Najpierw wyznanie - kiedyś Stefan Żeromski był moim ukochanym pisarzem. Może wydać się dziwne, ale dla jego powieści potrafiłam zarwać noc. Od kilku już lat kusi mnie, aby wrócić do niektórych książek pisarza. No ale wiadomo, nadążanie za nowościami ma swoją cenę. Kilka lat temu w niewielkim stopniu spełniłam swoje marzenie i na nowo przeczytałam "Wierną rzekę". Nie napisałam tu o niej (rzadko, ale się zdarza), wobec tego przy okazji kilka drobnych uwag. Po pierwsze Żeromski nadal mnie bierze. Po drugie jego kwiecisty styl zupełnie mi nie przeszkadza. Po trzecie przy ponownej, dorosłej, lekturze najbardziej poruszył mnie wątek powstańczy, nie historia miłosna. Samotność głównej bohaterki pozostawionej przez mężczyzn z rodziny, którzy poszli walczyć. Do pomocy ma tylko starego służącego, musi się zmagać z problemami codzienności, brakiem pieniędzy i opału. Jakby tego było mało, stale towarzyszy jej strach, bo do dworu w każdej chwili mogą wpaść nieproszeni goście, a wtedy stary służący raczej jej nie pomoże. Tyle o "Wiernej rzece".
A piszę o tym, bo właśnie po raz drugi udało mi się spełnić moje marzenie - ponownie skonfrontowałam się z "Przedwiośniem". Szczerze mówiąc, nie wiedziałam nawet, że ta powieść została w tym roku wybrana do akcji Narodowe Czytanie. Dopiero szum, jaki wywołały skróty dokonane przez Andrzeja Dobosza, sprawił, że postanowiłam ponownie po nią sięgnąć. Nie ukrywam, że byłam ciekawa, jak dziś poradzę sobie z tą powieścią. Wprawdzie dałam radę z "Wierną rzeką", ale po pierwsze jest krótsza, a po drugie to jednak w dużej części historia miłosna. A w "Przedwiośniu" mamy i rewolucję, i wojnę, i utopię szklanych domów, wreszcie dyskurs polityczny i światopoglądowy. Jest wprawdzie również miłość, ale z poprzednich lektur zapamiętałam trud zmagania się z częścią pierwszą, rewolucyjną, a szczególnie z ostatnią - wykładem politycznych racji. Teraz, kiedy właśnie skończyłam czytać, nie bez dumy i satysfakcji mogę napisać, że znowu dałam radę! Nie tylko dotrwałam do końca, ale pochłonęłam "Przedwiośnie" w ciągu kilku dni z dużą przyjemnością, choć oczywiście nie bez pewnej dozy krytycyzmu. Właściwie mogę się przyznać, że trudno mi było oderwać się od lektury.
Czego w takim razie dotyczył krytycyzm? Po pierwsze ostatniej części, która szeleści papierem. I nie chodzi mi tu o dylematy Cezarego Baryki, racje Gajowca i argumenty Lulka - ważne i prawdziwe - ale o ich sposób przedstawienia. Nieznośnie deklaratywny i dlatego sztuczny. Problem drugi - dialogi. Do bólu manieryczne i często pozbawione istotnej treści, ot takie pustosłowie. Tu dygresja - kiedy kilka lat temu ponownie, pod wpływem impulsu, przeczytałam "Pożegnanie z bronią" Hemingway'a miałam podobne odczucia. Natomiast zupełnie, ale to zupełnie nie przeszkadza mi kwiecisty styl w narracji "Przedwiośnia". Rozbudowane metafory, porównania, no i te obśmiewane powtórzenia - przymiotniki w dużej ilości. A, i mam wrażenie, że z tym słynnym tudzież, które postanowił wykreślić Andrzej Dobosz, to przesada - jakoś zupełnie nie rzuciło mi się w oczy. A może to żart, którego nikt nie zrozumiał?
Co w takim razie może nadal, mimo zmieniających się gustów, zwracać uwagę w "Przedwiośniu"? No to po kolei. Obraz rewolucji i wojny oraz ich nieodłącznych towarzyszy - biedy, bezmyślnej przemocy, chaosu, bezhołowia. Mimo że mam za sobą wiele książek o wojnach, to rewolucja opisana przez Żeromskiego przeraża i budzi grozę. Podobnie jak obraz tułaczki, powrotu do Polski, wytęsknionej i wyśnionej przez ojca Cezarego, jemu samemu nieznanej i obojętnej. Tu warto zwrócić uwagę na Polaków, którzy w czasach zaborów pracowali w Imperium Rosyjskim. Lubimy o tym nie pamiętać. Wiadomo - każdy Polak to powstaniec i konspirator. Tymczasem jakoś trzeba było żyć i wielu za pracą, za karierą, za pieniędzmi jechało w głąb Rosji. Cezary Baryka, urodzony w Baku, Polski nie zna i Polakiem długo się nie czuje. Polska to dla niego słowo puste. Gdyby nie ojciec, na pewno nie wróciłby do odradzającej się po latach zaborów ojczyzny. Gdy kiedyś czytałam "Przedwiośnie", nie miałam pojęcia o wzajemnym wyrzynaniu się Ormian i Azerów w Baku, ani o bieżeńcach. Dziś dzięki licznym lekturom wiem na ten temat sporo. Przy okazji polecam znakomity reportaż historyczny "Bieżeństwo 1915. Zapomniani uchodźcy" Anety Prymaki-Oniszk, o którym tu pisałam. To właśnie tłumy bieżeńców wracały razem z Cezarym Baryką i jego ojcem do Polski. Kolejna sprawa - problemy miłosne Czarusia. Może ten wątek nie działa już tak mocno jak kiedyś, ale jednak pytanie, w jakim stopniu odpowiadamy za swoje wybory i czyny, jest nadal istotne. Sprowadzając rzecz do konkretu - czy Baryka jest winny tragedii, którą nieświadomie sprowokował? Czy może odpowiadać za uczucia Wandy i Karoliny, których nie odwzajemnia? Czy skrzywdził Karolinę? No i po raz kolejny refleksja - miłość, namiętność to potężne siły, którym trudno się oprzeć. Tym razem zwróciłam też uwagę na los kobiet - zależnych finansowo od mężczyzn. Małżeństwo to dla nich najlepsze wyjście. Inaczej czeka je los starych panien żyjących na łaskawym chlebie przy rodzinie albo pewnie praca marnie opłacanej urzędniczki, nauczycielki, ale do tego trzeba mieć jakieś wykształcenie, którego bohaterki chyba nie zdobyły. No i wreszcie obraz międzywojennej Polski. Narzekałam tu na deklaratywność ostatniej części, ale to nie zmienia faktu, że Żeromski pisze o sprawach niewygodnych i przynajmniej częściowo bardzo aktualnych. Zamiast szklanych domów, o których marzył ojciec Cezarego Baryki, bieda i społeczne nierówności, bezwzględny kapitalizm, prześladowanie mniejszości narodowych (a właściwie trudno Białorusinów, Ukraińców i Żydów nazwać mniejszościami, przedwojenna Polska była wielonarodowa), brutalne obchodzenie się z przeciwnikami politycznymi, także z komunistami. Nadal aktualne pozostaje pytanie, jak długo władza może odsuwać rozwiązanie pewnych problemów w imię problemów ważniejszych. W tamtej Polsce zapominano o wszelkich wykluczonych, bo najpierw trzeba było tej świeżej niepodległości bronić przed bolszewikami, a potem odbudowywano państwo, a właściwie budowano je na nowo z trzech różnych organizmów. Baryka zarzuca też Gajowcowi brak jakiejś wielkiej idei, ten odrzuca zarzut, tłumacząc, z iloma problemami odrodzona Polska stojąca u początku swej drogi musi się mierzyć. A teraz nasze dzisiejsze zaniechania i dzisiejsza wersja dylematu, co ważniejsze. Koszty transformacji. Rozbuchany liberalizm gospodarczy i jego ofiary. Ciepła woda w kranie versus jakaś idea. Pewne sprawy mogą poczekać na później (czytaj aborcja, in vitro związki partnerskie, prawa kobiet, wyprowadzenie religii ze szkół, koniec dyktatu Kościoła itd.), bo teraz najważniejsze jest wygranie wyborów. No proszę, jakie aktualne. Jest wreszcie "Przedwiośnie" powieścią o dojrzewaniu (bildungsroman). Dylematy, rozterki, dramaty, kształtowanie osobowości i światopoglądu, mierzenie się z samotnością, pytania, kim jestem, co myślę, czym jest dla mnie Polska, co chcę robić, jak odnieść się do tego, co mówią Lulek i Gajowiec - tym żyje Cezary Baryka.
To tyle. Nie wiem, czy kogoś zachęciłam. Nie mam złudzeń - dla większości "Przedwiośnie" to ramota, znienawidzona szkolna lektura (zdaje się, że już nie). Niesłusznie. Ja cieszę się, że ją sobie przy okazji odświeżyłam.
PS. 1. Wyjątkowo nie podaję ani wydawcy, ani daty wydania, bo dostać "Przedwiośnie" można wszędzie, także za darmo na portalu Wolne Lektury w formie ebooka albo PDF-u, albo online.
PS. 2. I jeszcze jedna refleksja. Przy okazji Narodowego Czytania nie tylko skraca się "Przedwiośnie", ale się je upraszcza językowo (żeby nie powiedzieć kastruje), tymczasem siódmo- albo ósmoklasistom każe się czytać w całości "Syzyfowe prace". Gdzie tu logika?
PS. 3. Nie wstawiam zdjęcia okładki, bo lekturowe wydania, a takie znajduję, porażają bezguściem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz