Joanna Olczak-Ronikier "Wtedy. O powojennym Krakowie"

Bardzo wiele obiecywałam sobie po lekturze najnowszej książki Joanny Olczak-Ronikier "Wtedy. O powojennym Krakowie" (Znak 2015). Przed kilkunastu laty, jeszcze w epoce przedblogowej, wielkie wrażenie zrobiła na mnie historia rodzinna autorki, którą opowiedziała w świetnej książce "W ogrodzie pamięci" w roku 2002 nagrodzonej Nike. To niezwykle ciekawa i przejmująca historia rodu jej matki Janiny z Horwitzów Mortkowiczowej. Opowieść o zasymilowanych Żydach, którzy tak bardzo chcieli być Polakami, tak wiele dla Polski robili, ale stale czuli się odrzucani. Cóż, chciałoby się powiedzieć, że prawdziwi Polacy odmawiali im prawa do bycia Polakami. To, o ile pamiętam, jedna z pierwszych książek, dzięki której otworzyłam się na tematykę skomplikowanych stosunków polsko-żydowskich. Kto nie zna, powinien koniecznie sięgnąć po tę pasjonującą lekturę. Nic dziwnego, że postanowiłam przeczytać "Wtedy", książkę, która w jakimś sensie jest kontynuacją tamtej. To nie jedyny powód, drugim magnesem był powojenny Kraków. Tak wielkie miałam nadzieje, że kiedy skończyłam, z żalem stwierdziłam, że czuję się trochę rozczarowana. I właściwie trudno mi sprecyzować, dlaczego tak jest.

W żadnym wypadku nie mogę powiedzieć, że książka mi się nie podobała. Czyta się ją bardzo dobrze, temat ciekawy, a dla miłośników literatury szczególnie bliski, o czym za chwilę. Po prostu zabrakło tego końcowego wow!, tego zachwytu, jaki towarzyszył mi w czasie lektury "W ogrodzie pamięci". Tylko tyle i aż tyle. Dlatego mogę polecić "Wtedy" z czystym sumieniem, a już szczególnie młodym czytelnikom, dla których może być inspiracją, otwarciem na nowe światy. I właśnie jest całkiem prawdopodobne, że tu tkwi problem. Joanna Olczak-Ronikier chcąc napisać książkę dla wszystkich, cierpliwie objaśnia sprawy oczywiste, na przykład okoliczności wybuchu powstania warszawskiego. Takich fragmentów jest kilka. Innym grzechem jest zbytnia drobiazgowość. I znowu nie odnoszę tego zarzutu do całości, tylko do niektórych partii. Przykład? Proszę bardzo. Szczegółowa opowieść o tym, jak wydawnictwo Mortkowicza przed wojną wydawało dzieła Norwida, w pewnym momencie zaczyna nużyć. Prawdopodobnie będzie pasjonująca dla zapalonego bibliofila, ale dla przeciętnego czytelnika raczej nie, a młodego, o którym pisałam przed chwilą, może znużyć. Próbując zracjonalizować moje rozczarowanie, albo mój niedosyt, wskażę jeszcze jedną przyczynę takiego stanu rzeczy. Otóż żałuję, że pewnych wątków autorka nie rozwinęła. Dla mnie za mało jest tytułowego powojennego Krakowa. Może dlatego, że zderzam opowieść Joanny Olczak-Ronikier z książką o Stryjeńskiej autorstwa Angeliki Kuźniak. Tam fragmenty o życiu w powojennym Krakowie i powojennej Polsce zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Wynika to pewnie z odmiennych doświadczeń i z wieku obu pań. Stryjeńska była osobą dojrzałą, obarczoną rodziną, autorka "Wtedy" w 1945 roku miała jedenaście lat i, jak wielokrotnie pisze, nie wszystko pamięta. Konfrontuje pamięć dziecka z zapisem tamtych czasów pozostawionych w rodzinnych dokumentach, w listach. Inne jest przecież doświadczenie kilkunastolatki, o którą troszczą się dorośli, inne kobiety, która sama musi zadbać o siebie i swoich najbliższych. Drugim wątkiem, którego mi za mało, jest wątek osobisty. Historia dziewczynki, która w wyniku wojennych doświadczeń zmienia się, staje się chłodna emocjonalnie i nie potrafi odbudować dawnych relacji z matką i babką. A one wbrew wszystkiemu chcą przekreślić czas rozłąki, wojennej poniewierki i zacząć budować życie trochę tak, jakby tamtych strasznych lat nie było. To jedna ze strategii, o jakich pisał w swojej świetnej książce "Oskarżam Auschwitz" Mikołaj Grynberg. O tym też są obie powieści Magdaleny Tulli "Włoskie szpilki" i "Szum", pod których wrażeniem stale jestem. 

Tyle czepiania się, a teraz czas wyjaśnić, dlaczego książkę warto przeczytać. Znajdzie tu czytelnik historię kobiet z szacownej i bardzo zasłużonej dla polskiej kultury rodziny Mortkowiczów - Janiny Mortkowiczowej, jej córki Hanny Mortkowicz-Olczakowej i jej wnuczki, czyli autorki książki. Opowieść obejmuje cztery lata z ich powojennego życia. Jest to czas, o czym często nie pamiętamy, kiedy komunizm w Polsce nie pokazał jeszcze swojej prawdziwej twarzy, kiedy istnieje jeszcze prywatny handel, istnieją prywatne firmy, mają się odbyć wybory. Jednym słowem po utracie złudzeń można jeszcze mieć złudzenia, że jakoś to będzie. Upraszczam bardzo, ale nie miejsce tu na lekcję historii. Joanna Olczak-Ronikier zaczyna swoje wspomnienia od wojennych losów rodziny, aby potem opowiadać o powojennym Krakowie, o życiu w słynnym Domu Literatów przy Krupniczej 22, gdzie zamieszkały na ponad dziesięć lat, o znanych sąsiadach literatach i o próbie wskrzeszenia wydawnictwa Mortkowiczów. Nie unika trudnych pytań, czy wolno było współpracować z nową władzą, ale też przesadnie się tym problemem nie zajmuje. Rodzinną historię doprowadza do czasu, kiedy wszelkie nadzieje pryskają, a atmosfera w kraju robi się coraz bardziej duszna. Wiele tu opowieści przejmujących, ale wiele też z atmosfery beztroskiego dzieciństwa.

Mimo tych kilku wątpliwości, o których pisałam, jeszcze raz zachęcam do sięgnięcia po najnowszą książkę Joanny Olczak-Ronikier.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty