"Julieta"

Weekend przyniósł aż trzy interesujące premiery. Na razie obejrzałam dwie, przede wszystkim dokument "Fuocoammare. Ogień na morzu" (o nim we środę) i "Julietę", najnowszy film mojego ulubieńca, Pedro Almodovara. Przyznam, że trochę się wahałam, czy najpierw nie pójść na bardzo chwalony amerykański współczesny western "Aż do piekła", ale wierność jednemu z ulubionych reżyserów i ciekawość zwyciężyły. Amerykański film poczeka do kolejnego weekendu.

Skąd ciekawość? Z dwóch powodów. To nie tajemnica, że Almodovar, podobnie jak moja druga, filmowa miłość, Woody Allen, nie jest już taki jak dawniej. Od "Przerwanych objęć" wyraźnie obniżył loty, a już "Przelotni kochankowie" to było dno dna, żenada straszna. Lepiej zapomnieć. Woody Allen nie ma na koncie tak kompromitującego filmu. Dlatego chciałam sprawdzić, czy hiszpański reżyser wrócił do formy. Bo oczywiście dystrybutor krzyczy Wielki powrót Almodovara do świata kobiet. (Cytat z zawodnej pamięci.) Ale moją ciekawość do czerwoności podgrzała dyskusja w Tygodniku Kulturalnym (przypominam - w TVP Kultura), gdzie pokłócono się o "Julietę". Nie ukrywam, szłam do kina z nadzieją, że to Bogusław Deptuła ma rację, a nie filmowi krytycy, Magdalena Sendecka i Łukasz Maciejewski. Tym bardziej, że wspierał go nieco Bartosz Chaciński. Niestety, z bólem wyznaję, że to z malkontentami muszę się zgodzić.

Cóż, "Julieta" zrobiona jest bardzo dobrze, oglądałam ją nawet z ciekawością, chciałam wiedzieć, jak toczyła się historia tytułowej bohaterki i jej córki, zwyczajnie byłam ciekawa, co dalej. Znajdziemy tu znaki firmowe Almodovara - historie kobiet, melodramat, interesującą  opowieść, kicz, ostre kolory, piękne zdjęcia. Dlaczego jest zatem tak źle, skoro jest tak dobrze? Bo zabrakło tego, co w filmach hiszpańskiego reżysera najważniejsze - groteski, humoru, lekkości, szaleństwa, obrazoburstwa. Czyli wszystkiego, co z jednej strony te kiczowate historie brało w nawias, a z drugiej  pozwalało z nich bezkarnie czerpać wzruszenia i refleksje. Pozostała tylko ciekawa, ale jednak zwyczajna, melodramatyczna opowieść, nieco kiczowata. Oglądałam ją chłodnym okiem, losem Juliety nie potrafiłam się przejąć.  Spośród morza podobnych filmów wyróżnia go tylko elegancja i mistrzowska robota. Nie wykluczam, że spodoba się wielu widzom, no może częściej widzkom, szczególnie tym, które dawnego Almodovara nie znają. Kto jednak jego starsze obrazy pamięta, kto je wielbił, będzie zawiedziony. Cóż, kiedy film niegdyś niszowego reżysera jest masowo reklamowany, znaczy to, że trafił do mainstreamu, a to nie zawsze na dobre wychodzi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty