Już dawno nie spotkałam się z tak mylącą informacją od wydawcy. "Fizyka smutku" Georgija Gospodinowa (Wydawnictwo Literackie 2018; przełożyła Magdalena Pytlak) reklamowana jest jako historia wielopokoleniowej rodziny, która wpisuje się w dzieje Europy Środkowo-Wschodniej, a nad wszystkim metaforycznie unosi się postać greckiego Minotaura. Co najpewniej wyobraża sobie czytelnik, kiedy to przeczyta? Sagę rodzinną. Przynajmniej ja tak sobie pomyślałam. Kto wiedziony takim wyobrażeniem sięgnie po książkę Gospodinowa, może srodze się zawieść, chyba że .... chociaż nie dostanie tego, czego oczekiwał, da się uwieść, tak jak ja. Przyznaję, bez reszty pozwoliłam się porwać "Fizyce smutku". Ale uwaga! To na pewno nie jest powieść dla masowego czytelnika, a przynajmniej nie w całości. Owszem, miłośnik literatury lżejszej znajdzie tu jakieś fragmenty dla siebie, ale znudzi się pewnie całą resztą.
Czym jest w takim razie powieść bułgarskiego pisarza? Nie mam nawet pewności, czy można ją nazwać powieścią. Może raczej zbiorem opowieści? Ale przecież nie tylko. To także obszerne fragmenty rozważań, bardzo ciekawych i inspirujących, o losie mitycznego Minotaura, o czasie, o smutku czy o fizyce kwantowej. Narrator zastanawia się, jakby to było, gdyby życie ludzkie poddane zostało prawom fizyki kwantowej - wybacz mi, czytelniku tej notki, nie jestem w stanie odtworzyć jego rozumowania. Fizyka nigdy nie była moją mocną stroną niestety (w przeciwieństwie do matematyki, do czasu). Zaczyna się rzeczywiście jak historia rodzinna. Przepraszam, pomyłka, tak zaczyna się pierwszy rozdział, ale przed nim jest prolog i już w trakcie jego lektury czytelnikowi ma prawo zapalić się czerwona lampka. Później jednak następuje znieczulenie i przez jakiś czas możemy odnosić wrażenie, że rzeczywiście czytamy rodzinną sagę. A potem albo damy się uwieść, albo rzucimy "Fizykę smutku" w kąt.
Narrator, pisarz, który w dzieciństwie i młodości z powodu nadmiaru empatii miał niezwykłą umiejętność współodczuwania losu nie tylko innych ludzi, ale także pozostałych istot, na przykład ślimaków, rzeczywiście zaczyna od wspomnień rodzinnych sięgających czasów pierwszej wojny światowej, by potem przemknąć przez historię dziadka, a w końcu skupić się na swoim życiu - dzieciństwie, młodości, latach dojrzałych. Jednak nie układa się to wszystko w jakąś całość. Narrator jest kapryśny - raczy czytelnika zaledwie fragmentami historii rodzinnej i swojej własnej. Rozpoczyna jakiś wątek, by porzucić go czy to dla innego, czy to dla opowieści o Minotaurze, czy to dla sporządzenia listy na przykład zawartości różnych kapsuł czasu albo osób porzuconych, czy to dla przeglądu miast w Europie, w których niegdyś pomieszkiwał. Bywa, że jego wiedza jest niepełna - to casus wojennej tajemnicy dziadka, którą bardziej sobie wyobraził niż poznał, kiedy po jego śmierci udał się na Węgry, aby odszukać adres, jaki znalazł na wciśniętej mu ukradkiem kartce. A może po prostu zmyślił opowieść o tej wyprawie? Czasem snuje jakieś zabawne albo smutne anegdoty o osobach, które znał w dzieciństwie czy młodości. Świetny jest rozdział o kupcu cudzych opowieści, o ludziach sprzedających pisarzowi jakieś historie, niekoniecznie swoje. Czy prawdziwe? Kto to wie? Dużo tu ironicznych i śmiesznych anegdot z czasów szkolnych narratora spędzonych w komunistycznej Bułgarii obnażających absurdy tamtych lat. Często jest to bardzo zabawne, na przykład kiedy narrator cytuje fragmenty tajnego poradnika, jaki pisał z myślą o tych nielicznych szczęściarzach (albo raczej pechowcach), którzy ocaleją po katastrofie nuklearnej, jaką sprowadzą na świat niecni imperialiści w postaci amerykańskich prezydentów. Wszak dzieciństwo narratora przypadło na wyścig zbrojeń i bronią już nie tylko atomową, ale nuklearną komuniści straszyli, aż miło. Ale tytuł, "Fizyka smutku", nie wziął się przecież znikąd, dlatego dużo tu też melancholii.
Jej źródłem jest, chciałam napisać - główny temat, ale to jednak nieprawda, a więc jeden z tematów - historia Minotaura, która pojawia się na różnych poziomach - symbolicznych obrazów, metafor, a wreszcie mitu. Narrator dokonuje jego reinterpretacji. Minotaur nie jest w jego wersji potworem, ale dzieckiem (jak w micie z głową byka) porzuconym przez matkę i dlatego zamkniętym w labiryncie. Jest postacią głęboko nieszczęśliwą i tragiczną. Ze względu na wyjątkową zdolność współodczuwania, o której już wspominałam, narrator często identyfikuje się z Minotaurem, stąd jego upodobanie do zamkniętych pomieszczeń, najlepiej piwnicznych, i samotniczego życia. Dlatego też często, przynajmniej w pierwszej części powieści, powraca motyw porzucenia. Porzucony został również Edyp, ale także Jaś i Małgosia, pradziadek narratora (chociaż ta historia znalazła szczęśliwy finał, a i tak jest przerażająca), ale przede wszystkim porzuceni zostali ci wszyscy znani mu i nieznani.
I tak snuje się ta opowieść, czasem czyta się ją lekko, czasem wymaga trudu, ale warto, bo wciąga i fascynuje. Dodatkową zaletą jest jej język. Nieraz konkretny i prosty, innym razem kunsztowny, zachwycający urodą, celnością lub odkrywczością sformułowań. Wynotowałam sobie kilka cytatów.
Nikt nie wymyślił maski i schronu przeciwczasowego. Jeśli człowiek odpowiednio się postara, aby wyglądać na normalnego, zaoszczędzi sporo czasu, w którym spokojnie będzie taki, jaki chce być. (...) i wycelował pistolet w kłębek ciał, który teraz zatrzymał się osłupiały. I już naprawdę ostatni - Coś się zacięło w czasie i jesień nie chce odejść, każda pora roku to jesień. Jesień światowa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz