Jakiś czas temu pisałam tu pochlebnie o pierwszej książce Remigiusza Ryzińskiego "Foucault w Warszawie", o której mówiło się dużo i bardzo dobrze. Nic zatem dziwnego, że sięgnęłam po kolejny reportaż autora - "Dziwniejszą historię" (Czarne 2018). Tym razem opinie były już znacznie bardziej zróżnicowane. A i ja po lekturze mam mieszane uczucia.
"Dziwniejsza historia" jest w pewnym sensie kontynuacją poprzedniej książki Ryzińskiego, która opowiadała o środowisku gejowskim w Warszawie pod koniec lat pięćdziesiątych. A pretekstem do tego był roczny pobyt wybitnego francuskiego filozofa, Michela Foulcaulta, w naszej stolicy i historia jego romansu z nieznanym chłopakiem. Ale jest w tym reportażu znacznie więcej - opowieść o Warszawie i Polsce tamtych lat, między innymi o wszechobecnej inwigilacji przez służby bezpieczeństwa. Z lektury pamiętam, że bardzo mnie to poruszyło, chociaż przecież zdawałam sobie sprawę, jak wyglądała tamta rzeczywistość. A jednak dziś wydaje się absurdalne zainteresowanie służb tak prywatną sferą życia. Ryziński przyznaje w wywiadach, że po napisaniu poprzedniej książki miał poczucie, że zostało mu dużo niewykorzystanego materiału, poznał wielu ciekawych ludzi, którzy mogli mu jeszcze sporo powiedzieć, a spieszyć się trzeba było, bo jego rozmówcy to przede wszystkim roczniki trzydzieste zeszłego wieku.
Muszę przyznać, że "Dziwniejszą historię" się świetnie czyta. Można połknąć ją w weekend. W czym zatem tkwi problem? Moim zdaniem jest ich kilka. Pierwszy i najważniejszy - mam wrażenie, że książka jest jakoś pęknięta. Jakby autor nie potrafił zdecydować się, o czym ma pisać. Dlatego znajdziemy tu i okupacyjną Warszawę, i płonące getto, i polski antysemityzm, i stosunek do Żydów w czasie wojny, i powstanie warszawskie, i temat tabu - romanse Polaków i Niemców oczywiście w kontekście homoseksualnym. Wreszcie lata powojenne, w tym także Marzec 68. No i jest temat wiodący - odkrywanie swojej tożsamości, a potem życie gejowskie przede wszystkim w czasach PRL-u. Oczywiście nikt wtedy nie używał słów gej, gejowskie. Ponieważ rozmówcy Ryzińskiego to ludzie osiemdziesiąt plus, sporo miejsca zajmuje sprawa różnic w postrzeganiu problemów środowiska LGBT przez starsze i młodsze pokolenie. I znowu konieczny jest przypis - termin LGBT też w tamtym czasie nie funkcjonował.
To wszystko jest oczywiście bardzo ciekawe, ale nie mogłam pozbyć się wrażenia, że wyszedł z tego trochę groch z kapustą. Oczywiście domyślam się, z czego ten problem wynika. Ryziński podąża pewnie za swoimi rozmówcami, a jednym z nich jest wybitny literaturoznawca, specjalista między innymi od nowomowy, profesor Michał Głowiński, który długo ukrywał swoje podwójne wykluczenie - był Żydem i homoseksualistą. To ostanie ujawnił dopiero w swojej autobiografii. Stąd pewnie tak mocno wybrzmiewający wątek żydowski.
A może powód tematycznego bałaganu jest jeszcze inny? Prawdopodobnie za mało było materiału, aby skoncentrować się tylko na jednym zagadnieniu. Być może autor sam zdawał sobie sprawę z owego wszystkoizmu i dlatego wyraźnie podzielił swój reportaż na dwie części - przedwojenną i wojenną oraz drugą - powojenną.
Kolejny problem - bohaterkami książki są również lesbijki, ale zostało to przeprowadzone bardzo niekonsekwentnie, bo autor o nich zapomina. O ile pozostali bohaterowie pojawiają się z pewną regularnością, najczęściej Hubert, architekt mieszkający od lat we Francji, o tyle kobiety gdzieś po drodze znikają. A szkoda, bo temat znacznie mniej rozpoznany, co Ryziński i jego bohaterki przyznają. Dlaczego wobec tego są, a jakby ich nie było? Czy tak niewiele powiedziały? Czy okazały się mniej interesującymi rozmówczyniami a trudniej było znaleźć inne?
I wreszcie trzecia wątpliwość. Ktoś, kto zna poprzednią książkę Ryzińskiego, czytając część opisującą czasy PRL-u, może mieć poczucie powtarzalności, bo o wielu sprawach autor pisał już w swoim pierwszym reportażu.
Mimo tych zastrzeżeń nie żałuję, że "Dziwniejszą historię" przeczytałam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz