Literatura rumuńska to pozycja obowiązkowa wśród moich lektur. Pilnie śledzę to, co się ukazuje, a nie ma tego wiele. Najczęściej decyduję się na lekturę i prawie zawsze jestem usatysfakcjonowana a nawet zachwycona. Dlatego oczywiście kupiłam dwie niewielkich rozmiarów powieści Maxa Blechera. Na razie sięgnęłam po "Zabliźnione serca" wydane przez W.A.B. w serii Nowy Kanon (2014; przełożył Tomasz Klimkowski). Jeżeli, czytelniku tej notki, nazwisko pisarza nic ci nie mówi, to wcale nie znaczy, że jesteś nieoczytanym ignorantem. Literatura rumuńska słabo jest w Polsce znana, podobnie rzecz ma się na świecie, bo się jej niewiele wydaje. Stop, zagalopowałam się. Powinnam użyć czasu przeszłego, bo, jak twierdzi w przedmowie Roland Chojnacki, przełom wieków przyniósł pewną nadzieję, a to za sprawą uzdolnionych, młodych tłumaczy, którym udaje się przekonać wydawnictwa, że warto.
A Max Blecher? Żył bardzo krótko (1909-1938), zostały po nim trzy powieści, tomik wierszy, dzienniki i korespondencja. Doceniono go stosunkowo niedawno, uważany jest za jednego z najciekawszych pisarzy okresu międzywojennego. Podobno blisko mu do Schulza, do Kafki, a "Zabliźnione serca" muszą kojarzyć się z "Czarodziejską górą" Manna. To zestawienie, moim zdaniem, robi krzywdę Blecherowi - jednych zniechęci, innych rozczaruje. No bo, na szczęście, albo niestety, jak kto woli, "Zabliźnione serca" poza podobnym tematem niewiele mają wspólnego z powieścią Manna. Najlepiej więc będzie, jeśli pozwolimy Blecherowi być sobą. Tym bardziej, że jego powieść bardzo mocno zakorzeniona jest w osobistych doświadczeniach. Pisarz chorował na gruźlicę kręgosłupa, wiele lat spędził w sanatoriach unieruchomiony w gipsowym pancerzu, jego życie naznaczone było cierpieniem, a choroba spowodowała, że umarł tak młodo. Ale jednocześnie cierpienie i choroba stworzyły go jako pisarza.
Bohaterem "Zabliźnionych serc" jest Emanuel, rumuński student, który nieoczekiwanie dowiaduje się, że jest chory na gruźlicę kręgosłupa. Wyjeżdża leczyć się do sanatorium znajdującego się nad morzem we francuskiej miejscowości Berck. Spędzi tam mniej więcej rok i o tych doświadczeniach opowiada powieść. Kiedy razem z ojcem znajdzie się w Berck, kiedy tylko opuści dworzec, będzie zdumiony niezwykłym widokiem. Pełno tu elegancko ubranych ludzi poruszających się w specjalnie skonstruowanych powozach, które pozwalają jeździć w nich w pozycji leżącej. Wszyscy oni zakuci są w gipsowe pancerze uniemożliwiające siedzenie i chodzenie. Na nikim nie robi to wrażenia. Emanuela czeka podobny los.
Powieść jest zapisem doświadczeń chorych, którzy za wszelką cenę próbują żyć normalnie. Dlatego udzielają się towarzysko, kochają, próbują zbliżać się do siebie fizycznie, zdarza im się imprezować i upić do nieprzytomności. Ale to tylko pozory. Robią dobrą minę do złej gry, wmawiają wszystkim, że dobrze się czują, że jest z nimi coraz lepiej. Prawda wygląda inaczej - są przerażeni, samotni, bezradni, boją się choroby i śmierci. A śmierć nieuchronnie obecna jest na kartach książki. Bywa, że zjawia się nieoczekiwanie i cichaczem, bo chorzy skutecznie potrafią uśpić czujność swoich towarzyszy w cierpieniu, a i oni chętnie ulegają tej iluzji.
Z jednej strony powieść uwodzi. Melancholijnym nastrojem, zmysłowymi opisami miejscowości, nadmorskich krajobrazów, sanatorium, chociaż nie jest to miejsce zbyt wytworne. Opisami życia, które choroba wyrwała z codziennej rutyny, ale na to miejsce pojawiła się natychmiast rutyna sanatoryjnej egzystencji. Uwodzą, a bywa, że bawią, pacjenci, wśród których wielu to oryginały. Z drugiej strony, co oczywiste, "Zabliźnione serca" przygnębiają. A katalog tego, co przytłacza jest spory. Miłość, bo staje się niemal przymusem, dając namiastkę normalności i złudzenie, że człowiek nie jest samotny. Rozpaczliwe próby fizycznych zbliżeń, które też zamieniają się w obowiązek i rutynę, z czasem przynosząc raczej niesmak niż przyjemność. W tej sytuacji nieuniknione jest to, że kochankowie ranią się, a nieszczęśliwie zakochani cierpią męki zazdrości albo odrzucenia. W katalogu przygnębień i przytłoczeń są oczywiście choroba, cierpienie, ból i widmo śmierci. A jakby tego było mało, pacjenci raz wyrwani z normalnego życia, nie bardzo potrafią do niego wrócić. Raptem uświadamiają sobie bezsens codziennego kołowrotu, rutyny i powtarzalności. Jak mówi jeden z bohaterów, kto raz miał czas, aby zadać sobie pytanie o sens życia, pozostanie zatruty na zawsze ... Oczywiście świat będzie istniał dalej, ale ktoś starł już gąbką z rzeczy ich znaczenie ...
Mimo tego powieść Maxa Blechera nie jest trudną lekturą, przeciwnie, czyta się ją bardzo dobrze. I jeszcze jedno - być może znawcom Kierkegaarda i Jaspersa, tym, którzy dobrze pamiętają prozę Schulza i Kafki, "Zabliźnione serca" sprawią podwójną przyjemność, bo jak pisze w przywoływanej przeze mnie przedmowie Roland Chojnacki to raczej miniatura "Czarodziejskiej góry", jaką mógłby napisać Kafka bądź Schulz tuż po lekturze Kierkegaarda albo Jaspersa. Uff! Ale, czytelniku tej notki, nawet jeśli nie jesteś takim erudytą, nie jesteś za pan brat z filozofią, nie pamiętasz albo nie czytałeś Kafki, Schulza i Manna, to i tak śmiało sięgnij po powieść Maxa Blechera. Warto.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz