Marek Szymaniak "Urobieni. Reportaże o pracy"

Po przeczytaniu książki Olgi Gitkiewicz "Nie hańbi" o sytuacji na polskim rynku pracy nie mogłam nie sięgnąć po reportaże Marka Szymaniaka "Urobieni. Reportaże o pracy" (Czarne 2018). Ale to nie jedyny powód - po prostu temat mnie interesuje, wydawnictwo zacne, więc i tak bym przeczytała, a że obie rzeczy wyszły niemal równocześnie, tym bardziej należało iść za ciosem. No ale od zakupu do lektury droga bywa długa, więc dopiero teraz skończyłam czytać. I tak w miarę szybko.

Nie da się spokojnie przejść nad takimi książkami - ciśnienie się podnosi, pięści same się zaciskają, a rozmaite grube słowa cisną się na usta. O ile Olga Gitkiewicz pisała nie tylko o tym, jak jest teraz, ale także o tym, jak było przed wojną i potem w latach PRL-u, o tyle Marek Szymaniak skupił się na okresie po roku 1989, najwięcej tekstów dotyczy oczywiście lat ostatnich. Najważniejsze pytanie, jakie przewija się przez jego książkę, brzmi następująco - jak to się stało, że pracownik na polskim rynku pracy jest nikim. Że słabo się go wynagradza, że haruje, że najczęściej jest na śmieciówce, że pracodawca nim gardzi, źle traktuje, a jego prawa pracownicze to fikcja, bo związki zawodowe są mało liczne, słabe, a jeden z nich stał się rządową przystawką, bo wreszcie Państwowa Inspekcja Pracy jest w praktyce bezzębna i nic nie może. Kiedy coś poszło nie tak? Dlaczego wybraliśmy drogę kapitalizmu neoliberalnego, a nie na przykład skandynawskiego? I czy można było inaczej? A jeśli wtedy, w roku 1989, było to niemożliwe, to dlaczego po jakimś czasie nie przestawiono wajchy i nie zaczęto wprowadzać korekt? Dlaczego pozwoliliśmy sobie wmówić, że niewidzialna ręka rynku załatwi wszystko i im mniej państwa, tym lepiej, bo i tak każdy jest kowalem swojego losu, a komu się nie udało, ten na pewno leń i nieudacznik. Przyznam, że i ja kiedyś dałam się uwieść tej ideologii, ale teraz myślę zupełnie inaczej, cóż z czasem stałam się lewaczką i nikt mnie tym słowem nie jest w stanie obrazić. Ale dość osobistych wycieczek, wracam do książki Marka Szymaniaka.

Odpowiedzi na zadawane w reportażach pytania szuka autor w arcyciekawym wywiadzie, który kończy książkę. Jest to rozmowa z profesorem Andrzejem Szahajem z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Być może wtedy w roku 1989 rzeczywiście inny kapitalizm z różnych względów nie był możliwy, ale na pewno potem dało się wprowadzić korekty. I, jak twierdzi profesor, tłumaczenie, że byliśmy za biedni, aby wprowadzać rozwiązania skandynawskie, nie jest prawdziwe, bo kiedy na taką drogę wchodziła na przykład Szwecja, to też była krajem biednym. Wina leży nie tylko po stronie polityków, ale i społeczeństwa, któremu wszystko, co lewicowe, kojarzyło się automatycznie z komunizmem i z PRL-em. Dopiero od jakiegoś czasu odczarowujemy słowo lewica i wiemy, że  nie jest tożsame ze słowem komuniści. Jak widać, to wszystko nie takie proste.

Zanim jednak nastąpi wspomniana rozmowa, czytamy jedenaście reportaży - każdy poświęcony innemu aspektowi rynku pracy. Każdy zbudowany został na podobnej zasadzie - najpierw dwie, trzy historie, potem garść statystyki, trochę danych, trochę wiedzy ekonomicznej. Połyka się jednym tchem, chociaż, jak już wspominałam, nie jest to miła lektura. O czym pisze Marek Szymaniak? O pracownikach wypchniętych przez firmy do agencji pracy tymczasowej, czyli o outsourcingu. To zjawisko, jak wiemy, dotyczy na przykład salowych, sprzątaczek, także na szacownych uczelniach. O pracy w sferze kultury, szczególnie w rozmaitych organizacjach pozarządowych i fundacjach. Temat stosunkowo mało rozpoznany, a bulwersujący. O pracy w call center. O sytuacji Ukraińców na polskim rynku. O tym, dlaczego Polacy dla pracy wybierają emigrację i że nie zawsze bywa różowo. O  sklepach wielkopowierzchniowych rujnujących małe sklepiki i swoich dostawców. O wałbrzyskiej fabryce Toyoty i specjalnych strefach ekonomicznych. (Ten tekst i drugi o traktowaniu ukraińskich pracowników zrobiły na mnie największe wrażenie.) O pracownikach ochrony. O związkach zawodowych, ich walce o prawa pracownicze i bezsilności, i o tym, dlaczego Polacy tak niechętnie zapisują się do nich. O nieuczciwych pracodawcach i bezzębnej inspekcji pracy. Jest wreszcie reportaż o tych, którym się udało i o przedsiębiorcy szanującym swoich pracowników.

Czytając reportaże Marka Szymaniaka, wielokrotnie zadawałam sobie dość podobne pytania. Co myśli kobieta, która pracującą u niej w domu Ukrainkę traktuje jak niewolnicę? Co myślą ci wszyscy bossowie, którzy w takich miejscach jak fabryka Toyoty śrubują wymagania ponad wytrzymałość przeciętnego pracownika, a w ogóle mają go za nic, bo bez trudu mogą wymienić na nowego? Co myślą wielcy prezesi, którzy tną koszty w swoich firmach, redukują zatrudnienie, ale ich poziom życia nie obniża się ani na jotę? Co myśli rektor uczelni, którą sprzątają wyoutsourcingowane kobiety? Że on nie podejmuje takich decyzji, tylko dyrektor administracyjny? Udaje, że nie wie? Bo co myśli pracownik call center, który najpierw wciskał ludziom, przepraszam, nie ludziom, ale rekordom, rozmaite shity, a potem w pocie czoła awansował i zaczął wyciskać swoich podwładnych jak cytryny, wiem, bo to on opowiada swoją historię. Ofiara systemu, która staje się jego częścią. A to tylko przykłady. Bo przecież Marek Szymaniak mógłby na pewno napisać kolejne reportaże, ot choćby o Amazonie albo o kurierach rozwożących towary. Najgorsze jest to, że i my, konsumenci, stajemy się częścią tego chorego systemu. Gdzie się nie ruszysz, obsługują cię ludzie na śmieciówkach, słabo opłacani, źle traktowani. Jak żyć? Nurtuje mnie jeszcze jedno pytanie - czy sytuacja pracowników chociaż trochę się zmieniła, kiedy bezrobocie znacznie spadło i niemal na każdym sklepie i na każdej knajpie widać ogłoszenia o poszukiwaniu ludzi do pracy? Czy dotyczy to tylko dużych miast?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty