Reżyser mówi w wywiadach, że kilka lat dzieciństwa spędził w podobnej komunie i zapamiętał ten czas jako barwny i ciekawy. Jeżeli komuś komuna kojarzy się tylko z seksualną swobodą, wymianą partnerów, wolną miłością, to na pewno nie jest to przypadek bohaterów tego filmu. To raczej grupa ludzi dzielących mieszkanie, kolektywnie decydujących o wszystkich sprawach dotyczących wspólnej egzystencji. Czasem się kłócą, mają do siebie pretensje, ale znacznie częściej jest miło, radośnie, przyjemnie. Nocne dyskusje, piwo, śmiech. A kiedy trzeba, są dla siebie oparciem. Nawet dzieciom wychodzi to wspólnotowe życie na dobre, bo Freja, córka Anny i Erika, opiekuje się synem drugiej pary niczym młodszym bratem. Problem zaczyna się, kiedy mieszkańcy komuny, którzy zgodnie z ustalonymi regułami muszą w głosowaniu poprzedzonym dyskusją zgodzić się na przyjęcie do wspólnoty nowej osoby, nie zgadzają się, aby zamieszkała z nimi Emma, kochanka Erika. Erik wybucha niepohamowanym gniewem, bo niby jakim prawem decydują o prywatnych sprawach jego i Anny, która przecież sama zaproponowała taki układ. To pułapka, w jaką wpadają mieszkańcy wspólnoty, takiego biegu wypadków nie przewidzieli. Kto ma rację w tym sporze? W pierwszym momencie byłam po stronie Erika, bo dlaczego ktoś miesza się w jego osobiste sprawy. Po chwili zastanowienia uznałam jednak prawa drugiej strony - w końcu na coś się umówiono, wszyscy zaakceptowali warunki. Wprawdzie sypialnię dzielić będą tylko Erik i Emma, ale pozostali będą z nimi mieszkać pod jednym dachem i nie są gotowi na takie wyzwanie. Teoretyzowanie o wolnej miłości to jedno, a praktyka drugie. Trudno zresztą powiedzieć, jakie mają poglądy na ten temat. Tylko jedna z mieszkanek żyje swobodnie - przez jej sypialnię przewijają się różni partnerzy. Zgodnie z taką logiką - umowa jest umową - to Anna musi w końcu opuścić komunę, bo to ona nie potrafi dostosować się do zaistniałej sytuacji. Erik i Emma zostają. Gdzieś przeczytałam, że zachodni krytycy interpretują film Vinterberga jako metaforę sytuacji, w jakiej znalazła się europejska wspólnota. Przyznam, że sama bym na to nie wpadła. Wydumane teorie recenzentów - tak sobie o tym pomyślałam, ale teraz, kiedy o tym piszę, widzę, że od biedy da się taką analogię przeprowadzić. Kto ją jednak, poza zawodowcami, dostrzeże? Sam reżyser też się od niej odżegnuje.
Rozpisałam się o tytułowej komunie, ale w gruncie rzeczy film jest historią trójkąta i psychologicznym dramatem. To ten problem dominuje, od pewnego momentu staje się głównym tematem. Początkowo miałam nawet wrażenie, że "Komuna" jest dziełem wewnętrznie pękniętym, ma w sobie dwie opowieści. Tak jednak nie jest - gdyby Anna i Erik nie stworzyli komuny, pewnie nigdy nie doszłoby do takiej sytuacji. Jest mało prawdopodobne, aby w zwyczajnych okolicznościach Anna zaproponowała mężowi, żeby zamieszkali wspólnie z Emmą. Ich dramat rozgrywałby się wtedy inaczej, bardziej konwencjonalnie. Główna bohaterka wpadła we własne sidła. Decydując się, tak swobodnie, bez zahamowań, na przyjęcie Emmy do wspólnoty, nie przewidziała swoich reakcji. Uczucia są uczuciami i opanować je trudno. Łudziła się, że udźwignie sytuację. Jest przecież taka otwarta, taka wspaniałomyślna, taka nowoczesna, najważniejsze, aby mieszkali razem, byli obok siebie. W praktyce obecność Emmy, świadomość, że to ona dzieli sypialnię z Erikiem, odgłosy ich miłosnych igraszek stają się ponad jej siły. Ten układ ją rujnuje. Mimo tego jestem gotowa jej współczuć, zrozumieć, chociaż sama zawiązała sobie pętlę na szyi. Najbardziej irytował mnie Erik. Zastanawiałam się nawet, jak to możliwe, że te dwie kobiety są w stanie kochać takiego antypatycznego, zapatrzonego w siebie, egocentrycznego faceta. Nie dość, że gbur, to jeszcze żaden z niego Adonis. A kiedy przychodzą problemy, umywa od nich ręce. Dajcie mi spokój, jestem zajęty projektem na konkurs, to ważniejsze niż wasze babskie histerie, załatwcie to między sobą. To jego postawa. Tylko patrzeć, jak uzna siebie za ofiarę. A Emma? O niej wiemy najmniej. Sympatyczna, taktowna, nieco onieśmielona i wycofana, co naprawdę czuje? Wydaje się, jakby dramat Anny jej nie dotykał. Niby takie są reguły, niby wszystko w porządku, a jednak.
I na koniec chciałabym wspomnieć o Frei, córce Anny i Erika. Dziewczynie, która trochę z boku przypatruje się życiu komuny. Wielokrotnie kamera pokazuje jej sympatyczną twarz, przenikliwe spojrzenie, oczy. Milczy, lekko się uśmiecha, obserwuje. Ale w dramat matki i ojca zostaje wmieszana. I to ona jest drugą ofiarą. Dorośli, jak to często bywa, rozgrywają swoje bitwy, nie patrząc, jakie koszty płacą dzieci. Wydaje się, że Freja wyszła z tej sytuacji obronną ręką. To ona okazała się najbardziej dorosła, ta historia ją hartuje. I to ona znajduje rozwiązanie i powstrzymuje matkę od najbardziej szalonych czynów. Historia niby kończy się szczęśliwie, ale co będzie dalej, nie wiemy. Czy doświadczenia wyniesione z komuny nie odbiją się kiedyś na Frei? A Anna? Czy to już koniec jej dramatu? Czy najgorsze już za nią i teraz będzie miała tylko z górki?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz