Katarzyna Tubylewicz "Moraliści. Jak Szwedzi uczą się na błędach i inne historie"

Zainteresowana tematem i zachęcona wywiadami z Katarzyną Tubylewicz kupiłam, i prawie natychmiast przeczytałam, jej książkę „Moraliści. Jak Szwedzi uczą się na błędach i inne historie”. Autorkę, dziennikarkę, pisarkę i tłumaczkę, która w Szwecji mieszka od, chyba, siedemnastu lat, znam z radiowych rozmów, gdzie czasem komentuje szwedzkie sprawy, i z artykułów prasowych. Lubię jej słuchać, lubię ją czytać. Jej najnowsza książka też spełniła nadzieje, jakie w niej pokładałam. Połknęłam ją jednym tchem.

Zachwyciła mnie już sama konstrukcja - bardzo precyzyjna i przemyślana. Całość składa się z rozdziałów ściśle podporządkowanych takim zagadnieniom jak solidarność, prawa kobiet i feminizm, dobroć, człowieczeństwo i tolerancja, równość i integracja, wolność. W każdej z części znajdziemy kilka bardzo ciekawych wywiadów z różnymi osobami poprzedzonych wprowadzeniem do tematu, w którym autorka albo kreśli krótki rys historyczny związany z zagadnieniem, albo stawia ważne pytania, albo przytacza opinie innych, albo robi to wszystko jednocześnie. Co ważne, mimo że wywiady powstawały w różnym czasie i niektóre były już wcześniej publikowane, całość nie robi wrażenia zlepku przypadkowych tekstów, jak to często bywa w podobnych przypadkach, kiedy mamy wrażenie, że autor wydaje zbiór wcześniej drukowanych felietonów czy reportaży, dyskontując swoją dziennikarską pozycję. W wypadku "Moralistów" po prostu dostajemy spójną całość, nie zbiór wolnych elektronów. Jest to książka osobista, autorka nie kryje swojego zdania,  feministycznej i lewicowej perspektywy, nie stara się być neutralna, pisze o swoich sympatiach, wątpliwościach i zwątpieniach. Katarzyna Tubylewicz pokazuje nam Szwecję przefiltrowaną przez własną wrażliwość.

Szwecja jest dla Polaków mitem – lubimy myśleć o niej jak o ucieleśnieniu raju, w którym panuje sprawiedliwość społeczna, egalitaryzm, nie ma wielkich różnic społecznych, państwo nie zostawia obywatela samego, infrastruktura działa znakomicie, jednocześnie panuje równość, tolerancja, prawa kobiet są przestrzegane i tak dalej, i tak dalej. Krytycy pokazują skazy na tym sielankowym obrazie. Państwo wtrąca się za bardzo w życie człowieka, czego koronnym przykładem są prawa dzieci doprowadzone zdaniem tych krytyków do aberracji, parytety też doprowadzono do absurdu, właściwie niby wolno wszystko, ale tak naprawdę nic, bo w imię wolności wolność jest ograniczana. Liberałowie będą krzywić się na horrendalnie wysokie podatki, bo przecież ten socjalny raj z czegoś trzeba finansować. Konserwatyści z powodów obyczajowych swobód też na Szwecji nie zostawią suchej nitki. Katarzyna Tubylewicz chciała pokazać, jak jest naprawdę, na ile Szwecja jest rzeczywiście tym idealnym socjaldemokratycznym krajem, na ile Szwedzi są otwartym, tolerancyjnym społeczeństwem. Taki był zamysł, ale rzeczywistość go nieco zmodyfikowała. Bo na  zagadnienia, o których Tubylewicz miała pisać, nałożył się jeden najpilniejszy problem - imigranci. Bo Szwecja dwa lata temu w czasie szczytu kryzysu imigracyjnego w Europie przyjęła najwięcej uchodźców w przeliczeniu na głowę mieszkańca. To tak, jakby Polska przyjęła ich pół miliona! I nie byłoby w tym nic złego ani niepokojącego, gdyby nie tempo, w jakim to wszystko się zdarzyło. Po prostu państwo nie nadążało. Autorka zastanawia się, dlaczego Szwedzi zdecydowali się na ten krok, jakie konsekwencje  niesie on dla ich życia, jakie są zagrożenia, jakie korzyści, jakie problemy i gdzie jest ich źródło. Ale najważniejsze jest jedno – Szwedzi nie chowają głowy w piasek, nie próbują robić uników, tylko mierzą się z problemem i zaczynają dyskutować. Otwarcie, próbując uniknąć lewicowej poprawności politycznej i prawicowych lęków.

Ta książka w Polsce mogłaby się stać znakomitym punktem wyjścia do rozmowy, bo na tacy zostały nam podane problemy i błędy, jakie przez lata Szwedzi popełnili, i oczywiście gotowe, sprawdzone, dobre rozwiązania. Tymczasem u nas każdy okopał się na swoich pozycjach, żadnej dyskusji się nie prowadzi, zamiast tego jest walenie cepem w adwersarza, a właściwie lepiej by było napisać w przeciwnika, a problemu prawdopodobnie w perspektywie lat (kilku? kilkunastu?) i tak nie unikniemy, chyba że otoczymy się szczelnym murem i wypiszemy z Europy. Zamiast rozmawiać, rozbrajać lęki, przekonywać, politycy wolą na tych obawach grać i je potęgować. A po nas choćby potop. Nasza chata z kraja, co nas to wszystko obchodzi - ci biedni ludzie, te tysiące ofiar, dla których zbiorową mogiłą jest Morze Śródziemne. Jacy oni biedni, żyją sobie w obozach dla uchodźców, dach nad głową mają, jedzenie i picie też, wczasy po prostu na koszt tych naiwnych Włochów czy Greków, którzy sami sobie winni. A w ogóle po co wyjeżdżali? Tak, tak, trzeba pomagać, ale tam, na miejscu, jak mantrę powtarzają politycy. Szkoda gadać, złość, bezsilność i wstyd. Koniec z dygresją, wracam do książki. W tym miejscu muszę bardzo mocno podkreślić, że wbrew temu, co przez chwilę mogłoby się wydawać, „Moraliści” Katarzyny Tubylewicz są naprawdę opowieścią o Szwecji i Szwedach, a nie o problemie imigrantów napierających na Europę.

Ponieważ się rozpisałam, postaram się w skrócie zwrócić uwagę na najważniejsze zagadnienia, jakie autorka porusza w swojej książce. Przede wszystkim pisze o tym, że Szwedzi bardzo świadomie po drugiej wojnie światowej, próbując uciec od niezbyt chlubnej przeszłości, budowali sobie markę kraju i społeczeństwa otwartego, tolerancyjnego, solidarnego, po prostu dobrego. I Szwedzi rzeczywiście tacy są - pomaganie innym, nieobojętność na cudze nieszczęście mają wdrukowane w swoje dusze i umysły. Dlatego niosą pomoc - z przekonania, z dobrego serca, nie z przymusu. Ale jednocześnie są społeczeństwem dość hermetycznym, w pewnym sensie zamkniętym, co rodzi problemy. Przykład? Mimo że angielski jest ich drugim językiem, aby w Szwecji pracować, trzeba nauczyć się szwedzkiego. To jedna z barier. Kolejnym problemem jest to, że za wszelką cenę próbują unikać konfliktów, dlatego dopóki się da, udają, że sprawy nie ma. Innym jest polityczna poprawność, nadmierna opiekuńczość, która z kolei każe im niańczyć imigrantów, co sprawia, że ci stają się bierni, no bo skoro wszystko mają podane na tacy, to po co się wysilać. Ta sama polityczna poprawność, uważność i tolerancja sprawiają, że przyjmują imigrantów z dobrodziejstwem inwentarza, co rodzi kolejne problemy. Bo mimo że Szwedzi przywiązują wielką wagę do równości i praw kobiet, to imigrantom pozwala się na obrzezanie dziewczynek, na kulturę honoru i kultywowanie ich obyczajów niezależnie od tego, czy są zgodne, czy sprzeczne ze szwedzkim prawem. Może nie tyle pozwala się, ile nie ingeruje. Dlatego na wagę złota są tacy ludzie jak pewien pochodzący z Afganistanu szwedzki policjant, który wziął roczny urlop, aby spotykać się z afgańskimi imigrantami, chłopcami i mężczyznami, tłumaczyć im zawiłości szwedzkiej kultury, obyczajów i własnym przykładem zaświadczyć, co można osiągnąć. Te wszystkie, i inne, problemy, o których tu  wspomniałam, powodują, że wśród Szwedów rośnie obawa o wynik kolejnych wyborów, chyba w roku 2018. Co będzie, jeśli  wygra je ksenofobiczna partia Narodowych Demokratów? I znowu, czytelniku tej notki, możesz odnieść wrażenie, że książka Katarzyny Tubylewicz dotyczy tylko  problemu imigrantów. A przecież to nieprawda. Są tu arcyciekawe rozmowy z artystami, dziennikarzami, z Polakami mieszkającymi w Szwecji, z pastorką lesbijką, która jest biskupem, z tęczowymi rodzicami (To w Szwecji nikogo oczywiście nie szokuje, państwo ich wspiera specjalnymi programami.), z feministkami i wieloma innymi ludźmi. Tubylewicz rozmawia też o śmierci, o żałobie, o prawie artystów do własnej wypowiedzi i jeszcze kilku innych zagadnieniach. Wniosek z tego taki, że książkę trzeba przeczytać koniecznie. A najważniejsza konkluzja? Społeczeństwo da się świadomie kształtować, zmieniać jego postawy. Otwartym, solidarnym i tolerancyjnym można się stać (Szwedzi jeszcze w latach osiemdziesiątych XX wieku byli społeczeństwem homofobicznym!). Kiedy to napisałam, brzmi banalnie, ale tak jest. I jeszcze jedno – w tym momencie uświadomiłam sobie rzecz równie oczywistą - kształtować społeczeństwo można przecież w każdą stronę, czego liczne przykłady w przeszłości i dziś też bez trudu odnajdziemy. I tym niewesołym wnioskiem skończę.

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty