Nie, nie sięgnęłam po tę książkę dla Manueli Gretkowskiej. Nie czytałam niczego, co napisała, znam ją tylko z wywiadów. Dlaczego? Nie sposób czytać wszystkiego, powtarzam to do znudzenia. To po pierwsze. A po drugie widocznie nie przekonała mnie tym, co mówi, nie zachęciły mnie informacje na skrzydełkach książek, dziś raczej w internecie, nie spotkałam nikogo, kto by mnie namawiał, abym sięgnęła po coś, co Manuela Gretkowska napisała. Może to błąd, trudno. "Poetka i książę" (Znak 2018) to jednorazowy incydent. Co sprawiło, że, niemal natychmiast po wysłuchaniu dwóch wywiadów z autorką, kupiłam książkę i prawie od razu przeczytałam? Temat. Ciekawość. Nie będę ukrywać, taka, hmm, trochę spod znaku tabloidu. Na swoje usprawiedliwienie dodam - tabloidu z wysokiej półki. Literackiej, inteligenckiej, intelektualnej. Cokolwiek to znaczy. Bo bohaterowie powieści Manueli Gretkowskiej to nie postacie wymyślone. To ludzie z krwi i kości. Ikony - polskiej kultury wysokiej i myśli politycznej, to Jerzy Giedroyc, założyciel Instytutu Literackiego, paryskiej Kultury i niezliczonej liczby książek, które w czasach Polski peerelowskiej nie mogły się w kraju ukazać. To między innymi jemu zawdzięczamy, nie tylko my, także światowa kultura, Gombrowicza. I bohaterka druga - ikona polskiego tekściarstwa (?), polskiej piosenki, polskiej kultury popularnej, ale tej wysokiej (na chybcika tworzę jakieś nieistniejące kategorie), STS-u, owiana legendą femme fatale - Agnieszka Osiecka. Co mają ze sobą wspólnego? Okazuje się, że całkiem sporo.
Ona młoda, on prawie trzydzieści lat starszy. Wtedy w 1957 roku! Ona studentka, jeden z filarów STS-u, rozwichrzona, spontaniczna, imprezowiczka, łamaczka męskich serc, on intelektualista, wielki Redaktor, melancholijny, poważny, poślubiony pracy, swojej misji, bez życia osobistego. Ona z Warszawy, on emigrant. Tak różni spotkali się w Paryżu, kiedy Agnieszka Osiecka przyjechała tam na chwilę, przemycając przy okazji rękopis powieści Marka Hłaski, swojego ówczesnego narzeczonego. Coś podobno zaiskrzyło. Czy można mówić o miłości? Może o wzajemnej fascynacji? Fakty są takie, że kiedy Agnieszka Osiecka z Paryża pojechała na jakiś czas do ciotki do Londynu, Giedroyc, który nieczęsto ruszał się z miejsca, pojechał tam również. Spotkali się. Potem, gdy ona wróciła do Polski i przez siedem kolejnych lat nie mogła dostać paszportu, pisali do siebie listy, tak, listy, papierowe, o poczcie elektronicznej, o sms-ach, nikt jeszcze nie śnił. Znajomość podtrzymywali całe życie. A w ostatnim numerze Kultury, który wyszedł już po śmierci Giedroycia, zgodnie z wydaną przez niego dyspozycją ukazał się jej wiersz dedykowany jemu, napisany i podarowany mu wtedy, kiedy się spotkali. Przez te wszystkie lata spoczywał w jego szufladzie. Jak najdroższa pamiątka? Na tej podstawie, po dogłębnych studiach, między innymi w archiwum Osieckiej, Manuela Gretkowska napisała "Poetkę i księcia".
Drugi raz zdarzyło mi się czytać powieść, której bohaterami są znane postacie, a tematem fakty z ich życia. Całkiem niedawno pisałam tu o fabularyzowanej biografii Karen Blixen. I wtedy, i teraz towarzyszyły mi podobne odczucia - jakbym czytała wypracowanie bardzo zdolnej uczennicy. Nie mogłam się pozbyć wrażenia pewnej sztuczności. Nie wiem, czy życie tak dosłownie przepisane na powieść zawsze będzie trącić papierem? Brzmieć fałszywie? Czy sprawia to konieczność wykładania wszystkiego czytelnikom, którzy niekoniecznie wiedzą cokolwiek o bohaterach, szczególnie o Giedroyciu i jego środowisku? Jednak najbardziej drażniły mnie dialogi. Wymyślone przez Gretkowską, bo przecież ich zapis się nie zachował. Egzaltowane, trochę o niczym. Miały pewnie oddać atmosferę flirtu. Czy ludzie tak ze sobą rozmawiają? Może, ale na papierze brzmi to wszystko nienaturalnie.
Czy wobec tego nie warto sięgać po "Poetkę i księcia"? Przeciwnie. Po pierwsze powieść świetnie się czyta, a po drugie, ważniejsze, to znakomity wstęp, aby pójść dalej tropem paryskiej Kultury i tropem Osieckiej, którą Gretkowska stara się odczarować, pokazać jako postać tragiczną, skomplikowaną, targaną rozmaitymi uczuciami, sprzecznościami, pełną kompleksów wywiedzionych z zawodów doznanych w dzieciństwie. W jednym z dwóch wywiadów, jakich wysłuchałam, autorka powiedziała, że przywykliśmy traktować Osiecką dość płytko, raczej w tonie sensacji, w aurze towarzyszących jej skandali, jako tekściarę. Że gdyby była mężczyzną, miałaby inny wizerunek, interesowano by się nią poważne. Pewnie ma rację, nie mnie oceniać. Nie czytałam dzienników, które ukazują się co jakiś czas, systematycznie, podobno są świetne, dojrzałe nad wiek. Nie czytałam nic innego. Znam ją z piosenek, z opowieści o niej, z artykułów. Powinnam to zmienić. Jednak póki co ruszyłam tropem paryskiej Kultury i Jerzego Giedroycia. Zrobiło mi się zwyczajnie wstyd, że tak mało na ten temat wiem. Moi oczytani, kiedyś, bo dziś niestety niekoniecznie, znajomi spojrzeliby na mnie ze zdziwieniem. Nie wiesz? Naprawdę? Dlatego czym prędzej sięgnęłam po biografię Giedroycia pióra Magdaleny Grochowskiej wydaną kilka lat temu, nominowaną w roku 2010 do Nike. Nawet jeżeli ktoś po przeczytaniu "Poetki i księcia" nie pójdzie dalej, poprzestanie na powieści Gretkowskiej, to i tak trochę się dowie, jakoś liźnie temat. Bo ta książka jest czymś więcej niż tylko romansem, historią miłości niemożliwej, nieważne - prawdziwej czy wyobrażonej. To oprócz wnikliwych portretów dwojga bohaterów, szczególnie Osieckiej, świadectwo tamtych lat, historia środowiska paryskiej Kultury. Na kartach powieści pojawiają się Czapski, Hertzowie, Miłosz i wielu innych. Wreszcie jest to świadectwo dylematu - zostać na emigracji czy wracać do kraju? Nie muszę chyba dodawać, że wybór emigracji i związanie się z tym środowiskiem oznaczał w tamtych czasach zatrzaśnięcie drzwi do Polski. To był bilet w jedną stronę.
PS 1. Wiosną ma się ukazać tom dzienników Osieckiej obejmujący ten okres jej życia. Wszyscy sarkający na egzaltowane dialogi czytelnicy mają się po ich lekturze przekonać, że ona w taki sposób pisała, tak relacjonowała swój afekt. Tako rzecze Magdalena Felberg-Sendecka redaktorka dzienników. Wie, co mówi, przecież już je czytała, bardzo jestem ciekawa.
PS 2. Jestem już po lekturze książki Magdaleny Grochowskiej. Zastanawiałam się, czy w ogóle wspomni o tej znajomości. Otóż poświeciła jej nawet sporo miejsca, nie spodziewałam się, że aż tyle. I muszę wyznać, że ta historia opowiedziana piórem biografistki Giedroycia zrobiła na mnie o wiele większe wrażenie. Dotknął mnie jej tragizm. Po prostu wzruszyła, czego nie mogę powiedzieć o powieści Gretkowskiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz