dla którego warto film obejrzeć, to humor. "Rzymskie wakacje" to przecież klasyczna komedia, oparta na serii pomyłek, momentami nieodparcie śmieszna. No i w końcu nie należy zapominać, że jest to też melodramat. Wprawdzie żywioł komediowy wybija się na plan pierwszy, ale happy endu nie będzie.
Drugi film to "Jestem miłością". Tym razem moja opinia nie będzie tak entuzjastyczna, chociaż nie mogę powiedzieć, abym żałowała, że go obejrzałam. To historia rozgrywająca się głównie w Mediolanie. Jej bohaterami są członkowie bogatej rodziny Recchich, przemysłowców, właścicieli znanej fabryki tkanin. Emma, żona syna założyciela imperium, matka trojga dorosłych dzieci, Rosjanka, zakochuje się z wzajemnością w przyjacielu swojego syna, znakomitym kucharzu, co będzie brzemienne w skutkach. Tematów jest tu wiele. Po pewnym czasie miałam wrażenie przesytu. Jakby twórcy chcieli poruszyć wszystko. Główny to erotyczne, uczuciowe przebudzenie Emmy żyjącej w uporządkowanym, bardzo bogatym świecie, gdzie rządzi konwenans, rytuał i chłód. Jej dzieci, szczególnie jeden z synów i córka, próbują żyć po swojemu, wyzwolić się z tej skorupy. Emma przyzwyczaiła się do tego świata zastygłego w formie, także do wygody, do bogactwa, ale pod wpływem dwóch zbiegów okoliczności zaczyna się budzić. Jest to zresztą dość przewidywalne. Ale pojawia się też problem sprzeniewierzenia się rodzinnej tradycji, drapieżnego kapitalizmu i globalizacji, a nawet tajemnicy z czasów drugiej wojny skrywanej wstydliwie przez dziadka i innych członków rodziny. Te tematy potraktowane są dość naskórkowo, dlatego widzowi brakuje argumentów, aby opowiedzieć się po którejś ze stron. Kto w tych sporach ma rację, co można usprawiedliwić czy zrozumieć, a czego nie da się wybaczyć i należy głośno protestować? Druga irytacja to celebrowanie formy. Najpierw mi to nie przeszkadzało, rozumiałam zamysł - podkreślenie kontrastu między skonwencjonalizowanym, martwym światem włoskiej przemysłowej burżuazji, a zwyczajnym życiem. (Jak przeczytałam później jest to też efekt hołdu, jaki swoim filmem składa reżyser twórczości Viscontiego.) Potem jednak zaczęło mnie to drażnić, szczególnie dramatyczny finał pokazany został bardzo manierycznie. Mimo wszystko nie żałuję, nie odrzucam zupełnie tego filmu. Długo oglądałam go z przyjemnością, potem z irytacją, ale i z zainteresowaniem. Plusem są piękne plenery, otwarte zakończenie. No i magnetyzująca Tilda Swinton.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz