Książkę Normana Lewisa "Neapol 44. Pamiętnik oficera wywiadu z okupowanych Włoch" (Czarne 2014; przełożył Janusz Ruszkowski) miałam w czeluściach swojego czytnika od dawna. Kiedy wyszła, nie wydała mi się szczególnie interesująca, więc jej nie kupiłam. Upłynęło trochę czasu, gdy w radiu, przy okazji jakiegoś innego tematu, usłyszałam, że jest to rzecz świetna, warta ze wszech miar lektury. Ta zachęta wystarczyła, abym stała się szczęśliwą posiadaczką ebooka kupionego po okazyjnej cenie. (Nadal niezwykle mnie cieszy, kiedy uda mi się upolować ebook w taki sposób, a wbrew pozorom zdarza się to dość często.) A potem było jak zwykle - książka zapadała się coraz głębiej w otchłani mojego czytnika, nowych nabytków przybywało i przybywało, spychały ją na coraz odleglejsze miejsce. I tak mogłabym o niej zapomnieć, ale ostatnio znowu usłyszałam o "Neapolu 44", oczywiście znowu w radiu i to od samego Tomasza Stawiszyńskiego. Nie było już na co czekać. Połknęłam w kilka dni.
Już w trakcie lektury zaskoczyło mnie, że pamiętnik oficera wywiadu armii brytyjskiej napisany został pięknym językiem, autor jest wrażliwy na ludzi, na otaczające go krajobrazy. Wiele tu interesujących opisów, wspaniałych anegdot, głębokich refleksji. Rzuciłam się więc do internetu, aby dowiedzieć się czegoś o Normanie Lewisie. I tu pełne zaskoczenie będące dowodem mojej ignorancji. Otóż Norman Lewis to nie pierwszy lepszy oficer brytyjskiej armii, tym uczyniła go wojna. To wybitny reporter, powieściopisarz i autor książek podróżniczych, którego, jak podaje wydawca, Graham Greene nazwał "jednym z najwybitniejszych pisarzy XX wieku". Dotarło do mnie, że kojarzę dwie inne jego reporterskie książki wydane przez Czarne. Nad jedną z nich - "Grobowcem w Sewilli", kiedy wyszedł, nawet się pochyliłam, ale w końcu drogą eliminacji, nie da się kupować wszystkiego, tym bardziej przeczytać, skreśliłam z listy zakupów. Teraz jednak jestem pewna, że chcę go przeczytać. Wyszły u nas także, ale przed wieloma laty, więc są niedostępne, powieści Lewisa. Też chętnie z ciekawości bym po nie sięgnęła, ale w tym wypadku nie mam złudzeń - musi mi na książce niezwykle zależeć, żebym szukała jej po antykwariatach czy portalach aukcyjnych. Wymaga to więcej zachodu, a i tak jest co czytać. Ale do rzeczy.
Język, wrażliwość na świat, głębia refleksji to nie jedyne zaskoczenie związane z lekturą "Neapolu 44". Spodziewałam się raczej tylko i wyłącznie portretu świata po apokalipsie wojny. I oczywiście był, ale to nie cała prawda o książce Lewisa. Znajdziemy na kartach tego pamiętnika obraz ogromnej biedy, dodajmy, biedy, którą wojna tylko pogłębiła. Bo południe Włoch i wcześniej było regionem niezwykle zacofanym, o czym autor też oczywiście wspomina. Nie jest wiedzą tajemną, że do dziś utrzymują się różnice między północą a południem kraju, także w mentalności ludzi, sposobie bycia i we wzajemnym postrzeganiu. Liczne dowody można znaleźć także w literaturze czy filmie. Pisze więc Lewis o głodzie, o prostytucji, którą parają się także kobiety z arystokratycznych rodzin. Kilka razy opowiada jak to na przykład mężczyzna z wyższych sfer oferuje jemu albo jego koledze usługi swojej siostry w zamian za coś, co dziś nazwalibyśmy sponsoringiem. Wtedy ceną było uniknięcie głodu. Jeden z jego ulubionych informatorów, też człowiek dobrze urodzony, adwokat bez pracy, co i przed wojną było normą w takich rodzinach, niemal całe dnie spędza w łóżku, aby do minimum ograniczyć zużywanie energii, bo żywi się głodowymi racjami tylko dwa razy dziennie. Trochę podobną relację, ale jeszcze straszniejszą i bardziej wstrząsającą ze względu na kontekst, znalazłam w muzeum Polin. Chodziło oczywiście o mieszkańca warszawskiego getta, który jadł raz dziennie w stołówce dla ubogich. Opowieść o tym, jakie strategie obierał, aby przetrwać do godziny posiłku, bardzo mną wstrząsnęła.
Obrazu apokalipsy dopełnia wszechobecny strach - przed nalotami niemieckimi, przed wybuchami, bo miasto, jak krążą plotki, zostało zaminowane, przed niemieckimi szpiegami i dywersantami, przed chorobami i epidemiami, autor kilkakrotnie zapada na malarię, wreszcie przed zwykłymi bandytami i mafią. Strach kobiet jest oczywiście jeszcze większy - jak zawsze czasom niepokoju towarzyszą gwałty. Do tego dochodzą chaos, bałagan i absurdy wojny, bezduszność alianckiej administracji sprawującej władzę nad zdobytymi i okupowanymi terenami. Osobna sprawa to wszechobecna korupcja i powiązania z mafią. Alianci próbują z tym walczyć, ale to walka z wiatrakami, skazana na niepowodzenie. Oficerowie wywiadu zostają wystawieni na pierwszą linię tych zmagań, ale Lewis po jakimś czasie orientuje się, że nic zrobić się nie da. Wszyscy w tym uczestniczą, wszyscy wszystkich kryją. Czarny rynek, korupcja to podskórne życie południa Włoch, które wojna jeszcze wzmocniła, a które tak tu wyglądało i wcześniej. Autor przyjmuje to po jakimś czasie z dobrodziejstwem inwentarza, traktuje jak koloryt lokalny.
I teraz czas płynnie przejść do tego, o czym już wspomniałam - to nie jest pełny obraz pamiętnika Lewisa. Bo to wszystko miesza się z barwnymi opowieściami o ludziach, o ich osobliwych, egzotycznych obyczajach, o ich religijności, wierze w magię i cuda. Autor z jednej strony dziwi się temu, ale z drugiej coraz bardziej w to wsiąka, coraz bardziej lubi ten niezwykły świat i tych ludzi, z którymi współpracuje i których spotyka na swojej drodze. Zyskuje tu licznych przyjaciół, opowiada o tym świecie z coraz większą sympatią. Kiedy nagle dostaje rozkaz wyjazdu i całkiem nowe zadania, z żalem przyjmuje, że będzie musiał opuścić Neapol i jego piękne okolice. Najbardziej boli go, że nie zdąży pożegnać się z bliskimi mu ludźmi. Poza tym wiele w pamiętniku Lewisa zachwytu nad krajobrazem, który z wielką wrażliwością, uwagą i maestrią opisuje. No i wszystko bardzo powoli zaczyna się odradzać, czego świadectwo też znajdziemy na kartach pamiętnika. Na ulicach toczy się codzienne, barwne życie. Ludzie nie tylko krzątają się wokół swoich zwyczajnych spraw, ale bawią się choćby występami wędrownych klaunów czy magików. Wreszcie, kiedy Rzym zostanie wyzwolony i kiedy znowu będzie możliwa podróż ze stolicy do Neapolu, jego ulubiony informator, przyjaciel, o którym już tu wspominałam, będzie mógł wrócić do swojej dorywczej profesji wujka z Rzymu, która pozwalała mu jakoś wiązać koniec z końcem. Na czym polegało to dość rozpowszechnione w Neapolu i pewnie nie tylko tam zajęcie, zdradzać nie będę. Niech to będzie zanętą i zachętą do przeczytania tej gorzko-słodko-śmieszno-strasznej książki. Wiem jedno - na pewno sięgnę po "Grobowiec w Sewilli", gdzie autor opowiedział o swojej podróży przez Hiszpanię w przededniu wojny domowej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz